Stulecie kryminału. Marcel Woźniak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stulecie kryminału - Marcel Woźniak страница 3

Название: Stulecie kryminału

Автор: Marcel Woźniak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 9788366517615

isbn:

СКАЧАТЬ spodnie. Na nogi miał wciągnięte buty z cholewami. Wystroił się jak do urzędu, a to mogło oznaczać, że ma sprawę służbową.

      W lewej ręce trzymał bat, a prawą zdjął z głowy hamburską czapkę z daszkiem.

      – Jak Boga kocham, panowie, obrabowali mnie! – zawołał, wkraczając do środka. Frąckowiak na wszelki wypadek cofnął się do swojego biurka. Mycie mogło poczekać, bo wreszcie zaczynało się dziać coś ciekawego.

      Posterunkowy poderwał się z krzesła.

      – Kto was obrabował?

      – Złodzieje! – wyjaśnił gospodarz, podchodząc do biurka Bielawskiego. Odwrócił ku sobie krzesło dla interesanta, usiadł na nim ciężko, czapkę położył na blacie, a bat oparł o ścianę. Gdy ręce miał już wolne, przyłożył je do twarzy, zakrywając policzki. Jego ramionami wstrząsnął spazm.

      – No nie trzeba płakać, panie… – spróbował przerwać tę żenującą scenę posterunkowy. Już miał nawet pogłaskać szlochającego chłopa po łysym czubku głowy, ale na szczęście w porę się powstrzymał. Okazywanie czułości nie było bowiem obowiązkiem służbowym kierownika posterunku. Chrząknął więc znacząco, dając gościowi do zrozumienia, że powinien się uspokoić.

      – No to powiadajcie, o co się tak w ogóle rozchodzi.

      Siadł na swoim wysłużonym krześle i otworzył notes na pierwszej wolnej stronie.

      – Się rozchodzi o to, że mnie ukradł złodziej świniaka. Dziś w nocy ukradł, bo wczoraj jeszcze był.

      – A niby kto jest ten, co ukradł? – zapytał policjant, który jako bystry człowiek natychmiast zauważył pewną nieścisłość w zeznaniach. Najpierw mężczyzna mówił o złodziejach, a teraz o jednym. Coś tu się nie zgadzało.

      – A bo ja wiem, panie oficerze. Ukradł, znaczy złodziej. O Jezusie Nazareński, co z moją świnką będzie. Na stracenie poszła!

      – No to gadajcie po kolei, jak było, ino żebyście nic nie pokręcili, bo to wszystko idzie tu do protokołu.

      – To, znaczy się, było tak właśnie, że…

      Posterunkowy wziął do ręki ołówek i zaczął skrupulatnie wszystko notować.

      Wysoka, dnia 14 kwietnia 1922 roku

      DONIESIENIE

      Niezawezwany stawia się w biurze Posterunku Pol. P. Wysoka Jakub Pawlak, gospodarz posiadający 40 mórg roli z inwentarzem, zamieszkały w Brzostowie powiat wyrzyski, urodzony 18 maja 1882 r. w Potulicach powiat wągrowiecki, syn rodziców Jana i Marty z domu Napiecek, religii rzymskokat., żonaty, 4 dzieci, służył w wojsku, armji niemieckiej od 1915 do 1918 r., rzekomo nie karany donosi:

      W nocy z dnia 13 na 14 kwietnia r.b. skradziono mi z mego zamkniętego na kłódkę chlewa świnię wagi około 150 m funtów. Dziś rano zajrzałem do mego chlewa, znalazłem chlew próżny, a kłódkę, którą wieczorem dnia 13 kwietnia r.b. sam zamknąłem na klucz, rozbitą i leżącą na ziemi. Żadnego rumoru w nocy. Nie słyszałem i nikogo nie mam w podejrzeniu. Na podwórzu znalazłem czerwoną chustkę do nosa, a którą oddaję w biurze policyjnym.

      Ślad prowadził przez pola ku drodze do Mościsk, jednak na drodze ślad zgubiłem.

