Название: Grzechy młodości
Автор: Edyta Świętek
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: Grzechy młodości
isbn: 9788366481251
isbn:
– Jasny gwint! Przydałyby się jakieś zwłoki, które można byłoby do niego przypisać. Gdyby do prasy dotarła nowina o odnalezieniu denata będącego uciekinierem z aresztu, to może wtedy młodziak wyszedłby z ukrycia? A może zacząłby nowe życie pod fałszywym nazwiskiem? – gdybał Kazimierz, wklepując w twarz odrobinę wody Brutal.
Wiedział, że jego rojenia są absurdalne i niedorzeczne. Ale ta myśl pozwalała mu jakoś przetrwać ostatnie tygodnie. Rozmawiał o tym nawet z Tymoteuszem, lecz brat twierdził, że to mało realne, ponieważ młody był ledwo żywy, gdy wpadł do rzeki. Na pewno nie wypłynął. Tymek mówił, że stał jeszcze chwilę nad Brdą – na poły wściekły, na poły zszokowany – nie na tyle jednak, by nie zwrócić uwagi na jakiś chlupot czy odgłosy, które mogłaby wydawać osoba usiłująca się uratować. Eugeniusz po prostu zniknął.
Problem w tym, że ten stan zawieszenia trwał nieznośnie długo. Justyna nie miała spokoju, wciąż ktoś ją nachodził. Wyglądała na zrozpaczoną i też zaczynała podejrzewać, że coś złego spotkało Gienka. Ostatnio powiedziała Tymkowi, który regularnie do niej zaglądał, że mąż na pewno dałby jej jakiś sygnał, aby się o niego nie martwiła. Nie trzymałby jej aż tak długo w niepewności. Oskarżyła nawet milicjantów o to, że go ujęli, lecz zachowują tę informację w tajemnicy, licząc na ugranie czegoś w ten sposób. Może chcieli złamać Eugeniusza? Może oczekiwali dodatkowych zeznań? Tego, że odcięty od świata i rodziny wsypie swoich kolegów? Nader przekonywająco snuła teorie spiskowe.
Poranna toaleta została dokończona. Mężczyzna opuścił łazienkę. Przez chwilę dreptał po opustoszałym mieszkaniu. Młodzież przebywała jeszcze w szkole, a żona w biurze. Nie miał co ze sobą zrobić. Służbę zaczynał po południu, więc sięgnięcie po kieliszek wódki nie wchodziło w grę.
Ostatnio alkohol pomagał mu w osiąganiu równowagi. Przynajmniej na chwilę zagłuszał te cholerne spekulacje na temat losów młodego. Nie próbował wchodzić w skórę Tymka.
Ten dopiero musiał przeżywać wrześniowe wydarzenia!
Od kilku tygodni ojciec był jakiś nieswój. Maria widziała dziwną nerwowość w jego zachowaniu. A może nie tyle nerwowość, co roztargnienie. Wciąż o czymś zapominał. Siedział zadumany, milczący i nieobecny. Prawie nigdzie nie wychodził popołudniami, często ignorował nawet pilne telefony z biura. Opuściło go poczucie humoru, stracił apetyt. Cierpiał też na bezsenność, gdyż kilka razy nocą Marię obudziły jego kroki. Metamorfoza Tymoteusza wzbudzała nie tylko niepokój najstarszej córki, ale również Elżuni, która dwoiła się i troiła, by dociec przyczyny takiego stanu.
Nie jest dobrze, skoro nawet ta ślepa kura widzi taty przemianę.
Zaraz ogarnęła ją obawa, że ani chybi ojciec ma jakiś sekretny romans. Albo przynajmniej stracił serce, bo gdyby w grę wchodziły schadzki, to pod byle pretekstem znikałby z domu.
A co, jeśli on nas zostawi i założy nową rodzinę? Jeśli poznał jakąś piękną młodą kobietę, z którą będzie chciał wziąć ślub i mieć dzieci? O nie! Po moim trupie! – rozmyślała przepełniona lękiem i wściekłością nastolatka.
Chociaż wcześniej nieraz dokuczała matce i nawet sugerowała, że tatko może mieć kogoś, to w sytuacji zagrożenia odczuwała bunt. Wszak nie mogła dopuścić do rozwodu rodziców! Nie chciała mieć do czynienia z kolejnymi młodszymi bachorami. Nie wyobrażała sobie, by tato miał dzielić swój czas i uwagę pomiędzy nią a jakichś intruzów. By trwonił na nich ciężko zarobione pieniądze!
