.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 6

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ żeby nikomu nie ufać, nawet ludziom, którym powinnam ufać najbardziej.

      – Na wschód, zachód, północ, południe, wszystko mi jedno, pod warunkiem że twoje wypłaty z bankomatów będą chaotyczne, a przystanki nieprzewidywalne. Będę obserwować transakcje przez Internet, a jeśli nie spodoba mi się to, co widzę, założę blokadę na konto.

      – Wiesz, że w każdym bankomacie są zainstalowane kamery?

      Przewracam oczami. Oczywiście, że wiem. Nie po to spędziłam ostatnie dziesięć miesięcy na planowaniu, żeby nie wziąć pod uwagę tak podstawowego elementu, którym są kamery nadzorujące. Jednak miną dnie, a może nawet tygodnie, zanim wytropisz wypłaty, a jeszcze dłużej, zanim zobaczysz na nagraniach twarz Nicka, a nie moją. Nie martwię się taką drobnostką jak głupie kamery.

      – Tylko pamiętaj, żeby się ładnie uśmiechać. – Zarzucam torbę na ramię, dając tym samym znak, że rozmowa, przypominająca bardziej kombinację przesłuchania i rozkazów, dobiegła końca. – PIN to 2764.

      Nick sięga po kubek z kawą, nadal pełny, ale już nie parujący, po czym zmienia zdanie. Zostawia go na stoliku i wstaje z krzesła.

      – Założę się, że często do tego dochodzi.

      – Do czego?

      – Do tego, że ludzie cię nie doceniają. Że myślą, że jesteś bardziej naiwna niż w rzeczywistości. Zanim znowu przewrócisz lekceważąco oczami, powinnaś wiedzieć, że to nic złego. Jeśli sprawy przybiorą niepomyślny obrót, możesz obrócić to na swoją korzyść.

      W końcu udaje mu się przywołać uśmiech na moją twarz.

      – Taki mam plan.

      JEFFREY

      Budzę się gwałtownie na kanapie, a kryształowa szklanka kołysząca się niebezpiecznie na moim brzuchu przechyla się, rozlewając swoją zawartość. Odsuwam się, chcąc uniknąć oblania, ale jest już za późno. Płyn zdążył wsiąknąć w materiał dżinsów i poduszki. Zmarnowałem sporo drogiego bourbona. Z przeciągłym jękiem zawodu odstawiam szklankę na podłogę, siadam na kanapie i próbuję wziąć się w garść.

      Do połowy zjedzona pizza, którą zamówiłem na kolację, leży zimna i zastygnięta na stoliku kawowym. Zamykam pokrywę pudełka. Na ekranie wiszącego na ścianie telewizora migają obrazy palącego się domu i garstki osób w żółtych uniformach pod strumieniami lejącej się wody. Sięgam po pilota i wciskam guzik od programu telewizyjnego. Cyferki na górze ekranu pokazują, że jest już siedemnaście minut po jedenastej wieczorem.

      Cholera. Gdy wyciągnąłem się na kanapie, była za kwadrans dziewiąta. Cztery dni w podróży i całodniowe konferencje wymęczyły mnie bardziej, niż sądziłem.

      – Sabine?

      Cisza. Możliwe, że śpi. Wyobrażam ją sobie w łóżku na piętrze, z długimi, jedwabistymi włosami rozsypanymi na poduszce, a w mojej piersi odzywa się znajomy palący ból. Dlaczego nie przyszła się przywitać? Dlaczego mnie nie obudziła?

      Wyłączam telewizor i wstaję z kanapy.

      Na dole panuje cisza, a w korytarzu nadal palą się światła. Wyłączam je w drodze do schodów, przystając na moment w drzwiach kuchni. Blat jest nieskazitelnie czysty, a trzy identyczne lampy wiszące nad wyspą rozświetlają wszystko złotym blaskiem. Sabine jest fleją, ale tak samo jak ja nienawidzi wyrzucać pieniędzy w błoto. Gdyby tu była i prześlizgnęła się obok mnie w drodze na piętro, wyłączyłaby światła.

      Niepokój sprawia, że czuję ściskanie w klatce piersiowej.

