Trzynaście. Steve Cavanagh
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzynaście - Steve Cavanagh страница 5

Название: Trzynaście

Автор: Steve Cavanagh

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные детективы

Серия: Eddie Flynn

isbn: 978-83-8125-951-4

isbn:

СКАЧАТЬ będzie oznaczał śmierć Eltona.

      Spojrzał na ćwierćdolarówkę, nową i lśniącą na tle jego brudnej skóry, i uśmiechnął się.

      Trzy metry od furgonetki pocztowej stała budka z hot dogami. Sprzedawca obsługiwał właśnie wysokiego mężczyznę bez płaszcza. Ten drugi pewnie wyszedł właśnie za kaucją i świętował, pozwalając sobie na prawdziwe jedzenie. Sprzedawca wziął od niego dwa dolary i wskazał na ogłoszenie w dolnej części budki. Obok zdjęć grillowanych kiełbasek znajdowały się reklama kancelarii adwokackiej i numer telefonu.

      ZOSTAŁEŚ WŁAŚNIE ARESZTOWANY? OSKARŻONY? ZADZWOŃ DO EDDIEGO FLYNNA.

      Wysoki mężczyzna wgryzł się w bułkę, skinął głową i odszedł w tym samym momencie, w którym Elton wyszedł z sądu, niosąc trzy szare jutowe worki z korespondencją.

      Trzy worki. To przesądzało sprawę. Nadszedł ten dzień.

      Zwykle Elton wynosił dwa worki, a czasami tylko jeden. Raz na sześć tygodni przenosił jednak trzy pakunki. Właśnie na ten trzeci, dodatkowy, czekał Kane.

      Elton zdążył tylko otworzyć drzwi furgonetki i wrzucić do środka pierwszy worek, kiedy Kane ruszył powoli w jego stronę, wyciągając przed siebie rękę.

      Drugi worek powędrował śladem pierwszego.

      Gdy poczciarz złapał za trzeci pakunek, Kane znalazł się przy nim.

      – Hej, stary, masz jakieś drobniaki na zbyciu?

      – Nie – odrzekł krótko Elton i wrzucił ostatni worek do samochodu. Zamknął prawe skrzydło drzwi, a potem złapał za lewe i zatrzasnął je z taką siłą, jakby wyrządziły mu jakąś krzywdę. Kane wiedział, że teraz wszystko zależy od właściwego wyczucia czasu. Wyciągnął rękę jeszcze dalej do przodu, błagając choćby o kilka monet. Drzwi pociągnęły za sobą jego ramię i zamknęły się na ręce.

      Kane wybrał właściwy moment. Słyszał, jak metalowe krawędzie przecinają skórę i miażdżą kończynę. Chwyciwszy się za zranione ramię, krzyknął przeraźliwie i opadł na kolana, obserwując, jak zszokowany Elton łapie się obiema rękami za głowę i otwiera usta. Biorąc pod uwagę siłę, z jaką zamknął drzwi, i ich wagę, Kane powinien mieć połamaną rękę. I to paskudnie. W wielu miejscach. Rozległy uraz.

      Ale Kane był wyjątkowy. Mama zawsze mu to powtarzała. Krzyknął ponownie. Uważał, że powinien należycie odegrać tę scenkę i udawać, że naprawdę ogromnie cierpi.

      – Jezu, uważaj na ręce, nie wiedziałem, że tam sięgałeś… – usprawiedliwiał się Elton. – Mogłeś… Przepraszam… – Uklęknął obok Kane’a i przeprosił go ponownie.

      – Chyba jest złamana – powiedział Kane, choć dobrze wiedział, że tak nie jest. Dziesięć lat wcześniej większość kości została wymieniona na stalowe płytki, pręty i śruby. Resztki kośćca osłonięto i wzmocniono.

      – Cholera, cholera, cholera… – powtarzał Elton, rozglądając się. Najwyraźniej nie wiedział, co właściwie powinien zrobić. – To nie była moja wina, ale mogę wezwać karetkę.

      – Nie. Nie będą chcieli mnie leczyć. Zabiorą mnie do szpitala, zostawią na noszach na całą noc, a potem pogonią. Nie mam ubezpieczenia. Jest tu taka przychodnia. Jakieś dziesięć przecznic stąd, nie więcej. Leczą w niej bezdomnych. Zawieź mnie tam – poprosił Kane.

