Sobotwór. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sobotwór - Tess Gerritsen страница 7

Название: Sobotwór

Автор: Tess Gerritsen

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8125-807-4

isbn:

СКАЧАТЬ minionego tygodnia zamknięta w salach obrad, uczestnicząc w Międzynarodowej Konferencji Patologii Sądowej. Niewiele było czasu na zwiedzanie, a na zorganizowanych dla nich wycieczkach oglądali miejsca powiązane ze śmiercią i chorobami: muzeum medycyny, dawną salę operacyjną.

      I katakumby.

      Jak na ironię, spośród wszystkich wspomnień, jakie miała przywieźć z Paryża, najbardziej żywe będą te dotyczące ludzkich szczątków. To nie jest normalne, pomyślała, siedząc w kafejce na powietrzu i delektując się ostatnią filiżanką kawy espresso i ciastem truskawkowym. Za dwa dni znajdę się z powrotem w prosektorium, otoczona przedmiotami z nierdzewnej stali, odcięta od promieni słońca. Będę wdychała tylko zimne, filtrowane powietrze z klimatyzatora. Ten dzień stanie się wspomnieniem z raju.

      Nie spieszyła się, starając się zapamiętać jak najwięcej. Aromat kawy, maślany smak ciasta. Gawędzących biznesmenów z przytkniętymi do uszu telefonami komórkowymi, związane fantazyjnie chusty, powiewające na szyjach kobiet. Wyobraźnia podsuwała jej myśl, która musiała zaświtać w głowie każdego Amerykanina odwiedzającego Paryż: a gdyby tak nie zdążyć na samolot? Na resztę życia zostać tutaj, w tej kafejce, w tym cudownym mieście?

      W końcu wstała jednak od stolika i zatrzymała taksówkę, by pojechać na lotnisko. Pozostawiała marzenia, Paryż, ale tylko dlatego, że przyrzekła sobie pewnego dnia tam powrócić. Nie wiedziała jedynie kiedy.

      * * *

      Jej lot był opóźniony trzy godziny. Mogłabym pospacerować sobie w tym czasie nad Sekwaną, pomyślała rozczarowana, siedząc na lotnisku Charles’a de Gaulle’a. Przez trzy godziny mogłam włóczyć się po Marais albo myszkować w Les Halles. A tymczasem tkwiła uwięziona na lotnisku, tak zatłoczonym podróżnymi, że nie mogła znaleźć miejsca do siedzenia. Gdy wreszcie znalazła się na pokładzie samolotu Air France, była wykończona i całkowicie skołowana. Wystarczyła lampka wina i posiłek, aby zapadła w głęboki sen.

      Przebudziła się dopiero wtedy, gdy maszyna podchodziła do lądowania w Bostonie. Bolała ją głowa, a zachodzące słońce raziło w oczy. Ból głowy nasilił się jeszcze, gdy czekała na bagaż, patrząc na kolejne zjeżdżające z taśmy walizki i nie znajdując swojej. Stanęła w kolejce, by zgłosić zaginięcie bagażu, i czuła nieznośne pulsowanie w skroniach. Kiedy w końcu wsiadła do taksówki, mając tylko podręczną torbę, zapadł już zmrok i marzyła jedynie o gorącej kąpieli i solidnej dawce advilu. Osunęła się na siedzenie taksówki i znów zapadła w sen.

      Zbudziło ją gwałtowne hamowanie.

      – Co się tu dzieje? – usłyszała głos kierowcy.

      Dźwignąwszy się, spojrzała zaczerwienionymi oczami na pulsujące niebieskie światła. Dopiero po chwili dotarło do niej, na co patrzy. Nagle zdała sobie sprawę, że skręcili w ulicę, przy której mieszka, i wyprostowała się raptownie, natychmiast przytomniejąc, przerażona tym, co ujrzała. Stały tam zaparkowane cztery radiowozy policyjne z Brookline. Migające na ich dachach światła przeszywały ciemność.

      – Chyba coś się tu stało – oznajmił kierowca. – To pani ulica, tak?

      – A tam jest mój dom. W połowie drogi.

      – Gdzie stoją wszystkie radiowozy? Nie sądzę, żeby nas przepuścili.

      Jakby na potwierdzenie jego słów podszedł do nich policjant, dając znak, by zawracali.

