Echo z otchłani. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Echo z otchłani - Remigiusz Mróz страница 14

Название: Echo z otchłani

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Космическая фантастика

Серия: Chór zapomnianych głosów

isbn: 9788366517653

isbn:

СКАЧАТЬ się, nie czekając na odpowiedź. Jaccard zaklął w duchu. Jakby wszystkiego było mało, miał jeszcze stwierdzić, czy Gerling nie sfiksował przez te wszystkie lata spędzone na kosmicznym pustkowiu.

      – Wywołajcie go – powiedział Loïc. – Niech się pospieszy z tym promem.

      10

      Wszystkie posiłki w Edynburgu Siedmiu Mórz spożywało się w publicznej stołówce. Jedzenie poza jej murami było srogo karane i stanowiło przewinienie nie tylko prawne, ale i moralne. Dija Udin początkowo nie mógł w to uwierzyć, ale gdy tylko zobaczył, jakie porcje należą się każdemu mieszkańcowi, zmienił zdanie.

      – Żadnego podgryzania między posiłkami, co? – zapytał siedzącego obok McAllistera.

      Starzec nie odpowiedział, z pietyzmem odkrawając kawałek mięsa. Cała porcja była wielkości połowy dłoni i Dija Udin przypuszczał, że opuści tę wyspę chudy jak szczapa. Wody za to było w bród – przetworniki na nadbrzeżu na bieżąco filtrowały morską na pitną.

      – Niebawem się tutaj zjawią – zapowiedział Alhassan.

      Tetryk nadal nie reagował.

      – Słyszysz, dziadu? Ludzie ze statków na orbicie niedługo przybędą.

      – Amalgamat nas obroni. Jesteśmy zbyt cenni.

      – Zobaczymy – odparł Dija Udin, dźgając szpikulcem mięso. Używano ich tutaj zamiast widelców, co było sensowne, gdy wziąć pod uwagę wielkość posiłku.

      Starzec spojrzał na swojego rozmówcę.

      – Sugerujesz, że zamierzają wziąć pomstę?

      – Na mnie na pewno.

      – Co im uczyniłeś?

      – W sumie nic takiego.

      Przywódca starszyzny przez moment się zastanawiał, długo przeżuwając skrawek baraniny. W końcu odłożył szpikulec i nóż i pociągnął łyk wody.

      – Jeśli będą próbowali, mogę wezwać pomoc.

      – Jak?

      – Istnieje pewien kanał awaryjny. Na wypadek zagrożenia.

      – Czyli co, mieliście już kiedyś gości z orbity?

      – Z orbity nie – odparł James, odkładając szklankę. Oblizał spierzchnięte usta, patrząc na Alhassana. – Zdarzyło się jednak, że nieopodal na kotwicy zatrzymał się duży okręt. Jego mieszkańcy byli zaskoczeni odnalezieniem wyspy.

      – Mieszkańcy?

      – Owszem. Żyli na pokładzie od pokoleń, podobnie jak my tutaj.

      Dija Udin ziewnął i podrapał się po głowie. Nie obchodziła go paplanina tego spróchniałego flegmatyka, ale była lepsza niż trwanie w milczeniu. Wszyscy zdawali się odprawiać tu nabożeństwo z pomocą szpikulca i noża, działając mu na nerwy.

      – I Amalgamat zareagował? – zapytał, przeciągając się.

      – Zaiste. Dokonali abordażu i wymordowali wszystkich przybyszy.

      – Zaczynają podobać mi się coraz bardziej.

      McAllister nie odpowiedział, wracając do posiłku.

      – Jak ich wezwać?

      – W moim domostwie znajduje się niewielka skrzynka, w której zamknąłem urządzenie SOS. Wystarczy otworzyć i przycisnąć guzik.

      – Nie mówiłeś o tym wcześniej.

      – Gdyż wcześniej nie było żadnego powodu, by myśleć o wzywaniu pomocy.

      – Szybko się zjawią?

      – Natychmiast.

      – Widzieliście ich, gdy interweniowali? Jak wyglądali? Czarni, biali? Długie brody, hełmy z rogami?

      James protekcjonalnie pokręcił głową, jakby było oczywiste, że nie mogli ich zobaczyć.

      – Polecono nam, byśmy pozostali w domostwach.

      – I żaden z was nawet nie rzucił okiem?

      – Absolutnie nie.

      Dija Udin mógł się tego domyślić. Ci ludzie byli jak banda wytresowanych małpiszonów – kiedy tylko dostrzegli kogokolwiek spoza ich społeczności, stawali jak słupy soli, gotowi do wysłuchania poleceń. Cokolwiek zrobili z nimi ludzie z Amalgamatu, Alhassan był pod wrażeniem.

      – Potrzebuję tego waszego gnata – powiedział. – Mam wprawdzie w promie berettę, ale te wiązki naprawdę robią wrażenie.

      – Impulsator jest zakazany na Tristan da Cunha.

      – Tak, już mi mówiliście. A mimo to jeden z nich sprawił, że mój przyjaciel tu zginął. Dajcie mi tę broń albo będziecie mieć pewne problemy z ludźmi, którzy się tu zjawią.

      McAllister zastanawiał się tylko przez chwilę. Potem posłał jednego z chłopaków po impulsator. Dija Udin z zadowoleniem wetknął go za pasek od spodni. Urządzenie nie wyglądało na trudne w obsłudze – jeden przycisk był zabezpieczeniem, drugi spustem. Dzięki niewielkiemu suwakowi ustawiało się moc. Alhassan niebawem zapewne przekona się, jak dokładnie działa.

      Podniósł szpikulec, ale nie zdążył wbić go w kawałek mięsa – jeden z wystawionych obserwatorów podniósł raban, informując, że zbliża się jakiś statek.

      – Ani chybi to po mojego kolegę – powiedział Alhassan, podnosząc się z krzesła.

      Tubylcy najpierw z namaszczeniem złożyli sztućce, a dopiero potem do niego dołączyli. Przeszło mu przez myśl, że jeśli zostanie tu nieco dłużej, będzie mógł pożegnać się ze zdrowiem psychicznym.

      – Za mną, antyku. Czas powitać resztki ludzkości.

      Kilku mieszkańców posłało mu nienawistne spojrzenia, ale McAllister zupełnie go zignorował. Szedł swoim tempem, zostając daleko w tyle. Alhassan potruchtał na wybrzeże, a potem wbił wzrok w wahadłowiec, który z impetem ciął fale. Spienione bałwany rozbryzgiwały się na boki, a rozpraszacze wody nie nadążały ze zbieraniem jej z przedniej szyby. Dija Udin nie potrafił dostrzec, kto znajduje się w środku. Stawiał jednak na Jaccarda i Channary Sang. Ellyse była zapewne zbyt roztrzęsiona, by Loïc zabrał ją na tę misję – tymczasem Sang potrafiła dobrze wycelować. Mógł towarzyszyć im też Gideon, który oceniłby, czy koncha jest jeszcze zdatna do użytku.

      Nie była, to Dija Udin umiał stwierdzić z całą pewnością.

      – Przygotuj się na krwawą jatkę – powiedział do obserwatora. – Ci ludzie łatwo nie odpuszczą.

      Gdy СКАЧАТЬ