Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 7

Название: Czerwona kraina

Автор: Joe Abercrombie

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788366409873

isbn:

СКАЧАТЬ sterczącymi pod różowiejącym niebem. Nie trzeba mieć wielkich marzeń. Jeszcze nigdy nie czuła się tak pognębiona, a bywała w naprawdę kiepskich, mrocznych i podłych miejscach. Nagle zabrakło jej sił, żeby unieść głowę.

      – Dlaczego musieli wszystko spalić? – wyszeptała.

      – Niektórzy ludzie po prostu to lubią – odparł Owca.

      Obejrzała się na niego, na zarys sponiewieranej, surowej twarzy widoczny pod równie sponiewieranym kapeluszem, na błysk umierającego słońca w jednym oku, i zdziwiła się, że potrafi zachować taki spokój. Mężczyzna, który boi się targować w sklepie, zna się na śmierci i porwaniach. Podchodzi realistycznie do końca wszystkiego, na co pracowali.

      – Jak możesz być taki obojętny? – wyszeptała. – Zupełnie jakbyś... się spodziewał, że to się wydarzy.

      Wciąż na nią nie patrzył.

      – Takich rzeczy zawsze trzeba się spodziewać.

      Najprostsze wyjście

      – Doznałem wielu rozczarowań. – Nicomo Cosca, generał Kompanii Łaskawej Dłoni, wsparł się sztywno na jednym łokciu. – Podejrzewam, że dotyczy to każdego wybitnego człowieka. Porzucamy marzenia zrujnowane przez zdradę i znajdujemy nowe, za którymi podążamy. – Zmarszczył czoło i popatrzył w stronę Mulkovej i kolumn dymu unoszących się w błękitne niebo ponad płonącym miastem. – Porzuciłem wiele marzeń.

      – To z pewnością wymagało niezwykłej odwagi – odrzekł Sworbreck, a jego okulary mignęły, gdy na chwilę uniósł wzrok znad notatek.

      – Zaiste! Nie potrafię zliczyć, jak wiele razy jakiś optymistycznie nastawiony wróg przedwcześnie ogłaszał moją śmierć. Czterdzieści lat prób, zmagań, wyzwań i zdrad. Kto żyje dostatecznie długo... zobaczy, jak wszystko obraca się w ruinę. – Cosca otrząsnął się z zamyślenia. – Ale przynajmniej nie było nudno! Cóż za przygody mieliśmy po drodze, prawda, Temple?

      Temple się skrzywił. Od pięciu lat osobiście doświadczał chwil strachu, długich okresów nudy i epizodów biegunki, a także nieskutecznie unikał zarazy oraz walki, jakby to była zaraza. Jednakże nie płacono mu za prawdę. Wręcz przeciwnie.

      – Heroiczne – odparł.

      – Temple jest moim notariuszem. Przygotowuje umowy i dba o to, by ich dotrzymywano. To jeden z najzmyślniejszych drani, jakich znam. Iloma językami władasz, Temple?

      – Płynnie zaledwie sześcioma.

      – To najważniejszy człowiek w całej przeklętej Kompanii! Oczywiście, nie licząc mnie. – Wiatr, który zerwał się na zboczu wzgórza, poruszył delikatnymi białymi włosami na pokrytej plamami wątrobowymi łepetynie Coski. – Nie mogę się doczekać, kiedy usłyszysz moje opowieści, Sworbreck! – Temple powstrzymał kolejny grymas obrzydzenia. – Oblężenie Dagoski! – Które skończyło się kompletną katastrofą. – Bitwa pod Afieri! – Pożałowania godne fiasko. – Krwawe Lata! – Strony konfliktu zmieniane jak koszule. – Kampania w Kadiri! – Pijacka porażka. – Przez kilka lat nawet hodowałem kozę. Uparte zwierzę, ale trzeba przyznać, że lojalne...

      Sworbreckowi udała się nie lada sztuka, gdyż ukłonił się służalczo, siedząc ze skrzyżowanymi nogami pod przewróconą bryłą marmuru.

      – Nie wątpię, że moi czytelnicy z zapartym tchem przeczytają o pańskich wyczynach.

