Nielegalni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nielegalni - Vincent V. Severski страница 21

Название: Nielegalni

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Czarna Seria

isbn: 9788381433600

isbn:

СКАЧАТЬ skinął głową i sięgnął po kieliszek. W tym czasie Małecki poprosił przez telefon asystenta, by przyszedł do jego gabinetu. Zauważył, że profesor pociągnął duży łyk koniaku, jakby chciał dodać sobie odwagi.

      – Pan Rupert jest bardzo zdolnym młodym naukowcem, jednocześnie moim doktorantem. Mam do niego pełne zaufanie, gdyż znam go od dziecka. Jego ojciec to mój najbliższy przyjaciel, jeszcze z czasów działalności podziemnej.

      – Słyszałem gdzieś to nazwisko… – powiedział Barda.

      – Tak, to syn naszego ministra obrony Zbigniewa Ruperta. Charakterystyczne, nie da się pomylić, prawda? – Małecki sięgnął po swój kieliszek.

      Rupert wszedł do pokoju gwałtownie, bez pukania. Podszedł do profesora z wyciągniętą ręką i sztucznym uśmiechem na twarzy.

      – Witam pana profesora – rzucił krótko.

      Widać było, że już wcześniej wiedział, kogo zastanie w gabinecie.

      Od razu zrobił na Bardzie bardzo złe wrażenie – zbyt pewnego siebie, aroganckiego młodego człowieka – i chociaż profesor prawie całe życie spędził z młodzieżą, rzadko spotykał się z takim brakiem szacunku.

      – Panie profesorze – powiedział Małecki – przedstawiam panu magistra Zenona Ruperta.

      Barda podał mu rękę, nie wstając z fotela, ale odniósł wrażenie, że Rupert nie zrozumiał tego gestu.

      – Zenek – zwrócił się Małecki do Ruperta – usiądź, będziesz robił notatki z naszej rozmowy.

      – Prawdę mówiąc, wszystko to, co panowie za chwilę usłyszą, powinno być objęte klauzulą „ściśle tajne”. Tak to się mówi? – zapytał Barda, choć dobrze wiedział, co ten termin oznacza. – Rzecz dotyczy mojego życia i spraw, które nie powinny być zapomniane.

      Słowa „życia i spraw” zabrzmiały mocno, groźnie. I chciał, żeby tak właśnie zostały odebrane.

      – Rozmawiałem niedawno z moim synem, który od dwudziestu lat jest wykładowcą na Massachusetts Institute of Technology. Jemu pierwszemu opowiedziałem tę historię i to właśnie on mi doradził, bym zwrócił się z tą sprawą do Instytutu Pamięci Narodowej. Przyznam szczerze, panie prezesie, że nie jest to najlepszy sposób zakończenia mojej odysei, ale nie mam wyboru. – Na chwilę zawiesił głos. – A może jest to jednak jedyny wybór, jakiego teraz mogę dokonać, bo, jak mówią mi lekarze, muszę się szybko decydować.

      Profesor mówił spokojnie, dobierając słowa, i nie zwracał uwagi na reakcje prezesa, a tym bardziej siedzącego za biurkiem wyłysiałego przedwcześnie doktoranta. Miał wrażenie, że kręci mu się trochę w głowie od koniaku, że jeszcze nie jest gotowy, że może jednak nie powinien nic mówić.

      – Zdarzyło się to w lipcu czterdziestego trzeciego roku w lasach na Polesiu, na południowy wschód od Grodna. Teraz to jest Białoruś. Oddział nasz, wchodzący w skład Zgrupowania AK na Grodzieńszczyźnie, był jednostką do zadań specjalnych. Dowodził nim major Stanisław Waszczykowski, pseudonim „Broda”. Wraz z bratem zostaliśmy wówczas przydzieleni do tego oddziału, z bezpośrednią podległością Brodzie. Mój nieżyjący już dzisiaj brat Jan, starszy ode mnie o cztery lata, był oficerem zawodowym WP. Do września trzydziestego dziewiątego roku służył w Oddziale Drugim Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, Referat Wschód, w Warszawie. W chwili wybuchu wojny był już kapitanem, ja natomiast młodym podchorążym. Nie będę wchodził teraz w szczegóły, powiem jedynie, że zgodnie z planami operacyjnymi na wypadek wojny przeszliśmy pod koniec września trzydziestego dziewiątego, z dobrymi papierami, do strefy sowieckiej, gdzie mieliśmy oczekiwać w ukryciu na dalsze instrukcje. Mieszkaliśmy w starym domku na przedmieściach Grodna. Gdzieś na przełomie stycznia i lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego roku nawiązał z nami kontakt łącznik z Warszawy. Od tej chwili do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej zajmowaliśmy się rozpoznaniem i budową organizacji wywiadowczej na zapleczu Rosjan. W szczególności interesowała nas współpraca niemiecko-sowiecka, stan przygotowań ZSRR do wojny i tym podobne sprawy.

