Stulecie kryminału. Marcel Woźniak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stulecie kryminału - Marcel Woźniak страница 9

Название: Stulecie kryminału

Автор: Marcel Woźniak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 9788366517615

isbn:

СКАЧАТЬ obok. Wyrwana klamka nie musiała jeszcze nic oznaczać. Mogło być tysiąc powodów uszkodzenia samochodu. Ale do głowy policjanta uparcie powracał tylko jeden. Warzocha siedzi w aucie. Do kabiny dostają się spaliny z włączonego silnika. W pewnym momencie się budzi. Zmienia zdanie. Zaczyna szarpać się z klamką. Próbuje otworzyć samochód, ale nie może. Wyrywa klamkę. Umiera.

      Brian ostrożnie dotknął miejsca w drzwiach, w którym powinna się znajdować klamka.

      – Dlaczego nie byłeś w stanie ich otworzyć? – zapytał sam siebie.

      Znowu coś go ukłuło w pośladek. Wysiadł z wozu. Spojrzał na siedzenie. Nic na nim nie leżało. Nie było niczego, co mogłoby powodować dyskomfort. Kucnął. Zaczął ostrożnie macać fotel kierowcy kawałek po kawałku, aż w pewnym momencie wyczuł pod palcami coś twardego pod skórzaną tapicerką. Co więcej, w tym samym miejscu znajdował się niewielki szew. Ktoś naciął fotel, wsadził coś do środka, a potem próbował zamaskować zniszczenia. Brian sięgnął do kieszeni. Nie wziął wprawdzie policyjnej broni, ale zawsze nosił przy sobie niewielki sprężynowy nóż. Nacisnął przycisk. Ostrze wyskoczyło z cichym świstem.

      Zbliżył nóż do fotela i przez moment się zawahał. Przypomniał sobie słowa o tym, że Warzocha był paranoikiem, i o systemach obronnych, które zamontował w całym domu. Ale samochód pewnie został już sprawdzony. Zresztą gdyby coś miało się stać, to stałoby się w momencie, kiedy Brian wsiadł do wozu.

      Naciął ostrożnie tapicerkę wzdłuż szwu. Potem wsadził palce do powstałego w ten sposób otworu. Wymacał dwa kanciaste przedmioty. Wyjął je. Na jego dłoni leżał niewielki pilot, podobny do tego, który wręczył mu Klich. Ale ten był odrobinę mniejszy. Drugim była niewielka karta pamięci o pojemności jednego terabajta.

      Brian wyciągnął telefon komórkowy. Znalazł odpowiedni slot, włożył tam kartę. Po dwóch sekundach wyświetliło się zapytanie, czy chce otworzyć jej zawartość. Potwierdził. W środku znalazł jeden plik filmowy, archiwum zdjęć i kilkanaście plików tekstowych.

      Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Zadzwonić do Klicha? Powiadomić go o znalezisku i wyrwanej klamce? Zaklął cicho pod nosem. Sam podpisał się pod dokumentem potwierdzającym samobójstwo, ale teraz zaczynał mieć wątpliwości. Wszystko to wyglądało podejrzanie. Po namyśle uznał, że jest jeszcze za wcześnie, by wszczynać alarm i powiadamiać przełożonego. Nie wiedział, co się znajduje na karcie. To mogły być zdjęcia z wakacji albo jakieś prywatne archiwum z informacjami o kobietach lub mężczyznach, z którymi Warzocha spał. Brian postanowił najpierw sam wszystko sprawdzić.

      Przeszedł do salonu. Uruchomił telewizor. Uznał, że jeśli już tu jest, to może sobie sprawić odrobinę przyjemności i przejrzeć film oraz zdjęcia na dużym ekranie, a nie na komórce. Sparował telewizor z telefonem, usiadł na kanapie i uruchomił nagranie.

      4

      Ekran zamigotał kilka razy. Później wyświetlił się obraz. Biała ściana, zawieszona na niej skóra tygrysa, ogień w kominku. Brian rozpoznał fragment salonu. Ktoś poprawił ustawienie kamery, a chwilę później w jej oku pojawił się Warzocha. Usiadł naprzeciwko obiektywu. W firmowym geście, który stał się internetowym memem, złożył dłonie w piramidkę i lekko pochylił głowę. Przez moment wyglądał jak hipnotyzer z kiepskiego horroru z lat dwudziestych minionego stulecia.

