Название: Pchła
Автор: Anna Potyra
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788381167338
isbn:
– Nie. – Lorenz pokręcił głową i podszedł do zwłok. Założył rękawiczki i ukucnął obok ciała Łukasza Kosa. Nie chciał nic sugerować Rawskiej. Niech sama wyrobi sobie opinię. Skinął do Brylskiego, żeby wprowadził ją w szczegóły sprawy. Brylantowi najwyraźniej wróciła zdolność konstruowania sensownych wypowiedzi, bo już po dwóch minutach psycholog dołączyła do Lorenza. Stanęła tak blisko niego, że poczuł delikatny zapach jej perfum.
– Zabójca chciał okazać zmarłemu swój szacunek – powiedziała po chwili cicho. – To dlatego tyle uwagi poświęcił ułożeniu zwłok. Zobacz, ten chłopak zachował po śmierci godność. Ma zamknięte oczy, ręce złożone na brzuchu. Nie tonie w kałuży własnej krwi. I ta biała róża… – Na moment zawiesiła głos.
– Symbol niewinności? – zgadywał Lorenz.
– To też. Na przestrzeni wieków ten kwiat pojawiał się w tak wielu kontekstach, że jego symbolika nie jest jednoznaczna. W Anglii wysłanie takiego bukietu do ukochanej formalnie rozpoczynało okres zalotów. Oczywiście to było sto lat temu, ale ten kwiat do dziś towarzyszy młodej niewinnej miłości, nowożeńcom.
– Makabryczny żart mordercy? – Lorenz wypróbowywał nową hipotezę. Rawska spojrzała na niego pytająco. – Kos miał jutro brać ślub – wyjaśnił.
– Być może, ale białe róże to też symbol pokoju, szacunku, nadziei.
– Czyli zasadniczo, bez względu na rozwiązanie sprawy, będą pasowały jak znalazł – podsumował Brylski. – Pewnie pierdyknął ten kwiat, żebyśmy się zastanawiali, i tyle.
– Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, to powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego to zrobił – odpowiedziała Rawska spokojnie. Była przyzwyczajona do takich reakcji. Pracowała jako profilerka ponad dziesięć lat i mimo że jej spostrzeżenia wielokrotnie pomagały doprowadzić do ujęcia sprawcy, wciąż stawali na jej drodze policjanci, którzy traktowali jej analizy jak wróżenie z fusów.
– Takie pytanie zawsze można zadać – odparł Brylski tonem zarezerwowanym dla niby mądrych, a tak naprawdę pustych sloganów.
– Dobra, Brylant, dzięki za nieoceniony wkład. Już dziś parę razy błysnąłeś, więc teraz możesz się spokojnie zająć protokołem – rzucił Lorenz i odprawił sierżanta niecierpliwym ruchem ręki.
Pochylił się nad ciałem Łukasza Kosa. Przez cienki bladoniebieski materiał kieszeni przebijała ciemna plama, tak jakby w środku coś było. Adam ostrożnie przesunął na bok gałązkę róży i sięgnął do kieszonki. Wewnątrz znajdowała się stara czarno-biała fotografia przedstawiająca młodą dziewczynę z długim jasnym warkoczem. Jeden brzeg papieru był poszarpany, jakby to był jedynie fragment oderwany z większej fotografii.
– Zabijasz młodego mężczyznę, układasz go jak na katafalku i czyścisz miejsce zbrodni ze wszystkich śladów krwi. A potem przystrajasz go kwiatami i wkładasz do kieszeni kawałek starego zdjęcia – powiedział Adam zamyślony, wciąż wpatrując się w fotografię. Po chwili dodał: – Po co?
Rawska pochyliła się nad Lorenzem, żeby przyjrzeć się znalezisku.
– Skąd wiesz, że to zabójca włożył zdjęcie? Być może z jakiegoś powodu zrobił to Kos.
– Jest możliwe, choć mało prawdopodobne, że zrobił to ktoś inny niż zabójca, ale z całą pewnością nie zrobił tego Łukasz Kos. Przyjrzyj się tej fotografii – powiedział Adam, podsuwając ją Rawskiej pod nos. – Co widzisz?
