Название: Matki i córki
Автор: Ałbena Grabowska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 978-83-66335-28-8
isbn:
– Nie. – Znowu się roześmiała. – Był bardzo miłym człowiekiem. Uspokoił się, uśmiechnął i kupił mi stokrotki.
– Tak od razu?
Wzruszyła ramionami.
– Od razu.
– Czemu nie ma w domu żadnego zdjęcia taty?
– Tak się złożyło. – Uśmiech nagle znikł z jej twarzy, a ona sama jakby się stopiła, zapadła w środku.
– Dlaczego nie mamy żadnych zdjęć z młodości babci i prababci? – pytałam dalej. – A tyle ich jest z czasów, kiedy już się zestarzały?
– Spłonęły w powstaniu.
Tak, spłonęły w powstaniu. Wystarczyło powiedzieć, że spłonęły w powstaniu.
– A z twojej młodości też spłonęły w powstaniu?
– Co ty mówisz, Lilu, ja mam mnóstwo zdjęć.
Jakieś trzydzieści. Połowa ze mną, babcią i/lub prababcią. Te piętnaście, na których pozuje sama, to fotografie z balu studniówkowego, z książką pod pachą, z jakąś nieznaną mi koleżanką.
– A gdzie zdjęcia ze ślubu twojego i taty?
Tym razem jej uśmiech wyglądał zupełnie nieszczerze.
– Wzięliśmy ślub naprędce, bo ty już byłaś w drodze. Wybacz…
Prawie dałam się zwieść sensacyjnej wiadomości i niemalże nie zauważyłam, że tradycyjnie nie odpowiedziała na pytanie.
– Czyli gdzie zdjęcia ze ślubu?
– Zrobiono jedno zdjęcie – przyznała z wysiłkiem. – Nie zawiadomiliśmy nikogo. Byliśmy tylko my i świadkowie. Urzędnik nam je zrobił. Nie chcieliśmy odbitki, ale przysłał pocztą. Wtedy wydało się, że wzięliśmy ślub, więc mu złorzeczyliśmy.
Nie mogła mi tego powiedzieć lata wcześniej? Nieślubne dziecko. W dzisiejszych czasach to już nie taki problem. A właściwie ślubne, wzięli przecież ślub.
– Kim byli świadkowie?
– Moi koledzy z uczelni. Para taka. Taka para. Zaprzyjaźniona.
Pewnie nie pamięta ani ich imion, ani nazwisk, wyprowadzili się z Warszawy sto lat temu albo pomarli, a kości ich zmurszały…
– Gdzie to zdjęcie?
– Włożyłam mu je do trumny…
Nie mogę.
– Jak byłaś ubrana?
– Miałam zieloną sukienkę w margerytki, taką z paskiem na biodrach. I buty na korku. On założył jasny golf i dżinsy „teksaski” – wyrecytowała. – Świadkowa kupiła mi kwiaty w kwiaciarni, ponieważ ja o tym nie pomyślałam. Bukiet białych goździków. Potem poszliśmy do restauracji na obiad. To wszystko. Resztę znasz.
– A po ślubie nie robiliście sobie pamiątkowych zdjęć?
Zignorowałam uwagę o reszcie, którą znam. Guzik. Nic nie znam, niczego nie wiem.
– Nie – odpowiedziała twardo. – Czemu tak się upierasz przy zdjęciach, Lilu? Wtedy nie robiło się tylu zdjęć co dziś.
Może nie robiło się aż tylu zdjęć, sęk w tym, że ona nie miała żadnego.
– Nigdy nie widziałam swojego ojca – nadąsałam się. – Nie ma nic z domu dziecka? A zdjęcie do dowodu osobistego? Do wojska?
Pokręciła przecząco głową. Niepojęte.
– Chcesz powiedzieć, że jedyne zdjęcie, na którym widniał mój ojciec, włożyłaś do trumny, żeby zgniło?
Rozłożyła ręce niczym sprzedawczyni w sklepie, gdy ktoś sprzątnął nam masło sprzed nosa.
– Dlaczego?
Nie pytałam o to jedno zdjęcie, tylko o te setki, które powinny istnieć, wypełniać albumy, a nie wypełniały. O te, których brakowało. Brak zdjęć, brak wizerunków. Brak pamiątek. Brak ojca. Brak dziadka. Brak pradziadka.
– Nie męcz mnie już – powiedziała. – Są jakieś fotografie, ale mało. Czy to naprawdę ważne?
– Ważne. Chodzi o tożsamość. Dziedzictwo.
– Ono jest w tobie, a gdy przyjdzie czas, znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Także te nieważne.
Nieważne? Jak to nieważne?
– Mamo, to jest bardzo ważne. Nic nie wiem o naszej rodzinie. Co wy wszystkie przede mną ukrywacie?
Spojrzała z jawną ironią.
– Co ci przyszło do głowy, dziecko? Jakie ukrywanie? Nikt przed tobą niczego nie ukrywa. Naoglądałaś się jakichś filmów, naczytałaś książek. Nikt nic nie ukrywa. A ty mnie męczysz!
Nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Jestem coraz starsza. Nie można mnie już tak po prostu zbyć, oszukać, posłać do diabła.
– Mam prawo do stawiania pytań! Jeśli odpowiesz, to przestanę je zadawać!
Wszystkie coś ukrywały. Sposób, w jaki się narodziłam, skąd się wzięłam. Gdzie byli mężczyźni w naszej rodzinie?
Milczała uparcie.
– Jest w mojej klasie taka dziewczynka, Ania. Jej ojciec umarł, kiedy miała dwa latka. Wypadek w pracy.
Zawiesiłam głos i spojrzałam na matkę. Wydawała się zainteresowana losem wymyślonej Ani z mojej klasy.
– To twoja przyjaciółka? Trzymacie się razem?
Proszę, jaka zadowolona, że zmieniłam temat. Czekaj, ja też umiem oszukiwać.
– Zaprosiła mnie do domu. – Postanowiłam nie odpowiedzieć na zadane pytanie, niech zobaczy, jak to jest. – Wisi tam mnóstwo zdjęć jej taty. Z jej mamą, z Anią, babcią Ani, bratem taty, siostrą mamy… Są wszędzie.
– Gdybym wiedziała, że to się tak skończy – znów smutny wyraz twarzy, niczym znak ostrzegawczy „brniesz za daleko” – robiłabym mu codziennie zdjęcie.
– I to jedno, jedyne zdjęcie z nim włożyłaś mu do trumny?
Pokiwała głową, a potem rozłożyła bezradnie ręce.
– Jesteś pewna, że ja w ogóle miałam ojca?
Zacisnęła zęby. Była bardzo zdenerwowana. Tak СКАЧАТЬ