Название: Diuna
Автор: Frank Herbert
Издательство: PDW
Жанр: Историческая фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887533
isbn:
Leto ponownie spojrzał na zewnątrz. Białe słońce płonęło już całkiem wysoko w kwadrancie przedpołudnia. Mleczne światło wydobywało kipiel obłoków pyłu wsypującego się do ślepych kanionów, którymi ponacinany był Mur Zaporowy.
Niespiesznie, cichym od hamowanego gniewu głosem książę opowiedział Paulowi o tajemniczym liście.
– Równie dobrze mógłbyś podejrzewać mnie – stwierdził chłopak.
– Oni muszą uznać, że im się udało – rzekł książę. – Muszą sądzić, że jestem taki głupi. I musi na to wyglądać. Nawet twoja matka nie powinna wiedzieć o tej mistyfikacji.
– Ależ ojcze! Dlaczego?
– Reakcja twojej matki nie może być udawana. Och, ona potrafi doskonale udawać… lecz zbyt wiele od tego zależy. Mam nadzieję wykurzyć zdrajcę z nory. Musi się wydawać, że zostałem wyprowadzony w pole. Trzeba zadać jej w ten sposób ból, by ominęło ją większe cierpienie.
– Dlaczego mi o tym mówisz, ojcze? Mogę się zdradzić.
– Na ciebie nie będą patrzeć pod tym kątem. Dotrzymasz tajemnicy. Musisz dotrzymać. – Przybliżył się do okien i mówił odwrócony tyłem: – W ten sposób, gdyby coś mi się stało, będziesz mógł jej powiedzieć prawdę: że nigdy w nią nie zwątpiłem, nawet na mgnienie oka. Chciałbym, żeby o tym wiedziała.
W słowach ojca Paul wyczytał myśli o śmierci, więc powiedział szybko:
– Nic ci się nie stanie, ojcze. Oni…
– Cicho bądź, synu.
Paul nie spuszczał wzroku z pleców ojca, dostrzegając zmęczenie w nachyleniu szyi, w linii ramion, w zwolnionych ruchach.
– Jesteś po prostu zmęczony, ojcze.
– Jestem zmęczony – zgodził się książę. – Jestem moralnie zmęczony. Pewnie dopadła mnie wreszcie melancholia degeneracji wysokich rodów. A byliśmy kiedyś tak mocnymi ludźmi.
Chłopak rzekł z nagłym rozdrażnieniem:
– Nasz ród się nie zdegenerował!
– Nie? – Leto odwrócił się do syna, ukazując ciemne kręgi pod chłodnymi oczami. Na ustach miał cyniczny grymas. – Powinienem poślubić twą matkę, uczynić ją księżną, ale… mój wolny stan daje jeszcze pewnym rodom nadzieję na koligację ze mną przez ich córki na wydaniu. – Wzruszył ramionami. – Więc ja…
– Matka mi to wytłumaczyła.
– Wódz niczym tak nie zdobywa serc jak imponowaniem brawurą – powiedział książę. – Przeto obnoszę się ze swoją brawurą.
– Jesteś dobrym przywódcą – zaprotestował Paul. – Dobrym władcą. Ludzie idą za tobą chętnie i z miłością.
– Mam jeden z najlepszych korpusów propagandy – rzekł Leto. Znowu zatonął spojrzeniem w basenie. – Tu, na Arrakis, mamy większą szansę, niż Imperium mogłoby podejrzewać. A jednak czasami myślę, że lepiej byłoby uciec, zostać renegatem. Czasami chciałbym, byśmy się pogrążyli w anonimowości rzesz ludzkich, mniej wystawieni na…
– Ojcze!
– Tak, jestem zmęczony – przyznał książę. – Czy wiedziałeś, że osad przyprawy wykorzystujemy jako surowiec i że mamy już własną fabrykę podłoża filmów?
– Sir?
– Nie może nam zabraknąć folii podłożowej – powiedział Leto. – Jakże tu bez niej zalewać wsie i miasta naszymi informacjami? Ludzie muszą się dowiedzieć, jak dobrze nimi rządzę. Skąd by wiedzieli, gdybyśmy im o tym nie donosili?
– Powinieneś trochę odpocząć – powiedział Paul.
Książę ponownie stanął twarzą w twarz z synem.
– O mało nie zapomniałem wymienić jeszcze jednej zalety Arrakis. Tutaj we wszystkim jest przyprawa. Oddychasz nią i jesz ją prawie we wszystkim. I dochodzę do wniosku, że daje ona pewną naturalną odporność na niektóre najbardziej popularne trucizny z Poradnika asasyna. A konieczność liczenia każdej kropli wody sprawia, że cały przemysł spożywczy – hodowla drożdży, hydroponika, chemia spożywcza, wszystko – znajduje się pod najściślejszym nadzorem. Nie możemy wymordować znacznej części naszej populacji za pomocą trucizny ani też nie można nas w ten sposób zaatakować. Arrakis czyni nas moralnymi i etycznymi.
Paul chciał coś powiedzieć, ale książę nie dopuścił go do głosu.
– Muszę się przed kimś wygadać, synu – rzekł z westchnieniem. Zerknął przez ramię na wypalony krajobraz, z którego zniknęły już teraz nawet kwiaty, stratowane przez żeńców rosy i zwarzone przedpołudniowym słońcem. – Na Kaladanie władaliśmy za pomocą potęg morskiej i powietrznej – stwierdził. – Tutaj musimy się dochrapać potęgi pustynnej. Oto twoje dziedzictwo, Paulu. Co z tobą będzie, jeśli mnie zabraknie? Nie, nie zostaniesz głową rodu renegatów, lecz partyzantów… uciekającym, ściganym.
Paul rozpaczliwie szukał słów, nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie widział ojca aż tak przybitego.
– Kto chce utrzymać Arrakis – mówił książę – staje przed podjęciem decyzji, których ceną może się okazać własna godność. – Wskazał zielono-czarny sztandar Atrydów zwisający martwo z masztu na skraju lądowiska. – Ten chlubny sztandar może się stać symbolem wielu strasznych rzeczy.
Paul usiłował przełknąć ślinę, ale miał sucho w ustach. W słowach ojca była beznadzieja, przeczucie nieuchronnego losu, które zostawiło pustkę w piersi chłopca.
Książę wyjął z kieszeni pigułkę energetyczną i połknął ją, nie popijając.
– Siła i strach – powiedział. – Narzędzia sprawowania rządów. Muszę nakazać, by położono silniejszy nacisk na twoje szkolenie partyzanckie. W tym wycinku filmu nazywają cię „Mahdi” i „Lisan al-Gaib”. To może stać się dla ciebie ostatnią deską ratunku.
Paul wpatrywał się w ojca, dostrzegając, jak pod wpływem pigułki prostują mu się ramiona, ale w pamięci miał jego słowa, pełne lęku i niepewności.
– Co zatrzymało ekologa? – wymamrotał książę. – Mówiłem Hawatowi, żeby przysłał go wcześnie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
СКАЧАТЬ