– Kobietę w mundurze – zmrużyła oczy, żeby się lepiej przyjrzeć emblematom – skrzydła, Poland. Nie mam pojęcia, o jaką formację może chodzić.
– Prawdopodobnie była w Pomocniczej Lotniczej Służbie Kobiet – wyjaśnił Adam mechanicznie – ale nie o to mi chodzi. Zwróć uwagę na papier. Jest prawie czysty. Ma tylko niewielką rozmazaną smugę krwi na spodzie. Gdyby Kos miał to zdjęcie przy sobie, kiedy padły strzały, utonęłoby we krwi, tak jak lewa połowa kieszeni koszuli.
Rawska pokiwała wolno głową.
– Jedno jest pewne – powiedziała. – Zabójca ma w swojej głowie bardzo spójną historię. Znajdziemy go tylko, jeśli ją zrozumiemy.
W tym momencie podszedł do nich jeden z techników uwijających się w mieszkaniu.
– Znaleźliśmy telefon denata.
Lorenz wiedział, że to niepozorne urządzenie może dostarczyć ogromną ilość informacji na jego temat. Historia połączeń, otwarte karty przeglądarki internetowej, zdjęcia, aplikacje – wszystko, co się tam znajdowało, rzucało światło na to, czym Kos się zajmował, co lubił, jak wyglądały jego ostatnie godziny przed śmiercią. Na pewno ktoś to dokładnie przejrzy i przeanalizuje, ale to później. Teraz interesował go tylko ten esemes, o którym mówił Brylski. Wybrał biało-zieloną ikonę na wyświetlaczu. Na samej górze listy znajdowała się wiadomość wysłana do Marty. Lorenz otworzył zdjęcie na pełnym ekranie. Przedstawiało ten sam widok, który roztaczał się przed jego oczami. Przesunął się o pół kroku w lewo. Teraz mógłby zrobić dokładnie takie samo zdjęcie, jakie dostała narzeczona Kosa. Odwrócił telefon w stronę Izy Rawskiej. Tym razem nic nie ważyła w myślach. Zapytała bez zastanowienia:
– Dlaczego zabójca wysłał to zdjęcie właśnie do narzeczonej?
Lorenz ledwo zauważalnie skinął głową. Iza Rawska umiała postawić właściwe pytanie.
– Ja też się cieszę, że będziemy razem pracować – powiedział i poszedł oddać telefon technikom.
Kiedy Lorenz opuścił miejsce zbrodni, na dworze było już zupełnie ciemno. Przynajmniej nie dostrzegało się wszechobecnej burości. Tylko zapalone latarnie uliczne niepotrzebnie wyciągały z mroku smutne nagie drzewa i poszarzałe trawniki. Adam wcisnął głowę w ramiona. Nie przeszkadzał mu padający śnieg z deszczem, ale nie znosił wiatru, który przenikał go teraz do szpiku kości. Najgorsza pogoda. Mimo że było kilka stopni powyżej zera, marzł bardziej niż przy największych mrozach. Wsiadł do samochodu i włączył ogrzewanie, ale przestał drżeć dopiero, gdy mijał kościół św. Wawrzyńca. Stary budynek górował nad ulicą Redutową, jakby na przekór historii, która tyle razy wciągała go w zawieruchę niespokojnych czasów. Wciąż brała go na świadka kolejnych krwawych wydarzeń. Ale teraz nie było widać żadnych śladów dramatów z przeszłości. Krzyki cierpienia już dawno ucichły. Pozostało kilka zbiorowych mogił, jakieś tablice pamiątkowe i poemat Mickiewicza.
O tej porze na ulicach nie było żadnego ruchu, więc po zaledwie kilku minutach Adam wjechał na ciche osiedle, gdzie małe szare powojenne domki przeplatały się z brzydkimi willami z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Mijał kolejne budynki, szukając właściwego numeru. Wreszcie zaparkował przed dużym, niezbyt ładnym domem. Na sąsiedniej posesji stała drewniana chata, która wyglądała na opuszczoną. Pewnie niedługo zastąpi ją СКАЧАТЬ