Świst umarłych. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świst umarłych - Graham Masterton страница 6

Название: Świst umarłych

Автор: Graham Masterton

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия: Katie Maguire

isbn: 978-83-8125-926-2

isbn:

СКАЧАТЬ centymetrów. Pokazał go Kieranowi.

      – Proszę, to twoja specjalność, prawda? Dmuchanie w gwizdek, podnoszenie alarmu – powiedział. – Może teraz nam coś zaświstasz? Płynące żagle albo jakiś fajny taneczny kawałek, jak Kropelka brandy?

      Kieran popatrzył na flet, a potem w oczy mężczyzny. Milczał. Nie tylko nie wiedział, co powiedzieć, ale też wargi miał jak z drewna. Nawet gdyby umiał grać, nie byłby w stanie. Zdawał sobie sprawę, że to wszystko prowadzi do czegoś potwornego. Ledwie mógł oddychać.

      – Nie chcesz więc nam zagrać, co? – spytał gość z bronią. – To niezbyt ładnie z twojej strony, prawda? Czymś cię uraziłem? Z tego, co słyszałem, dmuchałeś w gwizdek ile sił w płucach, zwłaszcza do ucha szefa wydziału wewnętrznego O’Malleya.

      Teraz już Kieran był niemal pewien, kim jest ten mężczyzna. Musiał być gliną, inaczej nie znałby nazwiska kierującego regionalnym biurem ujawniania nieprawidłowości. Mimo to Kieran nie miał odwagi zwrócić się do niego po imieniu. Bał się, że wtedy tamten natychmiast użyje broni, by uciszyć go raz na zawsze.

      – Hm… jeśli nie chcesz nam poświstać po dobroci, zobaczymy, czy uda się nam wydobyć to z ciebie jakoś inaczej – powiedział tamten. – Patrick, może przytrzymałbyś naszego przyjaciela, a Hoggy obsłuży go jak należy?

      Patrick usiadł na ławce po prawej stronie Kierana. Objął go lewą ręką za ramiona i przyciągnął mocno do siebie. Kieran obejrzał się na niego, ale był tak blisko, że nie mógł ogarnąć go wzrokiem; widział tylko te jego przekrwione oczy zza kominiarki i krzywy uśmieszek, w którym brakowało czterech przednich zębów.

      – W porządku? – zapytał go Patrick i mrugnął.

      Miał tak cuchnący oddech, że Kieran musiał obrócić głowę.

      I wtedy usłyszał, jak tuż za nim Hoggy uruchamia piłę łańcuchową. Za pierwszym razem się nie udało, pociągał cztery, może pięć razy. Kiedy wreszcie zaskoczyła, ryknęła jak silnik motocykla podkręcany niecierpliwie przy czerwonym świetle.

      Kieran szarpnął się w bok, próbując wstać, ale Patrick ścisnął go jeszcze mocniej i złapał za krótkie kręcone włosy.

      – Puszczaj, bydlaku! – wrzasnął Kieran, przekrzykując warkot pilarki. Starał się uwolnić głowę, ale Patrick kurczowo trzymał go za włosy, wpijając paznokcie w jego skórę.

      Facet z obrzynem podszedł i zrobił znak krzyża, jakby udzielał mu błogosławieństwa.

      – Zastrzel mnie! – krzyknął Kieran. – Jeśli macie mnie zabić, to zastrzel mnie, do cholery!

      – Zrobiłbym to, ale ta broń nie jest nawet nabita. – Mężczyzna pomachał uniesioną lufą. – A poza tym nie mam zamiaru się nad tobą litować.

      Cofnął się i unosząc kciuk, dał znak Hoggy’emu.

      Kieran znów zaczął krzyczeć, ale tym razem był to tylko nieartykułowany przeraźliwy wrzask, który nie ustawał, dopóki zęby piły nie wżarły się w tył jego szyi, rozrywając kołnierz dżinsowej koszuli na strzępy. Rozbryzgi krwi i tkanki poleciały na oparcie ławki. Potem ostrza trafiły na kręgi i przez ułamek sekundy słychać było coś jakby chrupnięcie.