      – Można nimi wypełnić dwadzieścia tomów!

      – Trzy w zupełności wystarczą...

      – Kiedyś byłem Wielkim Księciem Visserine. – Cosca powstrzymał gestem słowa protestu, których nikt nie wypowiedział. – Nie przejmuj się, nie będziesz musiał mnie tytułować Waszą Ekscelencją. Wszyscy w Kompanii Łaskawej Dłoni odnosimy się do siebie bez zbędnych formalności, prawda, Temple?

      Temple przeciągle westchnął.

      – Bez zbędnych formalności. – Większość z nich była kłamcami, wszyscy bez wyjątku złodziejami, a niektórzy zabójcami. Brak formalności nikogo nie dziwił.

      – Sierżant Przyjazny jest ze mną jeszcze dłużej niż Temple, od czasu, gdy obaliliśmy Wielkiego Księcia Orso i posadziliśmy Monzcarro Murcatto na tronie Talinsu.

      Sworbreck podniósł wzrok.

      – Zna pan Wielką Księżną?

      – I to blisko. Nie przesadzę, jeśli powiem, że byłem jej bliskim przyjacielem i mentorem. Uratowałem jej życie podczas oblężenia Muris, a ona mi się odwzajemniła! Kiedyś będę ci musiał opowiedzieć o jej dojściu do władzy, gdyż to szlachetna historia. Na świecie nie ma zbyt wielu wartościowych ludzi, dla których albo przeciwko którym nie zdarzyłoby mi się walczyć. Sierżancie Przyjazny?

      Pozbawiony szyi sierżant podniósł wzrok, ukazując twarz wyzutą z emocji.

      – Co sądzisz o czasie spędzonym u mojego boku?

      – Wolałem życie w więzieniu – odparł Przyjazny, po czym wrócił do rzucania kośćmi, co potrafiło zająć go na długie godziny.

      – Prawdziwy z niego dowcipniś! – Cosca pogroził mu kościstym palcem, chociaż w słowach sierżanta próżno było szukać chociaż śladu humoru. – Sworbreck, z pewnością odkryjesz, że Kompania to miejsce nieustającej zabawy!

      A także zapalczywych kłótni, koszmarnego lenistwa, przemocy, chorób, kradzieży, zdrady, pijaństwa i rozpusty, która przyprawiłaby diabła o rumieńce.

      – Od pięciu lat niemal nie przestaję się śmiać – odrzekł Temple.

      Opowieści Starego kiedyś go bawiły, urzekały i poruszały. Pozwalały w czarodziejski sposób zobaczyć, jak wygląda życie pozbawione strachu. Teraz miał ich serdecznie dosyć. Trudno powiedzieć, czy to Temple odkrył prawdę, czy raczej Cosca ją zapomniał. Może i jedno, i drugie.

      – Tak, to była wspaniała kariera. Wiele chwil dumy. Wiele triumfów. Ale nie brakowało także porażek. Przydarzają się one każdemu wybitnemu człowiekowi. Kosztem takiego życia są wyrzuty sumienia, jak mawiał Sazine. Ludzie często oskarżają mnie o brak konsekwencji, ale mam poczucie, że na każdych życiowych rozstajach postępowałem tak samo. Zawsze robiłem to, na co miałem ochotę. – Gdy wiekowy najemnik znów zbłądził myślą do wyobrażonej chlubnej przeszłości, Temple powoli zaczął się oddalać, okrążając pękniętą kolumnę. – Miałem szczęśliwe dzieciństwo, ale szaloną młodość, pełną nieprzyjemnych wydarzeń, a w wieku siedemnastu lat porzuciłem rodzinne strony, żeby szukać szczęścia, zabierając ze sobą tylko rozum, odwagę i swoje zaufane ostrze...

      Przechwałki litościwie cichły, gdy Temple opuszczał wzgórze, wychodząc z cienia starych ruin na światło słońca. Niezależnie od słów Coski, wcale nie uznawał Kompanii za miejsce nieustającej zabawy.

      Zaznał prawdziwej nędzy, doświadczał jej częściej niżby chciał, jednak rzadko widywał СКАЧАТЬ