Название: Testamenty
Автор: Маргарет Этвуд
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Opowieść Podręcznej
isbn: 9788380324312
isbn:
– Pamiętaj o tym, jak wybrałam cię spośród całej reszty – powiedziała.
Wtedy byłam już jednak na tyle duża, by nie wierzyć w historię o wybieraniu: zamknięty zamek, magiczny pierścień, złe wiedźmy, ucieczka.
– To tylko bajka – odparłam. – Wyszłam z twojego brzucha, jak wychodzą wszystkie inne dzieci. – Matka nie potwierdziła. Milczała, co z jakiegoś powodu mnie przeraziło. – Tak było, prawda?! Shunemit mi powiedziała. W szkole. O brzuchach.
Matka przytuliła mnie mocniej.
– Bez względu na to, co się wydarzy – odezwała się po chwili – chcę, żebyś pamiętała zawsze, że bardzo cię kochałam.
.
5
Pewnie domyśliliście się, o czym teraz opowiem. To nic wesołego.
Moja matka umierała. Wiedzieli o tym wszyscy oprócz mnie.
Dowiedziałam się tego od Shunemit, mojej najlepszej przyjaciółki. Nie powinnyśmy mieć najlepszych przyjaciółek. Ciotka Estée mówiła, że niedobrze jest formować małe kręgi: przez to inne dziewczęta czują się odrzucone, a wszystkie mamy pomagać sobie nawzajem w tym, by stać się jak najdoskonalszymi dziewczętami.
Ciotka Widala powiedziała, że „najlepsze przyjaciółki” to szepty, spiski i sekrety, a spiski i sekrety prowadzą do nieposłuszeństwa wobec Boga, nieposłuszeństwo do buntu, a zbuntowane dziewczęta wyrastają na buntowniczki, jeszcze gorsze od buntowników, ponieważ buntownicy zostają zdrajcami, natomiast buntowniczki zostają cudzołożnicami.
Wtedy Becka spytała swoim cichym głosikiem:
– Kim jest cudzołożnica?
Wszystkie bardzo się zdziwiłyśmy, bo Becka rzadko zadawała pytania. Jej ojciec nie był Komendantem, jak nasi ojcowie. Był tylko dentystą, ale za to najlepszym, chodziły do niego wszystkie rodziny, i dlatego Becka mogła uczyć się w naszej szkole. Oznaczało to jednak, że inne dziewczęta patrzyły na nią z góry i oczekiwały od niej uniżoności.
Becka siedziała obok mnie – zawsze starała się do mnie przysiadać, jeśli tylko Shunemit jej nie odepchnęła – i czułam, jak drży. Bałam się, że Ciotka Widala ukarze ją za impertynencję, ale nawet Ciotce Widali trudno byłoby dowieść, że Becka odezwała się impertynencko.
Shunemit szepnęła do Becki: „Nie bądź głupia!”. Ciotka Widala uśmiechnęła się, jak zwykle powściągliwie, i wyraziła nadzieję, że Becka nigdy nie dowie się tego z własnego doświadczenia, ponieważ kobiety, które zostają cudzołożnicami, są kamienowane lub wieszane w worku na głowie. Ciotka Estée powiedziała, że nie trzeba nazbyt straszyć dziewczynek; potem dodała z uśmiechem, że jesteśmy drogocennymi kwiatami, a kto słyszał o zbuntowanym kwiecie?
Popatrzyłyśmy na Ciotkę, na znak niewinności szeroko otwierając oczy i kiwając głowami, by pokazać, że się z nią zgadzamy. Tutaj nie ma żadnych buntowniczek!
W domu Shunemit była tylko jedna Marta, a u nas trzy, co znaczyło, że mój ojciec jest ważniejszy niż jej. Dziś rozumiem, że to dlatego chciała zostać moją najlepszą przyjaciółką. Shunemit była krępą dziewczyną z dwoma długimi, grubymi warkoczami, których jej zazdrościłam, bo moje były cienkie i krótsze; miała też czarne brwi, które dodawały jej lat. Zachowywała się wojowniczo, ale tylko za plecami Ciotek. W sporach między nami Shunemit zawsze musiała mieć rację. Jeśli ktoś kwestionował jej słowa, powtarzała swoje zdanie, tyle że głośniej. Wobec wielu dziewcząt, zwłaszcza wobec Becki, zachowywała się obcesowo i ze wstydem przyznaję, że byłam zbyt słaba, żeby się jej przeciwstawić. W relacjach z rówieśniczkami okazywałam słabość charakteru, chociaż w domu Marty twierdziły, że jestem uparta.