      Gdy piła przecięła krtań, Patrick podniósł głowę Kierana. Z szyi tryskała krew, lejąc się na ramiona i przód koszuli.

      – Cholera, ale zapaskudziłem sobie kurtkę! – prychnął. – Wygląda tak, jakbym cały dzień pracował w rzeźni!

      – Nie zatrudniliby cię tam, chłopie – stwierdził ten z bronią. – Chcą mieć facetów, którzy potrafią zabijać krowy i owce, nie takich padalców.

      Patrick trzymał kapiącą krwią głowę Kierana. Patrzyła prosto na mężczyznę z obrzynem. Oczy Kierana były otwarte, podobnie jak usta, ale w twarzy malowało się bardziej zdumienie niż ból. Patrick obrócił trofeum, by mu się przyjrzeć.

      – Robi wrażenie zaskoczonego, nie? Ale ogólnie nie zniósł tego najgorzej, nie sądzicie?

      Tymczasem Hoggy wyłączył piłę i zaczął ją pakować z powrotem do torby.

      – Poszło o wiele łatwiej, niż myślałem – skwitował, znów wycierając nos wierzchem dłoni. – Nie rozumiem, czemu ci z Isis nie używali pił zamiast noży. Są o wiele bardziej skuteczne, co nie?

      – Tak, pewnie, problem w tym, że ten nasz gość prawie nic nie czuł. Myślę, że powinien odcierpieć za to, co zrobił. Ale przynajmniej bliscy nie będą mogli pochować go w jednym kawałku, więc pocierpią za niego. Nie zapomniałeś torby na głowę?

      Hoggy wyciągnął z kieszeni kurtki plastikową reklamówkę Tesco. Patrick wrzucił do niej głowę Kierana i zakręcił torbą, by zawiązać górę, tak jakby pakował ziemniaki w warzywniaku.

      – Dobra, zmywamy się, zanim nadciągną tu jakieś rodzinki odwiedzające groby – powiedział ten z obrzynem. – Hoggy, kajdanki. Nie chcemy przecież zostawiać śladów, prawda?

      Hoggy odpiął kajdanki i wsunął je do kieszeni. Ten z bronią odłożył obrzyn na ławkę obok pozbawionego głowy ciała Kierana, po czym starannie upchał flet do tchawicy zabitego, tak że wystawało z niej zaledwie z siedemnaście centymetrów.

      – Masz, szefie – powiedział. – Teraz możesz sobie siedzieć, świstać, ile dusza zapragnie, i nikt nie będzie się o to wściekał.

      Rozdział 2

      – To się pani spodoba – powiedział detektyw Markey, otwierając przed Katie drzwi jej samochodu.

      – Naprawdę sądzisz, że powinnam zobaczyć to osobiście? – spytała, zapinając suwak ciemnozielonej parki, po czym podniosła czarny kołnierz ze sztucznego futra.

      Dopiero co wyszła z ciężkiego przeziębienia i gdyby Markey tak bardzo nie nalegał, wolałaby zostać w biurze, gdzie było ciepło.

      – No, to dość niezwykły przypadek, cała ta scena, a on to w końcu celebryta, myślę więc, że media będą bombardować panią pytaniami. Jakie mogły być motywy i tak dalej.

      Na stromym podjeździe domu w Woodhill Park w Tivoli stały trzy radiowozy i dwie furgonetki z wydziału technicznego, a także karetka. Dolna część drogi została zamknięta od strony Lover’s Walk.

      Dom, z oknami w stylu art déco, pomalowany na biało i kryty szarą dachówką, był ogromny. Otoczony klombami i krzewami na działce o powierzchni co najmniej dwóch tysięcy metrów kwadratowych, miał z boku szerokie patio z widokiem na płynącą w dole rzekę Lee. Przed garażem na dwa samochody stał czerwony bentley continental GT, usiany kroplami deszczu.

      – Wie pani, ile takie kosztują? – spytał detektyw Markey, gdy obchodzili bentleya w drodze do frontowego wejścia. – Ćwierć miliona, lekko.

      – O, tylko tyle, Nick? – rzuciła Katie. – W takim razie zamówię СКАЧАТЬ