Название: Dziedzictwo
Автор: Graham Masterton
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: horror
isbn: 9788380629271
isbn:
Sięgnąłem ręką za płot i zerwałem z drzewa jedną ze zgniłych cytryn. Kiedy ścisnąłem ją w ręku, przeleciała mi między palcami, zmieniając się w proszek. Sara stała w odległości kilku kroków i obserwowała mnie, obejmując się rękami za ramiona, jakby było jej zimno.
– Ricky, musimy wyrzucić z domu to krzesło – zauważyła.
Otrzepałem z rąk pył i pokiwałem głową.
– Wstawię je do furgonu i pojadę nad tamę Lake Hodges. Kiedy spadnie z wysokości stu stóp do zbiornika, to na pewno się roztrzaska.
– Pojadę z tobą – powiedziała. – Poczekaj tylko, aż przygotuję Jonathana.
Sara poszła na górę, obudziła Jonathana i ubrała go w kraciastą kowbojską koszulę i dżinsy, a ja w tym czasie z zaciśniętym w dłoni kluczem wróciłem do biblioteki, zdenerwowany i podejrzliwy jak dozorca z domu wariatów. Stałem przed drzwiami biblioteki ponad minutę, zanim udało mi się uspokoić nerwy na tyle, żeby włożyć klucz do zamka i przekręcić go. Delikatnie trąciłem drzwi pięścią. Krzesło stało nadal na środku pokoju, oświetlone przez snop słonecznego światła, który padał na dywan przez na wpół zaciągniętą zasłonę. Mahoń mebla połyskiwał tak samo mrocznie i drogocennie jak przedtem. Twarz człowieka-węża z koroną pełzających żmij ciągle uśmiechała się do mnie ustami z drewna, nadal drwiąc sobie ze mnie niewidzącymi oczyma. Wszedłem do pokoju i patrzyłem na krzesło, walcząc z uczuciem duszności spowodowanym strachem.
Bywałem już w życiu przerażony. Raz w czasie wypadku samochodowego, kiedy myślałem, że umrę, i raz w Nowym Jorku, gdy zostałem napadnięty na Dziesiątej Alei przez trzech punków z nożami i anteną samochodową w rękach. Jednak tamten strach pojawił się nagle – zaskakująca fala wydzielonej adrenaliny i uruchomiony instynkt samoobrony. Natomiast strach, który ogarnął mnie teraz, był zupełnie inny. Zalewał mnie powoli i wydawał się raczej powstrzymywać, niż mobilizować do działania. Wypływał z mrocznej, starej jak świat pewności, że cokolwiek zrobię, ten mebel i tak mnie pokona.
Przypomniałem sobie, co czytałem na temat reakcji dwustu pasażerów samolotu, kiedy ich boeing zapalił się i wiedzieli, że nie mają już żadnych szans na ratunek. Siedzieli na swoich miejscach całkowicie sparaliżowani. Podobna sytuacja wydarzyła się w Anglii, gdy na skutek pożaru, który wybuchnął w klubie hazardowym, w ogniu zostało uwięzionych trzydziestu graczy. Pozostali przy swoich stolikach, krzyczeli, lecz nie byli zdolni się ruszyć.
Patrząc na krzesło, nagle pożałowałem, że czytywałem nieraz o rzeczach strasznych i przerażających, ponieważ to krzesło napawało mnie obezwładniającym, panicznym strachem. Sprawiało, że czułem się przygniatająco bezradny.
Obróciłem się. Wciąż czułem, jak poręcze nieomal okręciły się wokół moich rąk niczym prawdziwe węże. Nie miałem ochoty ponownie doświadczyć tego odrażającego uczucia. Dotknąłem szybko czubkami palców górnej ramy, lecz nic się nie zdarzyło. Przez chwilę zastanawiałem się, co robić. Potem opuściłem bibliotekę, poszedłem do garażu i wziąłem zwój nylonowej liny, której używałem zazwyczaj do przywiązywania krzeseł i biurek do bagażnika na dachu samochodu. Wróciłem do domu, poluźniając po drodze linę.