      – Witaj, mój widzu – odezwał się Warzocha. – Wybacz, ale sytuacja jest dla mnie nowa i niepewna. Przyzwyczajony jestem do wielomilionowej widowni, do coraz szybciej rosnącej rzeszy ludzi, którzy chcą mnie oglądać, którzy przecierają oczy, do których dociera prawda o tym ekologiczno-żydowskim spisku, jakim jest tak zwana katastrofa klimatyczna. Ale jeśli oglądasz ten film, to nagranie, to oznacza dla mnie jedno: ja już nie żyję. W końcu mnie dorwali, w końcu osiągnęli swój cel i pozbyli się mnie. Pozbyli się mnie, bo wiedzieli, że ja nigdy nie zrezygnuję ze swojej walki, że zawsze będę zwalczał ich kłamstwa, zawsze będę walczył z depopulacją. Bo taki jest ich cel: depopulacja. Trzeba zabić miliard, dwa, trzy miliardy ludzi, by resztę tak zastraszyć, żeby zrobić z nich niewolników.

      Warzocha przerwał na chwilę swoją przemowę. Był zaczerwieniony, na jego czole pojawiły się lśniące krople potu. Sięgnął po chusteczkę. Wytarł twarz.

      – Byłem dla nich śmiertelnym zagrożeniem – ciągnął. – Ale już mniejsza z tym. Ja nie żyję. A ty oglądasz ten film. Zakładam, że nie jesteś jednym z ludzi, którzy mnie zabili, lecz jeśli jesteś, to mam dla ciebie jedną wiadomość: sczeźniesz w piekle, twoi mocodawcy zawisną na ulicznych latarniach, a ludzie, ci sami ludzie, których chcecie zniewolić, zbuntują się i powstaną przeciwko wam. Nie tylko w Warszawie, nie tylko w Brukseli, nie tylko w Waszyngtonie i Jerozolimie, ale na całym bożym świecie.

      Brian ziewnął przeciągle. Brzmiało to jak typowe obłąkane gadanie obłąkanego typa z internetu, jakich teraz było sporo. Jedni byli niegroźni, inni tworzyli wokół siebie mniejsze lub większe organizacje terrorystyczne, ostatni, jak Warzocha, postanowili swoje szaleństwo spieniężyć. Niemniej nie było w tym nic ciekawego. Już miał sięgnąć po pilota, żeby wyłączyć nagranie, kiedy usłyszał kolejne słowa Warzochy.

      – A teraz opowiem ci, dlaczego mnie zabili.

      Brian cofnął palec z przycisku wyłączającego telewizor.

      – Najpierw jedna ważna rzecz. Znalazłeś dwa przedmioty. To nagranie, które powinieneś jak najszybciej powielić i wrzucić na serwery, żeby było dostępne dla jak najszerszej publiczności. Mnie z jakiegoś powodu nie udało się tego zrobić. Zabili mnie, zanim zdążyłem. Znalazłeś też pilota, który uruchomia drugi, awaryjny system bezpieczeństwa w moim domu. Jeśli w nim się właśnie znajdujesz i masz kłopoty, możesz go użyć. Sprawisz naszym wrogom sporą niespodziankę.

      Brian wsadził dłoń do kieszeni. Poczuł pod palcami twardy kształt pilota, który znalazł razem z kartą pamięci.

      – Teraz przejdźmy do konkretów. Opowiem ci o ludziach, którzy mnie zabili. O ludziach, którzy mają gęby pełne frazesów na temat ekologii, ratowania świata, humanitaryzmu, społecznej sprawiedliwości. O ludziach, którzy są gotowi wyrwać ci z ust ostatni kawałek chleba w imię marksistowskich urojeń. A czym ci ludzie naprawdę się zajmują? Jak pomagają imigrantom z Afryki? Opowiem ci: polują na nich.

      Brian poprawił się na kanapie. Ekran zamigotał. Pojawiło się nagranie z ukrytej kamery wykonane w nocy na jakimś pustkowiu. Policjantowi wydawało się, że to jest Polska, ale nie był tego pewien. Z ciężarówki wysypało się około dziesięciu czarnoskórych mężczyzn. Byli przerażeni, zmęczeni. Rozglądali się niepewnie dookoła. Za nimi pojawiło się następnych kilka postaci. Mężczyźni i chyba tylko jedna kobieta. Wszyscy ubrani w stroje myśliwskie. Wszyscy z bronią.

      – Na co czekacie?! – wrzasnął ktoś zza ekranu. – Biegnijcie, czarnuchy, biegnijcie!

      Czarnoskórzy jak jeden mąż rzucili się do ucieczki. Popędzili w stronę lasu. Padł strzał. Jeden z uciekinierów wyrzucił ramiona wysoko w powietrze, a potem upadł na ziemię. Myśliwy w czarnej czapce z daszkiem podszedł do ciała. Zbliżył się do niego mężczyzna z kamerą. Ten przy ciele kucnął, sprawdził puls ofiary.

      – Kurwa, Filip, coś ty zrobił! – krzyknął. – Strzelamy dopiero, gdy są w lesie!

      – Sorry, mój СКАЧАТЬ