O nie! Nie dopuszczę, by tak postąpił. Przecież obiecał mi, że za zdaną maturę dostanę małego fiata! Skąd weźmie forsę na samochód, jeżeli będzie ją wydawał na kogoś innego?
Postanowiła uważniej śledzić jego kroki. Gdy tylko miała ku temu sposobność, przetrząsała kieszenie ojcowskich ubrań. Zaglądała do szuflad biurka stojącego w domowym gabinecie. Podsłuchiwała rozmowy telefoniczne. Nie odkryła niczego, co mogłoby wzbudzić niepokój.
– Wybieram się do cioci Justyny. Czy ktoś z was chciałby ze mną pojechać? – zagadnął Tymek, gdy całą rodziną skończyli jedzenie obiadu.
– A po kiego grzyba? – zapytała od razu Maria.
– Z wizytą – odparł. – Została sama z dzieciakami i starą ciotką. Może trzeba jej w czymś pomóc? Odkąd nie ma Eugeniusza, ledwo bidula wiąże koniec z końcem.
– Coś ty taki litościwy nagle się zrobił? – wyraziła zdziwienie Elżbieta.
Najstarsza córka spojrzała na nią z uznaniem. Czyżby matka nareszcie zaczęła używać szarych komórek? Do tej pory skwapliwie pozwalała na to, by od czasu do czasu podrzucał bratowej jakieś rzeczy dla jej bachorów, słodycze czy inne artykuły. Widać uznała, że tej pomocy jest zdecydowanie za dużo i mąż powinien przede wszystkim myśleć o swoich, a nie szastać pieniędzmi na prawo i lewo, i wspierać tych biedaków.
– Czasy ciężkie. Kryzys szaleje. A ta kobiecina musi utrzymać siebie i dzieci z jednej wypłaty. Teraz ma jeszcze zgryzotę, bo młody przepadł bez wieści. No gdzież odpowiedzialność? – burknął. – Naraził żonę na kłopoty…
– A ty oczywiście czujesz się zobowiązany – stwierdziła ślubna.
– Tak. Od tego jest rodzina. To co: pojedzie któreś z was ze mną? Hania? Kinia? Nie chciałybyście do Joli?
– Nie. Bo ona prawie w ogóle nie ma zabawek. Tylko bajki i kolorowanki. Nuda – odparła najmłodsza pociecha.
– Jasiek, może ty? Nie chciałbyś spędzić trochę czasu z kuzynem?
– A o czym będę z nim gadał? – Odpowiedzi trzynastolatka towarzyszyło wzruszenie ramion.
Nie przepadał za krewnym, gdyż ten trajkotał tylko o karabinach i samochodach. Ostatnio mówił coś o bateriach do latarki, którą chce podarować mamie na gwiazdkę. Głupek! Przecież kobiety wolą inne prezenty. On swojej wręczyłby jakieś błyskotki albo szminkę. Mógłby być szafirowy flakonik perfum Pani Walewska lub piękne, niebieskie cienie do powiek – w takim samym odcieniu jak te, które ostatnio sprawiła sobie Maryśka. Ale latarka zasilana bateriami? Nie, to zdecydowanie był kiepski pomysł! Co gorsza, gdy Jasiek zaczął opowiadać kuzynowi o swoich przemyśleniach, ten tylko postukał się w czoło i oświadczył, że to głupie fanaberie.
Maria, choć pilnie zwracała uwagę na poczynania taty, też odmówiła mu swojego towarzystwa. Dla niej wizyty w kamienicy przy ulicy Cieszkowskiego były większą katorgą niż wyprawy do muzeum. Wprawdzie ciotka Justyna nie była stara i zrzędliwa, lecz Helena nadrabiała to z nawiązką. A kuzynostwa Maria po prostu nie mogła ścierpieć. Od zawsze irytowały ją małe dzieci. Miała ich w domu pod dostatkiem, więc nie potrzebowała zadawać się dodatkowo z cudzymi bachorami.
ROZDZIAŁ 3
Choćbyś za sobą spalił mosty,
СКАЧАТЬ