      Profesor mówił płynnie, ze swobodą. Rupert dokładnie wszystko notował, ale Małecki już słyszał takie historie.

      – Byliśmy wtedy podkomendnymi Oddziału Drugiego Komendy Głównej ZWZ. Jednym z ważniejszych zadań, jakie wypełnialiśmy do chwili wybuchu wojny, była identyfikacja i jeśli zaszła potrzeba – Barda zawahał się przez moment – likwidacja współpracowników NKWD oraz wszelkiego rodzaju renegatów i donosicieli w naszych szeregach. Prowadzenie działalności konspiracyjnej i wywiadowczej w tych czasach i na tym terenie było nadzwyczaj trudne, NKWD bowiem miało bardzo sprawną i dobrze zorganizowaną strukturę oraz liczne grono gorliwych współpracowników. Udawało nam się uniknąć prowokacji i aresztowania, gdyż pracowaliśmy z bratem sami, a naszą łączniczką była Hania. Wyjątkowa, niezwykła osoba…

      Barda przerwał na sekundę, a Małecki wyczuł natychmiast, że załamał mu się głos.

      – Mieliśmy do niej pełne zaufanie. Przed wojną przeszliśmy specjalistyczne przeszkolenie dotyczące specyficznych zasad służby wywiadowczej przeciw Sowietom. W Grodnie brat pracował w elektrowni, a ja w miejscowej gazecie młodzieżowej, gdzie zostałem nawet członkiem Komsomołu. W naszym otoczeniu nikt nie wiedział, że jesteśmy braćmi. Po wybuchu wojny z ZSRR otrzymaliśmy nowe zadania. W ramach akcji „Wachlarz”. Pan to oczywiście zna, prawda, prezesie?

      Małecki pokiwał głową jakby z politowaniem.

      – Zaczęliśmy wtedy pracować w niemieckiej firmie transportowej jako kierowcy i dużo jeździliśmy po Białorusi, co znacznie ułatwiało nam działalność. Znaliśmy język, warunki, no i nie baliśmy się zapuszczać w rejony opanowane przez sowiecką partyzantkę. Pod koniec czterdziestego drugiego roku w naszej jednostce w Grodnie, której podlegaliśmy, nastąpiła wsypa. Niemcy aresztowali Hanię i musieliśmy uciekać. Hania to prawdziwy bohater i żołnierz, nawet nie znaliśmy jej nazwiska, po prostu przedstawiła się jako Hania i tak zostało. Umarła cicho, samotnie, w niemieckim więzieniu w Grodnie… Popełniła samobójstwo. Tylko ona wiedziała, że jesteśmy braćmi, i znała nasze prawdziwe nazwiska. Kontaktowała się z naszymi rodzicami w Wilnie.

      Profesor był wyraźnie wzruszony. Wyglądało na to, że było w tym wspomnieniu coś więcej niż tylko pamięć.

      – Dostaliśmy przydział do oddziału Brody… Jak mówiłem, była to jednostka specjalna. Większość żołnierzy pochodziła z miasta: chłopcy dobrze wykształceni, z inteligenckich rodzin, w większości oficerskich, o silnej motywacji i oddani sprawie. W oddziale panował wspaniały duch przyjaźni i braterstwa, chociaż przyszło nam wykonywać wątpliwe, według obecnych standardów, zadania. Wtedy była jednak wojna i takich wątpliwości nie mieliśmy. Teraz jedno zdjęcie w mediach, krótki film dokumentalny przedstawiający śmierć na żywo wzbudza gorące emocje. Wówczas, powiem to szczerze, miewaliśmy wątpliwości tylko wtedy, gdy trzeba było zlikwidować Polaka. W pozostałych wypadkach nie mieliśmy żadnych.

      Zauważył, że zaczyna odchodzić od sedna sprawy, więc wrócił do przerwanego wątku.

      – Broda wiedział, że jesteśmy spokrewnieni, ale nie że jesteśmy braćmi. Wiedział jedynie, że ja byłem podchorążym rezerwy z Warszawy, a Jan oficerem liniowym. Jednym z naszych zadań było rozpracowywanie sowieckiej partyzantki na Wileńszczyźnie i Polesiu. Podlegaliśmy bezpośrednio Komendzie Głównej AK. Nasze СКАЧАТЬ