Diuna. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Diuna - Frank Herbert страница 17

Название: Diuna

Автор: Frank Herbert

Издательство: PDW

Жанр: Историческая фантастика

Серия: s-f

isbn: 9788381887533

isbn:

СКАЧАТЬ na Arrakis, i ta refleksja o niebiosach wywiodła go duchem w przestrzeń kosmiczną.

      – Czy statki Gildii rzeczywiście są ogromne?

      Leto przyjrzał się synowi.

      – Pierwszy raz opuścisz planetę – powiedział. – Tak, są duże. Polecimy liniowcem, bo droga daleka. Liniowiec jest naprawdę ogromny. Wszystkie nasze fregaty i pojazdy zmieszczą się w maleńkim zakamarku ładowni. Będziemy zaledwie drobnym podpunktem w manifeście statku.

      – I nie będziemy mogli opuścić naszych fregat?

      – To wchodzi w cenę płaconą za gwarancje Gildii. Obok nas mogłyby leżeć statki Harkonnenów i nic by nam nie groziło z ich strony. Harkonnenowie nie są tacy głupi, by narażać swoje przywileje przewozowe.

      – Będę obserwował nasze ekrany i spróbuję wypatrzyć gildianina.

      – Nie wypatrzysz. Gildianina nie widzieli nawet jego agenci. Gildia strzeże swego odosobnienia równie zazdrośnie jak monopolu. Nie rób niczego, co by zaszkodziło naszym przywilejom przewozowym, Paulu.

      – Myślisz, że oni chowają się, ponieważ ulegli mutacji i już nie wyglądają… jak ludzie?

      – Kto wie? – Książę wzruszył ramionami. – Tej zagadki chyba nie rozwiążemy. Mamy zresztą bardziej palące problemy, wśród nich ciebie.

      – Mnie?

      – Matka chciała, abym to ja ci o tym powiedział, synu. Widzisz… ty prawdopodobnie masz zdolności mentata.

      Paul spojrzał z niedowierzaniem na ojca, nie mogąc przez moment wydobyć głosu.

      – Mentata? Ja? Ale ja…

      – Hawat to potwierdza, synu. To prawda.

      – Ale ja sądziłem, że szkolenie mentata musi się zaczynać w okresie niemowlęcym i nie wolno mu o tym powiedzieć, gdyż mogłoby to powstrzymać początkowe… – Urwał, bo wszystko, co do tej pory przeżył, ześrodkowało się w jednej błyskawicznej kalkulacji. – Tak – powiedział.

      – Przychodzi dzień – rzekł książę – kiedy potencjalny mentat musi się dowiedzieć, co się dzieje. To już się nie może dłużej dziać bez niego. Mentat musi uczestniczyć w podjęciu decyzji, czy iść dalej, czy dać sobie spokój ze szkoleniem. Jedni są w stanie iść dalej, inni nie. Jedynie potencjalny mentat może znaleźć w sobie odpowiedź.

      Paul potarł brodę. Wszystkie dodatkowe nauki Hawata i matki – mnemonika, koncentracja świadomości, kontrolowanie mięśni, wyostrzenie zmysłów, języki i poznawanie niuansów głosów – wszystko to utworzyło nowego rodzaju świadomość wewnątrz jego umysłu.

      – Pewnego dnia zostaniesz księciem, synu – powiedział Leto. – Książę mentat… to byłoby wspaniałe. Podejmiesz decyzję teraz czy potrzeba ci trochę czasu?

      W odpowiedzi Paula nie było wahania.

      – Będę się dalej szkolił.

      – Zaiste wspaniałe – wyszeptał książę.

      Chłopak zobaczył uśmiech dumy na obliczu ojca. Wstrząsnął nim ten uśmiech. Ze szczupłej twarzy Leto wyjrzała szczerząca zęby czaszka.

      Paul zamknął oczy, czując, jak budzi się w nim ponownie jego straszliwe przeznaczenie.

      „Może bycie mentatem jest straszliwym przeznaczeniem” – pomyślał, lecz nawet kiedy się uczepił tej myśli, jego nowa świadomość zaprzeczyła temu.

