Название: Faraon, tom trzeci
Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– To wpływ cudzoziemców, którzy zalewają Egipt – zawołała pani. – Zwłaszcza Fenicjanie…
– Wszystko jedno, czyj wpływ; dość, że Egipt już nie uważa ani posągów, ani kapłanów za istoty nadludzkie… A gdybyś jeszcze, matko, posłuchała szlachty, oficerów, żołnierzy, zrozumiałabyś, że nadszedł czas postawienia władzy królewskiej na miejscu kapłańskiej, jeżeli wszelka władza nie ma upaść w tym kraju.
– Egipt jest twój – westchnęła królowa. – Mądrość twoja jest nadzwyczajna, więc czyń, jak chcesz… Ale postępuj ostrożnie… O, ostrożnie!… Skorpion, nawet zabity, jeszcze może ranić nieostrożnego zwycięzcę…
Uściskali się i pan wrócił do swej sypialni. Ale tym razem naprawdę nie mógł zasnąć.
Już jasno widział, że między nim i kapłanami rozpoczęła się walka, a raczej coś wstrętnego, co nawet nie zasługiwało na nazwę walki i z czym on, wódz, w pierwszej chwili nie umiał sobie poradzić.
Bo gdzie tu jest nieprzyjaciel?… Przeciw komu ma wystąpić jego wierne wojsko?… Czy przeciw kapłanom, którzy upadają przed nim na ziemię? Czy przeciw gwiazdom, które mówią, że faraon nie wszedł jeszcze na drogę prawdy? Co i kogo tu zwalczać?…
Może owe głosy duchów rozlegające się wśród pomroki? Czy własną matkę, która, przerażona, błaga go, ażeby nie rozpędzał kapłanów?…
Faraon wił się na swym łożu w poczuciu bezsilności. Nagle przyszła mu myśl: „Co mnie obchodzi nieprzyjaciel, który rozłazi się jak błoto w garści?… Niech sobie gadają w pustych salach, niech gniewają się na moją bezbożność…
Ja będę wydawał rozkazy, a kto ośmieli się nie spełnić ich, ten jest moim wrogiem i przeciw temu zwrócę policję, sąd i wojsko…”
Rozdział IV
Tak tedy w miesiącu Hator, po trzydziestu czterech latach panowania, umarł faraon Mer-amen-Ramzes XII, władca dwu światów, pan wieczności, rozdawca życia i wszelakiej uciechy.
Umarł, ponieważ czuł, że ciało jego staje się mdłe i nieużyteczne. Umarł, ponieważ tęsknił do wiekuistej ojczyzny, a rządy ziemskiego państwa pragnął powierzyć młodszym rękom. Umarł wreszcie, bo tak chciał, bo taką była jego wola. Boski duch odleciał niby jastrząb, który długo krążąc nad ziemią, w końcu rozpływa się w błękitnych przestworach.
Jak jego życie było pobytem nieśmiertelnej istoty w krainie znikomości, tak i śmierć była tylko jednym z momentów nadludzkiego istnienia.
Pan zbudził się o wschodzie słońca i wsparty na dwu prorokach, otoczony chórem kapłanów, udał się do kaplicy Ozyrysa. Tam, jak zwykle, wskrzesił bóstwo, umył je i ubrał, złożył ofiarę i podniósł ręce do modlitwy.
Przez ten czas kapłani śpiewali:
Chór I. „Cześć tobie, który wznosisz się na horyzoncie i przebiegasz niebo…
Chór II. Gościńcem twej świętości jest pomyślność tych, na których oblicza padają twe promienie…
Chór I. Mógłżebym iść, jako ty idziesz, bez zatrzymywania się, o słońce!…
Chór II. Wielki wędrowcze przestrzeni, który nie masz pana i dla którego setki milionów lat są tylko oka mgnieniem…
Chór I. Ty zachodzisz, ale trwasz. Mnożysz godziny, dnie i noce i trwasz sam, według praw twoich własnych…
Chór II. Oświetlasz ziemię, ofiarowując własnymi rękoma samego siebie, kiedy pod postacią Ra wschodzisz na widnokręgu.
Chór I. O gwiazdo, wynurzająca się, wielka przez swoją światłość, ty sama kształtujesz swoje członki…
Chór II. I nie urodzony przez nikogo rodzisz sam siebie na horyzoncie.”
A w tym miejscu odezwał się faraon:
– „O promieniejący na niebie! Pozwól, ażebym wstąpił do wieczności, połączył się z czcigodnymi i doskonałymi cieniami wyższej krainy. Niechaj wraz z nimi oglądam twoje blaski z rana i wieczorem, kiedy łączysz się z twoją matką Nut26. A gdy zwrócisz ku zachodowi twe oblicze, niech moje ręce składają się do modlitwy na cześć usypiającego za górami życia27.”
Tak z podniesionymi rękoma mówił pan otoczony chmurą kadzideł. Nagle umilkł i rzucił się w tył, w ramiona asystujących kapłanów.
Już nie żył.
Wieść o śmierci faraona jak błyskawica obiegła pałac. Słudzy opuścili swoje zajęcia, dozorcy przestali czuwać nad niewolnikami, zaalarmowano gwardię i obsadzono wszystkie wejścia.
Na głównym dziedzińcu począł zbierać się tłum: kucharzy, piwniczych, masztalerzy, kobiet jego świątobliwości i ich dzieci. Jedni zapytywali: czy to prawda? inni dziwili się, że jeszcze słońce świeci na niebie, a wszyscy razem krzyczeli wniebogłosy:
– „O panie!… o nasz ojcze!… o ukochany!… Czy to może być, ażebyś już odchodził od nas?… O tak, już idzie do Abydos28!… Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!… Miejsce, które ukochałeś, jęczy i płacze po tobie!…29”
Straszny wrzask rozlegał się po wszystkich dziedzińcach, po całym parku. Odbijał się od gór wschodnich, na skrzydłach wiatru przeleciał Nil i zatrwożył miasto Memfis.
Tymczasem kapłani, wśród modłów, usadowili ciało zmarłego w bogatej, zamkniętej lektyce. Ośmiu stanęło przy drągach, czterej wzięli do rąk wachlarze ze strusich piór, inni kadzidła i gotowali się do wyjścia.
Na tę chwilę przybiegła królowa Nikotris, a zobaczywszy zwłoki już w lektyce, rzuciła się do nóg zmarłego.
– „O mężu mój! o bracie mój! o ukochany mój! – wołała, zanosząc się od płaczu. – O ukochany, zostań z nami, zostań w twoim domu, nie oddalaj się od tego miejsca na ziemi, w którym przebywasz…”
– „W pokoju, w pokoju, na Zachód – śpiewali kapłani – o wielki władco, idź w pokoju na Zachód…”
– „Niestety! – mówiła królowa – śpieszysz do przewozu, aby przeprawić się na drugi brzeg! O kapłani, o prorocy, nie śpieszcie się, zostawcie go; bo przecież wy wrócicie do domów, ale on pójdzie do kraju wieczności…”
– „W pokoju, w pokoju, na Zachód!… – śpiewał chór kapłański. – Jeżeli podoba się Bogu, kiedy dzień wieczności nadejdzie, ujrzymy cię znowu, o władco, bo oto idziesz do kraju, który łączy między sobą wszystkich СКАЧАТЬ
26
27
28
29