Название: Obserwatorka
Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-66611-16-0
isbn:
Przysłuchuję się wirującym wokół mnie głosom pacjentów i personelu medycznego. Pełno tu uprzejmości i żalu, problemów, pretensji i żartów. Co chwilę odcinam się od nich, przeżywając na nowo tamte uderzenia i dzikie, obłędne spojrzenie wwiercające się w moje. I mój oddech znowu robi się płytszy.
Kiedy słyszę ciepły tembr głosu Arka, natychmiast się uspokajam, a mroczne wspomnienia odchodzą. Mam wrażenie, że on nie pozwoli mnie skrzywdzić. Zajmował się mną z taką czułością… Jakby wiedział, że do nikogo innego nie mogę się zwrócić. Nawet nie zapytał, czy zadzwonić do kogoś bliskiego. Wiedział, że nie ma do kogo. Pamiętał.
Jego głos jest coraz wyraźniejszy. Otwieram oczy. Stoi nade mną i po prostu się we mnie wpatruje. W jego wzroku kryje się gniew. Spogląda na pustą butelkę po kroplówce. Ostatnie krople spadają do długiej rurki. Ostrożnie wyciąga końcówkę z wenflonu. Przejeżdża kciukiem po mojej dłoni.
– Zostawimy ci go do jutra. Jeżeli będziesz miała problemy z jedzeniem, to przyjdziesz tu i podamy ci jeszcze jedną kroplówkę.
– Tak – odpowiadam z trudem.
– Chodźmy, zawiozę cię do domu.
Gdy staję na nogi, kręci mi się w głowie. Warga zaczyna pulsować. Już wiem, że to ona ucierpiała najbardziej.
Arek pomaga mi włożyć płaszcz, sam ma już na sobie cienką grafitową kurtkę, potem prosi, żebym wzięła go pod rękę. Czuję od niego delikatny zapach perfum. Nie pamiętam, czy to ta sama woń, którą pachniał, gdy byliśmy młodsi, ale na pewno dzięki niej wracają do mnie emocje z tamtego czasu. Jakiś spokój, poczucie akceptacji. To przy nim zawsze odpoczywałam od mojej rodziny, od mojego życia.
Wsiadam do jego samochodu i wtulam się w skórzany fotel, który w porównaniu z niewygodną kozetką wydaje się miękki, idealnie dopasowany do mojego obolałego ciała.
– Byłbym zapomniał – mówi, zsuwając ręce z kierownicy i wyciągając z kieszeni kurtki smartfon. – Wpisz mi swój numer telefonu. Wyślę ci kody recept, jakie powinnaś wykupić. Antybiotyk i maść.
Przez chwilę patrzę na niego oniemiała. Mój numer nie zmienił się od piętnastu lat.
Nerwowym ruchem dłoni wyciągam z torebki swój smartfon, wyszukuję dane Arka w spisie kontaktów i puszczam mu sygnał. Ekran jego komórki rozbłyska, w samochodzie rozlegają się dźwięki jakiegoś rockowego utworu. Na wyświetlaczu miga rząd cyfr. Tym teraz dla niego jestem.
– O, dziękuję – mówi zmieszany. – Przepraszam, parę lat temu, jeszcze w Szwecji, ukradziono mi telefon. Straciłem wszystkie kontakty. – Stuka w wyświetlacz. – Już zapisuję. Wyślę ci te kody, jak wrócę do szpitala.
Pociągam nosem głośno, niezgrabnie. Spogląda na mnie, potem na telefon. Mam wrażenie, że wyczuwa mój smutek. Zawsze tak doskonale się rozumieliśmy.
– Wykupię ci te leki i przywiozę – obiecuje, lekko się uśmiechając.
To pierwszy uśmiech, jakim mnie dziś obdarował. Zatrzymuję na nim wzrok. Pragnę go zapamiętać.
Chciałabym też się uśmiechnąć z wdzięcznością, ale nadal jestem rozbita. Chyba tak wygląda reakcja szokowa organizmu. Myśli krążą po głowie bez ładu i składu. Człowiek sam nie wie, co robić, jak się zachować. Wspomnienia ataku przeplatają się z teraźniejszością, walczą z nią o prym. Nie potrafię się w tym odnaleźć.
– Przyjadę jutro rano, dobrze? Kończę dyżur o ósmej.
Przytakuję.
Po dwóch minutach dojeżdżamy do mojego bloku. W tej chwili żałuję, że szpital jest tak blisko. Że to już koniec. Zaraz wysiądę, będę musiała wejść do klatki i wspiąć się po schodach. Nie chcę tego robić samotnie.
Arek zatrzymuje auto na starej, mokrej kostce brukowej. Gasi silnik. Dlaczego to robi? Zerkam na niego z pytaniem w oczach.
– Zanim wyjdziemy… – Urywa w pół słowa.
„Wyjdziemy” – powtarzam w myślach. A więc chce wyjść ze mną. Odprowadzić mnie do drzwi.
Nie kończy, tylko stuka palcami w kierownicę, obserwując jednego z braci Kolskich, który właśnie wchodzi do klatki.
– Powiedz mi, proszę, gdzie to się stało – dodaje, odwracając się całym ciałem w moją stronę. – W domu? – podsuwa ostrożnie. – Mama? Siostra? Kto ci to zrobił?
– Nie wiem – mówię niewyraźnie.
– Nie wiesz? – Przechyla głowę. – Gdzie to się stało? – pyta głośniej, tonem domagającym się natychmiastowej odpowiedzi.
Wskazuję palcem na mały park za ulicą. Arek przekręca głowę odruchowo.
– Na naszym osiedlu? – pyta.
Przytakuję.
– Ale kto? Jak?
Wzruszam nieznacznie ramionami. Chciałabym móc mówić zrozumiale, doprecyzować, ale nie jestem w stanie.
– Boże. – Przykłada dłoń do czoła. – Ty to musisz zgłosić na policję. – Kładzie nacisk na słowo „musisz”. – Jak poczujesz się lepiej, pojadę z tobą i to zgłosimy. Mamy zdjęcia, trzeba to zrobić, koniecznie.
„Pojadę z tobą” – tylko to teraz słyszę. Chce pojechać ze mną, żebym to zgłosiła.
Zamykam ze zrozumieniem oczy. Jeszcze nie wiem, czy chcę przez to przechodzić, odpowiadać na pytania, siedząc przy biurku posterunkowego. Boję się, że wówczas prawda wyjdzie na jaw, a ja będę ugotowana.
Wysiadamy z auta. Arek znowu prosi, żebym złapała go pod rękę. Gdy wreszcie dochodzimy do drzwi mojego mieszkania, patrzy na nie niespokojnie.
– Musisz dużo odpoczywać i pić. Pij wodę i soki – mówi. – Kiedy znowu zacznie cię boleć, bierz na zmianę ibuprom i paracetamol. Masz je w domu?
– Tak.
– Jutro cię odwiedzę. Zadzwoń do mnie, gdybyś potrzebowała czegoś więcej niż leki.
– Tak – powtarzam.
Wzdycha i jeszcze raz spogląda na drzwi. Następnie odchodzi bez słowa pożegnania. Wydaje się przygnębiony moim stanem, tym, co mnie СКАЧАТЬ