      – Nie mogę cię zawieźć.

      – Co?!

      – Nie wolno mi zabierać pasażerów do furgonetki. Gdyby ktoś zobaczył cię w kabinie, mógłbym stracić pracę.

      Kane odetchnął w duchu z ulgą. Liczył na to, że Elton będzie się starał trzymać przepisów ustanowionych przez pracodawcę.

      – Schowam się w środku – rzucił. – Nikt mnie wtedy nie zobaczy.

      Elton spojrzał na otwarte drzwi furgonetki.

      – No nie wiem…

      – Niczego nie ukradnę, przecież nie mogę ruszać ręką, do cholery – jęknął Kane, trzymając się za ramię.

      – No dobrze – ustąpił Elton po chwili wahania. – Ale nie zbliżaj się do worków z pocztą. Jasne?

      – Jasne.

      Kane jęczał głośno, gdy Elton podnosił go z drogi, i krzyknął, bo wydawało mu się, że dłoń mężczyzny za bardzo zbliżyła się do jego zranionej ręki, ale już chwilę później siedział na stalowej podłodze z tyłu furgonetki i wydawał z siebie takie odgłosy, jakimi powinien reagować na kołysanie samochodu. Część bagażowa była oddzielona od szoferki, więc Elton nie widział go i prawdopodobnie też nie słyszał, ale Kane uznał, że na wszelki wypadek warto trochę pojęczeć. W furgonetce było ciemno, tylko przez niewielki, kopulasty właz na dachu wpadało trochę dogasającego światła dnia.

      Gdy tylko odjechali spod sądu, wyjął z kieszeni płaszcza nóż do tapet i przeciął plastikowe mocowania zamykające trzy worki z korespondencją.

      Pierwszy nie zawierał nic ciekawego. Zwykłe koperty. Podobnie jak drugi.

      W trzecim krył się prawdziwy skarb.

      Koperty zamknięte w tym pakunku wyglądały inaczej niż poprzednie i wszystkie były identyczne. Na każdej z nich, w dolnej części, znajdował się wydrukowany czerwony pasek, a na nim białe litery tworzące napis: PROSZĘ NATYCHMIAST OTWORZYĆ TEN LIST. ZAWIERA WAŻNE WEZWANIE SĄDOWE.

      Kane nie otworzył żadnej z kopert, lecz ułożył je na podłodze. Następnie wybrał wszystkie zaadresowane do kobiet i schował je z powrotem do worka. Pół minuty później na podłodze zostało sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt. Fotografował je po pięć jednocześnie, korzystając z aparatu cyfrowego, który ukrył w ubraniu. Potem będzie mógł powiększyć zdjęcia, by odczytać nazwiska i adresy.

      Kiedy skończył, włożył wszystkie listy do worka, a ten razem z pozostałymi dwoma zawiązał mocowaniami, które przyniósł ze sobą. Bez trudu znalazł w sklepie plastikowe paski tej samej marki, której używano w sądzie i na poczcie.

      Zostało mu jeszcze trochę czasu, więc rozsiadł się wygodniej na podłodze i przejrzał zdjęcia kopert w aparacie.

      Wiedział, że gdzieś wśród nich znajdzie właściwą osobę. Czuł to. Serce zabiło mu mocniej z podniecenia. Miał wrażenie, że w takich chwilach jego ciało przenika prąd elektryczny, który sięga od stóp do samego serca.

      Przywykły do dłuższych przystanków i korków Manhattanu, Kane dopiero po chwili zorientował się, że furgonetka dojechała na miejsce i zaparkowała. Schował aparat. Gdy otworzyły się tylne drzwi, złapał się za ramię i skrzywił w grymasie bólu. Elton pochylił się do wnętrza furgonetki i podał mu rękę. Kane chwycił jego wyciągniętą dłoń i wstał. Mógłby to zrobić teraz – szybko i sprawnie. Wystarczyłoby zaprzeć się stopami o podłogę i pociągnąć. Odrobina wysiłku i facet znalazłby się we wnętrzu samochodu. Ostrze СКАЧАТЬ