– Ślicznie! – wykrzyknął Cardot. – Gdyby nie było własności, jakże można by sporządzać akta?
– Ten groszek jest fantastycznie rozkoszny!
– A nazajutrz znaleziono księdza martwego w łóżku……
– Kto mówi o śmierci?… Nie żartujcie, ja mam wuja.
– Pogodziłbyś się pewnie z jego stratą.
– Nie w tym rzecz.
– Słuchajcie, panowie! SPOSÓB ZGŁADZENIA WUJA. Cichooo! (Słuchajcie! Słuchajcie!) Mieć najpierw grubego tłuściutkiego wujaszka, to są najlepsi wujowie. (Poruszenie). Nakarmić go pod jakimkolwiek pozorem pasztetem z gęsich wątróbek.
– Ech, mój wuj jest wysoki, chudy, skąpy i umiarkowany w jadle.
– Och, tacy wujowie to potwory nadużywające życia.
– I – ciągnął pogromca wujów – oznajmić mu w chwili trawienia upadłość jego bankiera.
– A jeśli nie poskutkuje?
– Puśćcie nań ładną dziewczynę.
– A jeśli jest…? – rzekł inny, czyniąc gest negatywny.
– W takim razie to nie jest wuj… wuj jest z reguły figlarz.
– Wiecie, Malibran straciła dwie nuty.
– Nie, szanowny panie.
– Tak, szanowny panie.
– Och, och! Tak i nie, czyż to nie są dzieje wszystkich sporów religijnych, politycznych i literackich? Człowiek jest błaznem tańczącym nad przepaścią.
– Jeżeli pana dobrze rozumiem, to znaczy, że jestem głupcem?
– Przeciwnie, to dlatego że mnie pan nie rozumie.
– Oświata, ładna zabawka! Heinefettermach oblicza ilość drukowanych tomów przeszło na miliard, a życie człowieka nie pozwala przeczytać ani stu pięćdziesięciu tysięcy. Zatem wytłumaczcie mi, co znaczy słowo oświata? Dla jednych, oświata znaczy znać imiona konia Aleksandra, doga Berecilla, pana Accords, a nie znać imienia człowieka, któremu zawdzięczamy spław drzewa albo porcelanę. Dla drugich, być oświeconym, to umieć spalić testament i żyć jak uczciwy człowiek, kochany, szanowany, zamiast ukraść zegarek jako recydywista z pięcioma obciążającymi okolicznościami i dać głowę na placu de la Grève jak człowiek znienawidzony i zhańbiony.
– Czy Natan zostanie?
– Och, jego współpracownicy mają dużo talentu.
– A Canalis?
– To wielki człowiek, nie mówmy o nim.
– Jesteście pijani.
– Bezpośrednim następstwem konstytucji jest spłaszczenie inteligencji. Sztuki, nauki, pomniki, wszystko pożera przerażające uczucie egoizmu, trąd naszej epoki. Waszych trzystu mieszczuchów obsiadających ławki parlamentu będzie myślało jedynie o sadzeniu topoli. Despotyzm robi nielegalnie wielkie rzeczy, wolność nie zadaje sobie nawet trudu robienia legalnie bardzo małych.
– Wasze zbiorowe nauczanie wybija z ludzi pięciofrankówki – przerwał absolutysta. – W narodzie zniwelowanym przez oświatę zanikają indywidualności.
– Jednakże czy celem społeczeństwa nie jest dostarczyć każdemu dobrobytu? – spytał saintsimonista.
– Gdybyś pan miał pięćdziesiąt tysięcy franków renty, nie troszczyłbyś się o ludzi. Napadła pana szlachetna miłość ludzkości? Jedź pan na Madagaskar; znajdziesz tam miły narodek, jeszcze świeży, do zsaintsimonizowania, sklasowania i wsadzenia do słoja; ale tu każdy włazi zupełnie naturalnie w swoją przegródkę jak gąsienica w swoją dziurę. Odźwierni to są odźwierni, a głupcy są głupcy, nie trzeba im patentu z kolegium dobrych Ojców. Ha, ha!
– Pan jesteś karlistą?
– Czemu nie? Lubię despotyzm, znamionuje pewną pogardę dla rodzaju ludzkiego. Nie mam nienawiści do królów. Są tacy zabawni! Królować w swoim pokoju, o trzydzieści milionów mil od słońca, czy to nic?
– Streśćmy tedy ten szeroki pogląd na świat – rzekł uczony, który dla pouczenia roztargnionego rzeźbiarza zaczął rozprawę o narodzinach społeczeństw i o ludach pierwotnych. – Na początku narodów siła była poniekąd materialna, jedna, gruba; po czym ze wzrostem skupień rządy zaczęły mniej lub więcej zręcznie rozkładać pierwotną władzę. Tak w odległej starożytności siła była w teokracji; kapłani dzierżyli miecz i kadzielnicę. Później były dwa kapłaństwa: kapłan i król. Dziś nasze społeczeństwo, ostateczny kres cywilizacji, rozdzieliło władze wedle ilości kombinacji: doszliśmy do sił zwanych przemysł, myśl, pieniądz, słowo. Postradawszy w ten sposób jedność, władza dąży bez ustanku ku rozkładowi społecznemu, niemającemu już innej zapory prócz interesu. Toteż nie opierajmy się już ani na religii, ani na sile materialnej, ale na inteligencji. Czy książka zastąpi miecz? Czy dyskusja zastąpi czyn? Oto zagadnienie.
– Inteligencja zabiła wszystko! – wykrzyknął karlista. – Daj pan pokój! Absolutna wolność wiedzie narody do samobójstwa, nudzą się w tryumfie jak Anglik-milioner.
– Cóż wy nam powiecie nowego? Dziś ośmieszyliście wszelką władzę, a nawet stało się rzeczą pospolitą przeczyć istnieniu Boga! Nie ma już wiary! Toteż nasz wiek jest niby stary sułtan strawiony rozpustą! W końcu wasz lord Byron, jako ostatni etap poetyckiej rozpaczy, opiewał zbrodnicze namiętności!
– Czy wiesz – odparł Bianchon zupełnie pijany – że odrobina fosforu więcej albo mniej czyni geniusza lub zbrodniarza, inteligentnego człowieka lub idiotę, cnotliwego lub łajdaka?
– Jak można w ten sposób traktować cnotę – wykrzyknął Cursy – cnotę, temat wszystkich sztuk teatralnych, rozwiązanie wszystkich dramatów, podstawę wszystkich trybunałów…
– Ech, zamilcz, bydlę. Twoja cnota to Achilles bez pięty – rzekł Bixiou.
– Pić!
– Chcesz się założyć, że wypiję butelkę szampana duszkiem?
– Duszek!.. To miniatura ducha…
– Pijani jak… jak… – mamrotał młody człowiek, pojąc obficie swoją kamizelkę.
– Tak, panie, obecny rząd zasadza się na tym, aby dać królować opinii publicznej.
– Opinia? Ależ to najwyuzdańsza z prostytutek! Wedle was, panowie moraliści i politycy, trzeba by bez ustanku przekładać wasze prawa nad naturę, opinię nad sumienie. Ech, wszystko jest prawdą, wszystko СКАЧАТЬ