      Taksówkarz wystawił głowę przez okno.

      – Muszę wysadzić pasażerkę. Mieszka na tej ulicy.

      – Przykro mi, kolego. Cały kwartał jest otoczony kordonem.

      Maura pochyliła się naprzód i powiedziała do kierowcy:

      – Wysiądę tutaj.

      Podała mu należność, chwyciła podręczną torbę i wysiadła z taksówki. Zaledwie kilka sekund wcześniej była odurzona i półprzytomna, ale teraz ciepła czerwcowa noc zdawała się pulsować napięciem. Ruszyła chodnikiem, czując narastający niepokój, w miarę jak zbliżała się do tłumu gapiów i obserwowała zaparkowane przed jej domem policyjne samochody. Czyżby coś się stało któremuś z jej sąsiadów? Przemknęły jej przez głowę różne straszne domysły. Samobójstwo. Morderstwo. Pomyślała o panu Telushkinie, samotnym inżynierze robotyku, który mieszkał obok. Czyż nie był wyraźnie przygnębiony, kiedy ostatnio go widziała? Pomyślała także o Lily i Susan, sąsiadkach z drugiej strony, dwóch prawniczkach lesbijkach, których działalność w obronie homoseksualistów narażała je na niebezpieczeństwo. Zauważyła jednak, że Lily i Susan stoją w tłumie, całe i zdrowe, zaczęła się więc martwić ponownie o pana Telushkina, którego nie widziała wśród gapiów.

      Lily spojrzała w bok i zobaczyła Maurę. Nie pomachała jej, tylko gapiła się bez słowa, szturchając Susan. Susan odwróciła głowę i na widok Maury szeroko otworzyła usta. Teraz także inni sąsiedzi wpatrywali się w nią ze zdumieniem na twarzach.

      Czemu tak na mnie patrzą? – zastanawiała się Maura. Co ja takiego zrobiłam?

      – Doktor Isles? – spytał policjant z Brookline, przyglądając się jej. – To pani?

      Co za głupie pytanie, pomyślała.

      – Mieszkam w tamtym domu. Co się tu dzieje?

      Policjant westchnął ciężko.

      – Hm… proszę pójść ze mną.

      Wziął ją pod ramię i poprowadził przez tłum. Sąsiedzi rozstępowali się z powagą, jakby robili przejście dla skazańca. Zaległa upiorna cisza. Słychać było tylko trzaski policyjnych nadajników. Doszli do żółtej taśmy, rozciągniętej między słupkami, z których kilka było wbitych w ziemię przed domem pana Telushkina. Jest tak dumny ze swojego trawnika, że nie będzie z tego powodu szczęśliwy, pomyślała natychmiast, zupełnie bez sensu. Policjant uniósł taśmę. Przeszła pod nią pochylona, uświadamiając sobie, że znalazła się na miejscu zbrodni.

      Wiedziała o tym, zauważywszy znajomą postać. Mimo dzielącej je odległości rozpoznała po drugiej stronie trawnika detektyw Jane Rizzoli z wydziału zabójstw. Drobna Rizzoli była już w ósmym miesiącu ciąży i wyglądała w spodniumie jak dojrzała gruszka. Jej obecność stanowiła kolejny zaskakujący szczegół. Co policjantka z Bostonu robiła w Brookline, poza obszarem swojej jurysdykcji? Rizzoli nie widziała Maury. Wpatrywała się w samochód, zaparkowany przy krawężniku przed domem pana Telushkina. Kręciła głową, wyraźnie przejęta, potrząsając ciemnymi lokami, które miała jak zwykle w nieładzie.

      Pierwszy zauważył Maurę partner Rizzoli, detektyw Barry Frost. Spojrzał na nią, potem w bok i jakby zreflektowawszy się nagle, utkwił w niej wzrok, blady jak ściana. Bez słowa ścisnął Rizzoli za ramię.

      Rizzoli znieruchomiała. W blasku niebieskich świateł radiowozów widać było wyraz niedowierzania na jej twarzy. Podeszła do Maury jak w transie.

      – Pani doktor? – spytała cicho. – To pani?

      – A któżby inny? Dlaczego wszyscy mnie o to pytają? Dlaczego przyglądacie mi się tak, jakbym była zjawą?

      – СКАЧАТЬ