Obserwatorka. Alicja Sinicka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Obserwatorka - Alicja Sinicka страница 12

Название: Obserwatorka

Автор: Alicja Sinicka

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-66611-16-0

isbn:

СКАЧАТЬ w te szczupłe, twarde ramiona, choć nie wiem, co czeka mnie później. Czy znowu mnie odtrąci? Tym razem na pewno nie będę szukać z nim kontaktu. Takie myśli krążą mi po głowie, gdy Arkadiusz wplata palce w moje włosy i przechyla mi lekko głowę.

      W końcu zbieram się w sobie i odsuwam od niego twarz, zapłakana, czerwona. Nie wiedziałam, że to wszystko będzie takie trudne.

      Zostaję u niego do północy. Rozmawiamy o Szwecji, później o studiach, o mojej matce. Pyta, czy ciągle pije. Nie mogę zaprzeczyć. Pije jeszcze więcej niż przed laty, ale nie jest agresywna, więc jakoś z nią wytrzymuję.

      Jemy odgrzaną pizzę, którą znalazł w wielkiej zamrażarce. Całujemy się jeszcze raz, chwilę przed wyjściem. Później zdejmuję z wieszaka swoją krótką puchową kurtkę.

      Na wąskiej białej komodzie w wiatrołapie leżą złote kolczyki. Coś kłuje mnie w klatce piersiowej. Czarne kamyczki otoczone cyrkoniami. Widziałam je kiedyś na uszach Justyny. Czy to jej kolczyki? Chcę o to zapytać Arka, ale przypominam sobie niechęć, z jaką odpowiadał mi wcześniej na pytania o Justynę. Nie chcę psuć tego wieczoru, wracać do przeszłości, a jednocześnie zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zauważyłam tej biżuterii.

      Unoszę wzrok i dostrzegam pusty haczyk na wieszaku. Przypominam sobie, że wcześniej wisiała na nim biała wiatrówka z dużym znakiem Nike na plecach, a teraz jej nie ma. Przykuła moją uwagę, bo jakoś nie pasowała mi do Arka. Może dlatego teraz rzucił mi się w oczy ten błysk złota na komodzie pod wieszakiem. A może to biżuteria jego matki i jest tylko podobna do tej należącej do Justyny? Nie chcę przyjąć do wiadomości innej opcji.

      Gdy wychodzimy, Arek prosi, żebym złapała go pod rękę. Szybko zapominam o swoim odkryciu w wiatrołapie.

      Po chwili wahania spełniam jego prośbę, czując, jak po plecach przechodzą mi ciarki. To przecież nic takiego – tłumaczę sobie w duchu – przyjacielski gest. Nie mogę obiecywać sobie po nim za wiele. Dobrze jednak wiem, że nasze pocałunki w salonie nie były czysto przyjacielskie.

      Arek odprowadza mnie do domu. Deszcz przestał padać, wiatr już nie wieje. Zimowa noc nagle stała się przyjemna i spokojna. Ta ułuda nie trwa jednak długo. Gdy docieramy do mojego bloku, słyszę krzyki i przekleństwa. Kolscy znowu się kłócą.

      – Zabiję cię! – grzmi zachrypnięty męski głos. – Zabiję cię jak tę sukę!

      Arek wbija we mnie zmartwione spojrzenie. W tej samej chwili słychać trzask drzwi. Z klatki wyłania się szczupły, łysawy mężczyzna z puszką piwa w dłoni. Ma rozchylone usta, idzie prosto na nas.

      – Co się, kurwa, gapisz?! – rzuca gdzieś między nas. – Spierdalać!

      Nagle robi mi się duszno. Nie czuję lęku, tylko wstyd. Zalewa mnie nieznośna fala zażenowania, gdy widzę, jak Arek wpatruje się w plecy Kolskiego, który po parunastu sekundach znika za zakrętem. Zależy mi teraz tylko na tym, żeby mój towarzysz nie chciał mnie odprowadzać pod same drzwi, żeby nie wchodził na klatkę schodową, nie poczuł tej ohydnej woni stęchlizny, tak bardzo odbiegającej od zapachów, którymi otacza się na co dzień: pomarańcze w samochodzie, cedrowe perfumy w łazience…

      Wprawdzie był tu ze mną przed tygodniem, ale wtedy nie liczyły się dla mnie takie rzeczy. Byłam pobita, obojętna. Po wizycie w jego pięknym domu sprawy wyglądają inaczej. Znów wstydzę się tego, gdzie i jak mieszkam.