      Z pojawieniem się lady Jessiki na Arrakis w pełni zaowocował stworzony przez Bene Gesserit system rozsiewania za pośrednictwem Missionaria Protectiva mitotwórczych ziaren. Od dawna doceniano mądrość omotania znanego wszechświata siatką proroctw mającą chronić personel Bene Gesserit, ale nigdy nie widzieliśmy conditio ut extremis z idealniejszym połączeniem osoby i przygotowanego gruntu. Prorocze legendy przyjęły się na Arrakis do tego stopnia, że przyswojono je z etykietami (łącznie z matką wielebną, suplikacjami i responsem oraz większością szariatu z panoplia prophetica). Uważa się też teraz powszechnie, że utajone zdolności lady Jessiki zostały skandalicznie niedocenione.

      – z Analizy. Kryzys arrakijski pióra księżnej Irulany (obieg prywatny; numer katalogu BG: AR 81088587)

      Wszędzie wokół lady Jessiki – zwalony w rogach ogromnego arrakińskiego westybulu i spiętrzony na dziedzińcu – zalegał dorobek ich życia: pudła, kufry, kartony, skrzynie, niektóre częściowo rozpakowane. Słyszała, jak tragarze z promu Gildii składają u wejścia kolejny ładunek.

      Jessika stała pośrodku westybulu. Powolutku zaczęła się obracać w miejscu, wodząc wzrokiem po ocienionych rzeźbieniach u góry, po pęknięciach i głębokich wnękach okiennych. Swym anachronicznym ogromem pomieszczenie to przypominało jej żeński refektarz w szkole Bene Gesserit. Tyle że w szkole było przytulnie. Tutaj nic, tylko zimny kamień.

      „Jakiś architekt sięgnął do bardzo odległej historii po te przypory i mroczne draperie” – pomyślała. Dwa piętra nad nią wznosiło się sklepienie z olbrzymimi belami rozporowymi, które – była pewna – zostały przywiezione na Arrakis za monstrualną cenę. Żadna planeta tego systemu nie zrodziła drzew pozwalających zrobić takie belki, chyba że były one imitacją drewna.

      Nie wydawało jej się to prawdopodobne.

      Znajdowała się w rządowej rezydencji z okresu Starego Imperium. Wtedy koszty nie miały większego znaczenia. Wszystko to wzniesiono przed Harkonnenami i ich nową metropolią Kartagin – tandetnym i jarmarcznym miastem położonym za Ziemią Skalistą, jakieś dwieście kilometrów na północny wschód. Mądrze postąpił Leto, wybierając to miejsce na ośrodek swej władzy. Nazwa Arrakin miała dobre, związane z tradycją brzmienie. I miasto było mniejsze, łatwiejsze do zaprowadzenia porządku i do obrony.

      Ponownie rozległ się łoskot wyładowywanych w bramie skrzyń. Jessika westchnęła.

      Na prawo od niej stał oparty o pudło portret ojca księcia. Sznurek pakowy zwisał z niego niczym poszarpana ozdoba. Kawałek tego sznurka ciągle jeszcze tkwił w zaciśniętej lewej dłoni Jessiki. Obok malowidła leżała czarna głowa byka zamocowana na wypolerowanej desce. Głowa tworzyła ciemną wyspę w morzu papierowych opakowań. Deska spoczywała na podłodze i lśniące nozdrza sterczały ku sufitowi, jakby zwierzę miało za chwilę ryknąć i rzucić wyzwanie w tę rezonującą echem salę.

      Jessika zastanawiała się, pod wpływem jakiego nakazu odpakowała najpierw te dwie rzeczy – głowę i malowidło. Wiedziała, że w jej działaniu było coś symbolicznego. Od dnia, w którym agenci księcia zabrali ją ze szkoły, nigdy jeszcze nie czuła się tak wystraszona i niepewna.

      Głowa i malowidło.

      Oba przedmioty potęgowały w niej uczucie zagubienia. Zadrżała, podnosząc oczy na wysoko umieszczone okna szczelinowe. Nadal było wczesne popołudnie i na tych szerokościach geograficznych niebo wydawało się czarne i zimne – o ileż ciemniejsze od ciepłego błękitu nad Kaladanem. Przeszedł ją dreszcz nostalgii.

      „Jakże СКАЧАТЬ