Krzesło nadal stało na środku biblioteki. Nie ruszyło się. Przynajmniej nic na to nie wskazywało. Jednakże sposób, w jaki światło słoneczne oświetlało twarz człowieka-węża, nasunął mi niepokojące podejrzenie, że mebel jednak lekko zmienił pozycję.
Oblizałem wargi. Nie mogę pozwolić, żeby ten cholerny przedmiot zaczął się do mnie dobierać. To jest krzesło, prawda? Nawiedzone przez duchy, to prawda, ale krzesło i nic więcej.
Uwijając się szybko, przewlekłem nylonową linę pod poręczami, po czym mocno zacisnąłem. Następnie omotałem ją wokół ręki i zacząłem ciągnąć mebel po dywanie biblioteki ku drzwiom. W połowie drogi do kuchni zatrzymałem się. Starałem się uspokoić oddech. Starłem z czoła pot. Krzesło było znów tak nieprawdopodobnie ciężkie, że ledwie mogłem je ruszyć. Za każdym razem, kiedy chwytałem sznur i ciągnąłem, czułem się, jak gdyby zakończone szponami nogi tkwiły w podłodze niczym wmurowane. Zauważyłem, że drogę przesuwających się nóg krzesła znaczyły na dywanie dwie głębokie rysy.
Kiedy wreszcie dotarłem do tylnych drzwi, Sara właśnie schodziła na dół z Jonathanem. Twarz miała bladą i napiętą, ale zmusiła się do krótkiego uśmiechu.
– Cześć, tato! – zawołał Jonathan. – Co robisz?
– A jak myślisz? Wywalam z domu to przeklęte krzesło!
– Ricky – upomniała mnie Sara.
Przestałem na chwilę ciągnąć i znów wytarłem czoło grzbietem ręki.
– Po prostu próbuję wynieść to strasznie ciężkie krzesło na podwórze – poprawiłem się. – Zamierzam załadować je do furgonu, a potem zabierzemy je na przejażdżkę.
Jonathan przesunął palcem po rzeźbionym drewnie na boku krzesła i popatrzył w zamyśleniu.
– Jonathanie! – ostrzegłem go. – Nie chcę, żebyś go dotykał, rozumiesz? Wolałbym, żebyś już więcej tego nie robił.
– W porządku – stwierdził chłopiec niezwykle zdecydowanym tonem.
– Nie wszystko jest w porządku – odparłem. – Nie chcę, żebyś go dotykał, a to znaczy, żebyś go nie dotykał pod żadnym pozorem. Rozumiesz?
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
– Tak, tatusiu.
Sara wzięła torbę z płatkami Pepperidge Farm i karton mleka, by Jonathan mógł zjeść śniadanie w samochodzie. Po krótkiej szamotaninie z liną i paru ostrych kopnięciach zdołałem przeciągnąć krzesło przez tylne wyjście i dalej wzdłuż ściany domu na podjazd od frontu. Nogi mebla podskakiwały na wybrukowanej ścieżce.
Idący za mną Jonathan popatrzył na drzewa i wykrzyknął:
– Co się stało?! Wszystkie liście opadły. Mamusiu, tu jest jak w Nowej Anglii!
Sara otoczyła go ramieniem i uśmiechnęła się. Nie odpowiedziała.
Reszta mebli, które zostawił Grant, nadal stała na podjeździe, przykryta opadłymi liśćmi. Wyglądała złowieszczo, jak kolekcja nagrobków na cmentarzu. Taki pomnik można by wznieść, aby oznaczyć miejsce wiecznego spoczynku handlarza antykami. Zegar o długiej skrzyni, wysoki i milczący. Sekretarzyk z wygiętym przodem. Biurko z obitym skórą blatem.
Конец СКАЧАТЬ