Papierowa dziewczyna. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso страница 13

Название: Papierowa dziewczyna

Автор: Guillaume Musso

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 978-83-8125-999-6

isbn:

СКАЧАТЬ Kiedyś… Bardzo dawno temu – odrzekła i zamilkła.

      *

      Milo zmarszczył brwi. Był zaskoczony i zawiedziony. Myślał, że wie wszystko o Carole. Widywali się prawie codziennie, była jego najlepszą przyjaciółką, jedyną prawdziwą rodziną, i mimo że nie chciał się do tego przed sobą przyznać, jedyną kobietą, do której coś czuł. Zamyślony spojrzał w kierunku plaży. Zupełnie jak w serialach telewizyjnych kilku ryzykantów przecinało fale na deskach surfingowych, a zbudowani jak marzenie ratownicy obserwowali ocean z wysokości drewnianych wież. Ale Milo tego wszystkiego nie dostrzegał, bo widział tylko Carole.

      Od dzieciństwa łączyły ich bardzo silne więzy, które jednak charakteryzowała powściągliwość i szacunek. Nawet jeśli nie ośmielił się nigdy wyznać Carole, że bardzo mu na niej zależy, niepokoiło go ryzyko, na jakie się narażała w pracy. Zdarzało się nawet, że spędzał noc w samochodzie na parkingu pod jej domem, tylko po to, żeby być o nią spokojny. Tak naprawdę najbardziej na świecie obawiał się ją stracić, nawet jeśli zbyt dobrze nie wiedział, czy chodzi mu o to, że Carole miałaby wpaść pod pociąg, oberwać zbłąkaną kulą podczas próby zatrzymania jakiegoś narkomana czy też, co było bardziej prawdopodobne, że zakochałaby się w kimś, a on musiałby z niej zrezygnować.

      *

      Carole włożyła przeciwsłoneczne okulary i odpięła następny guzik przy bluzce. Mimo panującego upału Milo nie podwinął rękawów koszuli. Na ramieniu miał wytatuowane znaki kabalistyczne, niezatarte świadectwo dawnej przynależności do słynnego gangu MS-13, zwanego również Mara Salvatrucha, grupy niezwykle okrutnej, królującej na blokowisku MacArthur Park, do której dołączył z nudów w wieku lat dwunastu. Ponieważ jego ojciec, Meksykanin, poślubił Irlandkę, członkowie tego klanu, młodzi emigranci z Salwadoru, zaliczali go do chicano1. Poddano go rytuałowi inicjacji – corton. Otrzęsiny te polegały na zbiorowym gwałcie dla dziewcząt, a trzynastominutowym biciu dla chłopców. Ten absurdalny akt miał dowodzić osobistej odwagi, siły i lojalności, a niekiedy kończył się krwawo.

      Mimo młodego wieku Milo jakoś przeżył to wszystko i przez ponad dwa lata na konto Mary kradł samochody, sprzedawał crack, wymuszał haracze od właścicieli sklepów i handlował bronią. W wieku lat piętnastu był jak bezduszne zwierzę. Jego codziennością rządziły przemoc i strach. Spirala bezprawia zamknęła go w sobie jak w pułapce, czekał wyłącznie na śmierć lub więzienie. To inteligencja Toma i sympatia Carole wyciągnęły go z piekła, łamiąc zasadę, jakoby z Mary można było wyjść tylko przez śmierć.

      Zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie. Milo zamrugał powiekami. Raziło go odbijające się od piasku światło, ale również nachodzące go nagle wspomnienia bolesnej przeszłości przywołały łzy.

      – Zapraszam cię na owoce morza! – zaproponował Carole, zrywając się z piasku.

      – Z twoim wyczyszczonym kontem w banku to raczej ja będę musiała cię zaprosić – zauważyła Carole.

      – Oblejemy twój awans – rzekł Milo, wyciągając rękę, żeby pomóc jej wstać.

      Powoli opuścili plażę, zrobili parę kroków ścieżką rowerową łączącą Venice Beach z Santa Monica i weszli na Third Street Promenade, szeroką brukowaną ulicę obsadzoną palmami, na której znajdowały się galerie sztuki i modne restauracje. Usiedli na tarasie Anisette. Menu tego lokalu napisane było po francusku i figurowały w nim takie dania, jak zielona sałata z boczkiem, befsztyk z podsmażaną cebulką czy zapiekanka z ziemniaków. Milo namówił Carole, żeby jako aperitif wypiła marsylską anyżówkę, która tam, na modłę kalifornijską, była podawana w wielkim kieliszku pełnym lodu. Mimo występów żonglerów, muzykantów i połykaczy ognia kolacja przebiegała w ponurej atmosferze. Carole była smutna, Mila męczyły wyrzuty sumienia. Rozmawiali wyłącznie o Tomie i o Aurore.