      Wnoszę prośbę o wykrycie mej świni i ukaranie złodzieja.

      Jakub Pawlak podpisał się koślawymi literami, za to podpis posterunkowego Bielawskiego był kaligraficzny i dodatkowo ozdobiony pięknym podwójnym brzuszkiem w literze B.

      – A ta chustka? – przypomniał sobie policjant.

      Pawlak sięgnął do kieszeni marynarki i zaraz na biurku położył niezbyt świeżą chusteczkę do nosa. Policjant przysunął ją do siebie i za pomocą ołówka nieco wygładził. Miała wyraźne ślady używania w postaci zaschniętych smug, jednak nie było na niej żadnego wyszytego monogramu.

      – Ma katar, pierdolony – zauważył starszy posterunkowy. – Ino szkoda, że się nie da linii pompilarnych z niej zdejmnąć.

      – Że co? – zdziwił się okradziony chłop.

      – Daktylokoskopia – odezwał się z tyłu młody policjant Staszek Frąckowiak.

      Usłyszawszy to, Bielawski pokiwał z uznaniem głową. Jednak ten chłopak nie jest wcale taką niedojdą, jak by się wydawało, pomyślał i schował chusteczkę do kieszeni. Kto wie, mogła się przydać jako ten korpus czy jakoś tak, ale jak z tym korpusem było dalej, za nic nie mógł sobie przypomnieć, bo notatkę o dowodach rzeczowych przepisywał do kajetu dwa tygodnie temu.

      Godzina 12.10 po południu

      – Kłódkę rozwalił jakąś breszką – stwierdził posterunkowy, oglądając ją uważnie. Solidna czarna kłódka miała wyrwany półokrągły gruby pałąk z otworu, w którym powinna była tkwić.

      – Dziwne, żeście nic nie słyszeli, Pawlak.

      – Pod Bogiem, nic nie słyszałem.

      – Przecie on musiał tu się trochę natrudzić przy tym majstrowaniu.

      – Oj, natrudził się, natrudził – przyznał były właściciel świni.

      – Opity leżał i ani się nie podniósł, jak mu powiadałam, że ktoś tam po obejściu łazi – odezwała się kobieta zza pleców policjanta.

      Obejrzał się za siebie. Mogła mieć ze czterdzieści lat. Chuda i zasuszona, z chustką na głowie i poszarzałą chustą narzuconą na ramiona. Kościste ręce splotła na brzuchu. Policjant zwrócił uwagę na obrączkę na jej palcu. Była złota. To znaczy, że gospodarzom powodziło się całkiem dobrze. Na złoto mało kto mógł sobie pozwolić. On też miał taką, ale to dlatego, że trochę złota, które przypadkiem wpadło mu w ręce, przywiózł z wojny i przed ślubem dał wszystko do przetopienia złotnikowi, a ten dla niego i żony zrobił piękne obrączki. Wystarczyło jeszcze na pięć krzyżyków do noszenia na łańcuszkach dla dzieci. Kto wie, może ten Pawlak, który też był na wojnie, przywiózł złoto podobnie jak on? Wielu przywiozło. Przecież grzechem by było zostawić złoto na zmarnowanie, bo zabitym do niczego przydać się nie mogło.

      – No to jasne, że jak kto opity, to usłyszeć nie może niczego. – Policjant pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział, co mówi, bo przecież nieraz jak się opił, to spał jak zabity i nic nie mogło go zbudzić. No chyba że artyleryjski ostrzał. No ale na szczęście od dawna nikt w pobliżu z armat nie strzelał.

      – On tak ciągle. Ino by chlał i chlał, moczymorda jedna…

      – A idźże, cholero jedna, bo jak wyjdę z nerw, to nie wiem, co zrobię…

      – Co zrobisz, no powiedz panu policjantowi, co zrobisz, ty pijaku zatracony.

      – Widzi pan oficer, nie dość, że świnię ukradli, to jeszcze baba zołzowata się trafiła. Idź do chałupy, cholero, СКАЧАТЬ