Название: Wieczna wojna
Автор: Joe Haldeman
Издательство: PDW
Жанр: Научная фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887212
isbn:
Dwie minuty.
– Idź najszybciej jak możesz. – Głos Corteza był równy i bezbarwny.
Po trzydziestu sekundach pojawiła się i wygramoliła z krateru.
– Biegnij, dziewczyno… Lepiej biegnij.
Przebiegła pięć czy sześć kroków i upadła. Przejechała z rozpędu kilka metrów i znów wstała. Pobiegła, znowu upadła i wstała…
Wydawało się, że biegnie bardzo szybko, ale zdążyła pokonać zaledwie trzydzieści metrów, kiedy Cortez powiedział:
– W porządku, Bovanovitch, połóż się na brzuchu i leż spokojnie.
Dziesięć sekund, ale ona nie słyszała albo po prostu chciała odbiec jeszcze kawałek, więc biegła dalej, długimi i wysokimi susami, aż w trakcie kolejnego skoku błysnęło i zagrzmiało, coś uderzyło ją w kark i jej bezgłowe ciało przekoziołkowało w powietrzu, ciągnąc czerwonoczarną spiralę błyskawicznie zamarzającej krwi, która wdzięcznie opadła na ziemię jako ścieżka kryształowego proszku, którą później wszyscy omijali, zbierając kamienie do przykrycia tego, co leżało na jej końcu.
Tego wieczoru Cortez nie zrobił nam wykładu, nawet nie pokazał się przed capstrzykiem. Wszyscy byliśmy dla siebie bardzo uprzejmi i nikt nie bał się mówić o tym wypadku.
Poszedłem do łóżka z Rogers – wszyscy spali tej nocy z dobrymi przyjaciółmi – ale chciała sobie tylko popłakać i płakała tak długo, że i ja w końcu nie mogłem powstrzymać łez.
Rozdział 7
Drużyna A, naprzód!
Całą dwunastką ruszyliśmy nierównym szeregiem w kierunku pozorowanego bunkra. Znajdował się może kilometr dalej, za starannie przygotowanym torem przeszkód. Mogliśmy poruszać się bardzo szybko, gdyż z pola usunięto lód, jednak nawet po dziesięciu dniach ćwiczeń nie byliśmy w stanie zdobyć się na coś więcej niż trucht.
Niosłem granatnik załadowany dziesięciomikrotonowymi granatami ćwiczebnymi. Wszyscy mieli ręczne lasery nastawione na zero przecinek osiem de jeden, co w praktyce równało się światłu latarki. To był symulowany atak – bunkier i jego obrońca robot kosztowali zbyt dużo, aby wykorzystać ich tylko raz.
– Drużyna B, za nimi. Dowódcy drużyn, przejąć dowodzenie.
Dotarliśmy do sterty głazów mniej więcej w połowie drogi i Potter, dowodząca moją drużyną, powiedziała:
– Stanąć i ukryć się.
Przyczailiśmy się za skałami i czekaliśmy na drużynę B.
Tuzin mężczyzn i kobiet, ledwie widocznych w zaczernionych skafandrach, cicho szepcząc, przemknął obok nas. Kiedy znaleźli się na otwartej przestrzeni, odbiegli w lewo, znikając nam z oczu.
– Ognia!
W odległości pół klika, gdzie w mroku majaczył bunkier, zatańczyły czerwone kręgi światła. Pięćset metrów to górna granica zasięgu granatów ćwiczebnych, jednak mogło dopisać mi szczęście, więc wycelowałem granatnik w kierunku bunkra, przytrzymałem broń pod kątem czterdziestu pięciu stopni i posłałem serię trzech pocisków.
Bunkier odpowiedział ogniem, zanim moje granaty zdążyły dolecieć. Jego automatyczne lasery nie były silniejsze od tych, jakich my używaliśmy, ale bezpośrednie trafienie dezaktywowało wizjer hełmu, oślepiając ofiarę. Robot prowadził ostrzał na chybił trafił, nawet nie zahaczając o głazy służące nam za osłonę.
Trzy jasne magnezowe błyski mrugnęły jednocześnie jakieś trzydzieści metrów od bunkra.
– Mandella! Myślałam, że umiesz z tego strzelać!
– Do licha, Potter, to ma zasięg zaledwie pół klika. Jak podejdziemy bliżej, właduję je w cel, co do jednego.
– Tak, na pewno.
Nic nie odpowiedziałem. Nie zawsze będzie dowódcą plutonu. Ponadto wcale nie była z niej taka zła dziewczyna, dopóki władza nie uderzyła jej do głowy.
Ponieważ grenadier jest zastępcą dowódcy plutonu, byłem podłączony do nadajnika Potter i słyszałem jej rozmowę z plutonem B.
– Potter, tu Freeman. Straty?
– Tu Potter. Żadnych. Wygląda na to, że skupili się na tobie.
– Taak, straciliśmy trzech. Teraz jesteśmy w zagłębieniu jakieś osiemdziesiąt, sto metrów od ciebie. Możemy was osłonić, kiedy będziecie gotowi.
– Dobra, zaczynamy. – Cichy szczęk. – Pluton, za mną.
Wysunęła się zza głazu i włączyła słabe różowe światełko na swoim plecaku. Ja włączyłem swoje, po czym zająłem miejsce obok niej, a reszta oddziału rozeszła się wachlarzowato, tworząc klin. Nikt nie strzelał, kiedy pluton B osłaniał nas ogniem.
Słyszałem tylko oddech Potter i ciche chrup-chrup moich butów. Niewiele widziałem, więc zwiększyłem intensywność wizjera do dwóch stopni. Obraz był trochę nieostry, ale dostatecznie jasny. Wyglądało na to, że bunkier przycisnął do ziemi pluton B; zdrowo dawał im popalić. Odpowiadali tylko ogniem laserów. Musieli stracić grenadiera.
– Potter, tu Mandella. Czy nie powinniśmy trochę odciążyć pluton B?
– Jak tylko znajdę dla nas jakąś osłonę. Czy to wam wystarczy, szeregowy?
Na czas ćwiczeń została mianowana kapralem.
Skręciliśmy w prawo i położyliśmy się za dużym głazem. Większość pozostałych również znalazła osłonę, ale kilku musiało przycisnąć się do ziemi.
– Freeman, tu Potter.
– Potter, tu Smithy. Freeman wyłączony, Samuels też. Zostało nam tylko pięciu ludzi. Daj nam osłonę, żebyśmy mogli…
– Roger, Smithy. – Klik. – Pluton A, otworzyć ogień. Ci z B zdrowo obrywają.
Wyjrzałem zza głazu. Dalmierz podawał, że bunkier znajduje się trzysta pięćdziesiąt metrów stąd… wciąż dość daleko. Uniosłem lufę i wystrzeliłem trzy razy, potem opuściłem ją o kilka stopni i posłałem kolejne trzy pociski. Pierwsza seria przestrzeliła o prawie dwadzieścia metrów, druga salwa rozbłysła tuż przed bunkrem. Usiłując zachować kąt podniesienia lufy, strzeliłem piętnaście razy – opróżniając magazynek – w tym samym kierunku.
Powinienem schować się za głaz, żeby załadować broń, ale chciałem zobaczyć, gdzie padnie piętnaście granatów, więc nie spuszczając bunkra z oczu, sięgnąłem po następny magazynek…
Kiedy promień lasera trafił w mój wizjer, czerwony błysk był tak intensywny, że zdawał się przeszywać mi oczy i wychodzić tyłem głowy. Moment między trafieniem a automatycznym wyłączeniem się wizjera СКАЧАТЬ