      – A czy wiesz, dlaczego w ogóle Tom zaczął pisać? – spytał nagle Milo Carole.

      – Jak to?

      – Wiem, że Tom zawsze lubił czytać, ale z pisaniem to inna sprawa. Ty znałaś go lepiej. Co go popchnęło do pisania wtedy, kiedy wymyślił swoją pierwszą powieść?

      – Nie wiem! – odparła szybko Carole.

      Kłamała.

      *

      Malibu

      20.00

      Pojeździłem trochę bez celu po mieście, po czym zaparkowałem bugatti, nad którym wisiała groźba zajęcia przez komornika, przed domem, który podobno już do mnie nie należał. Kilka godzin temu byłem co prawda na dnie, ale miałem dziesięć milionów dolców. Teraz zostało mi samo dno.

      Załamany, ledwo dysząc (a przecież nawet nie biegłem), opadłem na kanapę. Patrzyłem na belki podtrzymujące beczkowe sklepienie sufitu. Bolała mnie głowa i plecy, miałem spocone dłonie i węzeł w żołądku. Dostałem palpitacji. Byłem wyprany z wszystkich emocji i tak wypalony, że miałem wrażenie, iż skóra zaczyna mi skwierczeć. Przez wiele lat noce spędzałem na pisaniu, przelewając na papier wszystkie moje uczucia i całą energię. Potem zacząłem jeździć po świecie z odczytami i na organizowane dla mnie wieczory autorskie. Stworzyłem organizację charytatywną, aby umożliwić dzieciom z biednej dzielnicy mojej młodości studiowanie na kierunkach artystycznych. Kilka razy nawet grałem na perkusji podczas występów moich idoli: Rock Bottom Remainders2. Ale dziś straciłem chęć do wszystkiego. Nie miałem ochoty widzieć innych ludzi, czytać książek, słuchać muzyki ani nawet oglądać zachodu słońca nad oceanem. Musiałem się zmusić, żeby wstać i wyjść na taras. Oparłem się o balustradę. Niżej na plaży stał stary żółty chrysler z polakierowanymi drewnianymi drzwiczkami, pamiątka po okresie popularności The Beach Boys. Na tylnej szybie widniała dumna dewiza miasta: Malibu, where the mountain meets the sea3.

      Wpatrywałem się aż do oślepnięcia w błyszczącą linię światła zachodzącego słońca na horyzoncie, która miała zaraz zniknąć w falach. Ten spektakl, tak kiedyś fascynujący, teraz pozostawiał mnie obojętnym. Nie potrafiłem go podziwiać, mój zapas emocji się wyczerpał. Tylko Aurore mogła mnie uratować, jej zgrabne ciało, jej marmurowa skóra, srebrzysty wzrok i ten zapach piasku, który roztaczała. Wiedziałem jednak, że to nie nastąpi. Wiedziałem, że przegrałem walkę i pozostaje mi tylko dokończyć dzieła zniszczenia metamfetaminą czy jakimkolwiek innym świństwem, które uda mi się zdobyć.

      Poczułem, że muszę się przespać. Wróciłem do salonu i zacząłem nerwowo szukać lekarstw, ale domyśliłem się, że Milo je zabrał. Pobiegłem do kuchni, zacząłem grzebać w śmieciach. Nic. Wpadłem w panikę. Wbiegłem na piętro, otwierałem wszystkie szafy i wreszcie znalazłem torbę podróżną. W bocznej kieszonce schowałem napoczęte pudełeczko leków nasennych i kilka proszków uspokajających, które czekały tam na mnie od ostatniej podróży promocyjnej do Dubaju, gdzie podpisywałem swoje książki w prestiżowej księgarni w Mall of the Emirates. Jakby niechcący wysypałem wszystkie proszki na dłoń i przez chwilę przypatrywałem się prowokującemu mnie tuzinowi białych i niebieskich tabletek.

      Tchórz! – przeszło mi przez myśl.

      Nigdy nie byłem tak blisko przepaści. Moja wyobraźnia wymyślała coraz to straszniejsze obrazy: ja kiwający się na kawałku sznurka, ja z głową w piecyku СКАЧАТЬ