      Idę szybkim krokiem po chłodnych podłogowych płytkach i szarpnięciem otwieram drzwi do garażu, wyczuwając w powietrzu wyraźny zapach benzyny. Mój samochód stoi tam, gdzie go zaparkowałem. W miejscu auta Sabine widać tylko plamę z oleju na betonie. Moje serce przeszywa nagłe ukłucie bólu.

      Pokonuję schody po dwa i trzy stopnie naraz, pędzę korytarzem i wpadam do sypialni, choć z góry wiem, co w niej zastanę. Nietknięta kołdra nadal leży na swoim miejscu, tak jak ją poprawiłem. Poduszki jedna na drugiej, nieruszone.

      Łóżko jest puste.

      BETH

      Stoję przy umywalce pokoju numer 17 w obskurnym motelu na przedmieściach Tulsy i przeglądam się w lustrze. Ziemista cera. Fioletowe kręgi wokół oczu. Włosy zbyt długie i za grube, by dało się je ujarzmić.

      Stale powtarzasz, żebym nigdy nie obcinała włosów. Mówisz, że lubisz, kiedy są długie – ciemne, grube pasma, ozdobione lśniącymi, czekoladowymi refleksami, o idealnym, delikatnym skręcie. Takie włosy widuje się w reklamach szamponów. Kobiety płacą setki dolarów miesięcznie za taki efekt. Ale dla ciebie to coś więcej niż włosy. To zabawka, podnieta, coś, w co wsuwasz palce albo w co pojękujesz w trakcie orgazmu za każdym razem, gdy uprawiamy seks.

      Jednak włosy, które tak bardzo kochasz, uwielbiasz wykorzystywać jako broń. Ciągniesz mnie za nie, wlokąc z pokoju do pokoju. Przypierasz mnie nimi do podłogi. Włosy są o wiele mocniejsze, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Ich cebulki tkwią w skórze niczym uzbrojone haczyki. Prędzej pęknie skóra na czubku głowy, niż uda się komuś wyrwać kosmyk włosów. Znam to z doświadczenia.

      Nabieram garść włosów, biorę do ręki nożyce i ucinam, pozostawiając nierówną linię. To o wiele łatwiejsze, niż mi się zdawało. Zdecydowanie mniej bolesne, niż kiedy łapiesz mnie za kucyk i podnosisz prosto z łóżka. Pasma staczają się po mojej piersi, przyczepiając do białej, bawełnianej koszulki. Czuję się lżejsza. Niczym nieobciążona. Wolna.

      Obcinam dalej, zgarniając kosmyki do umywalki. Później je wyrzucę. Nie robię tego w przekonaniu, że wpadniesz na mój trop, ale dlatego, że wierzę w karmę. Niedługo będę potrzebowała pracy i bardzo możliwe, że wyląduję w pokoju hotelowym takim jak ten, usuwając z odpływu czyjeś włosy. Moi rodzice niezupełnie to mieli na myśli, gdy opłacali moje studia, ale podjęcie lepiej płatnej pracy, takiej, do której mam niezbędne kwalifikacje, mogłoby wzmóc twoją czujność i sprawić, że natrafisz na mój ślad.

      Nigdy wcześniej nie obcinałam włosów, więc efekt nie powala na kolana. Zamierzałam zrobić coś na kształt pixie, ale wyglądam bardziej jak po spapranej wizycie w kiepskim salonie fryzjerskim albo jakbym obcięła sobie włosy od garnka rodem z lat 70. Naciągam pojedyncze pasma między palcami, tak jak zrobiłby to profesjonalny fryzjer, i tnę pod kątem, uzyskując asymetryczne warstwy. Na koniec roztrzepuję włosy palcami, nadając im objętości, i przeglądam się w lustrze. Z odrobiną żelu nie będą wyglądać tak źle.

      Nie jesteś tą samą osobą, co wcześniej. Teraz nazywasz się Beth Murphy.

      – Jestem Beth – mówię, wypróbowując brzmienie nowego, fikcyjnego imienia niczym wątpliwy odcień szminki. To imię podałam Nickowi i podpisałam się nim w hotelowej rejestracji, ale dopiero po tym, jak wcisnęłam facetowi w recepcji dwa banknoty dwudziestodolarowe, by nie prosił kolejny raz o pokazanie dowodu tożsamości. – Nazywam się Beth Murphy.

      Beth z beznadziejną fryzurą.

      Z drogeryjnej reklamówki СКАЧАТЬ