– Twoja matka umiera, tak? – szepnęła do mnie Shunemit podczas lunchu.
– Nie – odszepnęłam. – Ma tylko przypadłość!
Tak nazywały to Marty: „przypadłość twojej matki”. To przez tę przypadłość musiała tak dużo wypoczywać i kaszlała. Ostatnio Marty zaczęły jej nosić jedzenie do pokoju, ale wszystko wracało prawie nietknięte.
Teraz już rzadko pozwalano mi odwiedzać matkę. Kiedy do niej chodziłam, w pokoju panował półmrok. Dawny słodki zapach, podobny do funkii w naszym ogrodzie, ustąpił miejsca przykrej woni stęchlizny, jakby ktoś obcy się tam zakradł i ukrył pod łóżkiem.
Siadałam obok matki, kulącej się pod kołdrą haftowaną w błękitne kwiatki, trzymałam jej chudą dłoń z magicznym pierścieniem i pytałam, kiedy minie jej przypadłość, a ona odpowiadała, że modli się, aby ból wkrótce ustąpił. To dodawało mi otuchy: oznaczało, że niedługo wydobrzeje. Potem pytała, czy byłam grzeczna i czy jestem szczęśliwa, na co zawsze odpowiadałam twierdząco; ściskała moją dłoń i prosiła, żebym się pomodliła razem z nią, więc śpiewałyśmy o aniołach przy łóżku. Wreszcie mówiła: „Dziękuję, na dziś wystarczy”.
– Ona naprawdę umiera – szepnęła Shunemit. – Na tym właśnie polega jej przypadłość. To jest umieranie!
– Nieprawda – zaprzeczyłam zbyt donośnie. – Ona zdrowieje. Ból niedługo ustąpi. Modliła się o to.
– Dziewczęta – upomniała nas Ciotka Estée. – W porze lunchu usta służą do jedzenia, a nie możemy jednocześnie żuć i rozmawiać. Czyż takie pyszne jedzenie nie jest prawdziwym szczęściem?
Dostałyśmy kanapki z jajkiem, które zazwyczaj lubię, ale tego dnia mdliło mnie od samego ich zapachu.
– Słyszałam o tym od naszej Marty – szepnęła Shunemit, kiedy Ciotka Estée skierowała uwagę gdzie indziej. – Powiedziała jej to wasza Marta. A więc to prawda.
– Która? – spytałam.
W głowie mi się nie mieściło, żeby którakolwiek z naszych Mart, nawet zmarszczona Rosa, postąpiła tak nielojalnie, by mówić, że moja matka umiera.
– Skąd mam wiedzieć która? Przecież wszystkie one to Marty – odparła Shunemit, odrzucając do tyłu długie, grube warkocze.
Po południu, kiedy nasz Opiekun odwiózł mnie ze szkoły do domu, poszłam do kuchni. Zilla wałkowała ciasto na zapiekankę, Wera kroiła kurczaka. Na piecu gotowała się zupa: miały w niej wylądować pozostałości z kurczaka, kości i resztki warzyw. Nasze Marty były bardzo gospodarne i nigdy nie marnowały jedzenia.
Rosa zmywała naczynia przy dużym podwójnym zlewie. Co prawda miałyśmy zmywarkę, lecz Marty włączały ją tylko po kolacjach Komendantów w naszym domu, ponieważ zużywała zbyt dużo prądu, jak wyjaśniała Wera, a z powodu wojny dochodziło do przerw w jego dostawach. Czasem Marty porównywały wojnę do pilnowanego garnka, bo nigdy nie kipiała, albo do Koła Ezechiela, bo donikąd nie prowadziła, ale takie rzeczy mówiły wyłącznie między sobą.
– Shunemit powiedziała, że jedna z was zdradziła jej Marcie, że moja СКАЧАТЬ