      – „Zabiję cię jak tę sukę”? – powtarza Arek z lekkim uśmiechem, który jednak nie dociera do jego przygaszonych oczu.

      – Mieli psa. Już nie mają – tłumaczę.

      Kręci głową z niezadowoleniem.

      – Odprowadzę cię do drzwi – oznajmia, zerkając na czarną otchłań klatki.

      – Nie, proszę, zostań tu – mówię, zaglądając do torebki.

      Wyciągam gaz policyjny i pokazuję mu go.

      – Z nim naprawdę czuję się bezpieczniej.

      – Idziemy. – Ignoruje moją odpowiedź, wskazując głową przed siebie.

      Wchodzimy w ciszy. Odór jest teraz jeszcze gorszy niż zawsze albo to ja przez towarzystwo Arka stałam się wrażliwsza. Moje policzki płoną, gdy wspinamy się po skrzypiących schodach. Z mieszkania na pierwszym piętrze niosą się odgłosy wulgarnego seksu: jęki kobiety, głośne przekleństwa mężczyzny. Kręci mi się w głowie. Z reguły jest tu naprawdę spokojnie, ale zgodnie z prawem Murphy’ego, jeśli coś ma pójść źle, pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe.

      Rośnie we mnie irracjonalny lęk, że Arek właśnie zmienia zdanie na mój temat. Że zaraz mnie tu porzuci i już nigdy nie wróci, tak jak było kiedyś. Nie jestem z jego ligi, nigdy nie byłam, choć staram się tego nie okazywać.

      Arek milczy. Pokonuje kolejne stopnie w zamyśleniu. Nie mam pojęcia, co krąży mu po głowie, ale nie zapytam, bo i tak nie odpowie albo szybko narzuci inny temat.

      W końcu zatrzymujemy się pod moim mieszkaniem. Modlę się w duchu, żeby matka już spała. Niech przynajmniej ona daruje nam dzisiaj swój poalkoholowy występ. W zeszłym roku wymieniłyśmy drzwi. Błyszczą nowością, a dzięki długiej, wąskiej szybie nad klamką przypominają nawet trochę te od domu Arka. W jakiś sposób podtrzymuje mnie to na duchu, sugeruje, że nasza rodzina jest inna. Odcinamy się od świata zamkniętego pod dachem tego starego budynku. Zresztą nie tylko my – mamy wielu porządnych sąsiadów. Tak naprawdę tylko dwa lokale zajmują agresywne jednostki odpowiedzialne za nocny hałas i wizyty policji.

      Arek całuje mnie czule gdzieś między ustami a policzkiem, przejeżdżając chłodną dłonią po moich włosach.

      – Nie spieprzę tego, obiecuję – powtarza to, co powiedział, gdy siedzieliśmy na jego wygodnej kanapie rozgrzani ciepłem bijącym od podłogi, otoczeni elegancją, którą ocieka salon jego domu.

      W obecnych okolicznościach te słowa nabierają jakiejś głębi. Brzmią prawdziwiej, pewniej. Mimo to nic nie odpowiadam, żegnam go jedynie krótkim „pa”.

      Jeszcze nie potrafię się odnaleźć w tej nowej sytuacji. Wciąż jestem pełna niedowierzania, w kółko mówię sobie, że to za chwilę się skończy i czar pryśnie.

      Wreszcie wchodzę do mieszkania, zamykam za sobą drzwi. Opieram się o nie plecami, czując chłód aluminium. Przymykam powieki, wsłuchuję się w odgłos kroków Arka. Wspominam jego przyjemny, melodyjny głos, gdy mówił ostatnie zdanie, i chcę mu wierzyć.

      Zanim znikam w swoim pokoju, mój telefon wibruje w torebce. Jest już tak późno… Kto o tej porze do mnie pisze? Wyciągam smartfon i odblokowuję ekran. To powiadomienie z Facebooka. Zostałam oznaczona przez J.W. R.I.P. pod kolejnym cytatem.

      Rozdział 7

      Jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym.

      – СКАЧАТЬ