Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2 - Zbigniew Nienacki страница 15

Название: Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2

Автор: Zbigniew Nienacki

Издательство: PDW

Жанр: Драматургия

Серия:

isbn: 9788377411179

isbn:

СКАЧАТЬ

      Porwasz nabrał przekonania, że pani Basieńka nie ma na sobie nie tylko halki, ale chyba i majteczek. Pod bielą sukienki ciemniejszą plamą zaznaczał się trójkąt jej wzgórka łonowego. Wiedział, że ona lubi swym ciałem drażnić mężczyzn i dlatego zdobył się na uszczypliwość:

      — Pani Halinka ma duszę artystki. Taka osoba może nawet porzucić męża, jeśli okazuje, jej zdaniem, zły gust. U natur wrażliwych niewłaściwie dobrane kolory ścian w mieszkaniu budzą irytację, podrażnienie, frustrację, a nawet bezsenność. Czy nie tak, doktorze?

      — To prawda — leniwie skinął głową doktor.

      Pisarz oświadczył:

      — Dla dobra sprawy można niekiedy kobiecie ustąpić. Uparciuch z tego Turleja, skoro nie chce zrezygnować z zielonej lamperii.

      — Co do mnie — rzekł Porwasz — zielony kolor uznaję za ładny. Nie wyobrażam sobie malowania bez zielonego koloru i sporo zieleni jest w moich obrazach. Rozumiem jednak, że ktoś może nie lubić zielonej barwy. Jeśli ten ktoś posiada naturę bardzo wrażliwą, należy mu ustąpić. Uparciuch z tego Turleja, szkoda słów. Żal mi pani Halinki.

      Doktor ziewnął dyskretnie, gdyż upał i wino porzeczkowe sprowadzały na niego senność. Czuł się jednak w obowiązku zabrać głos:

      — Turlej nie jest uparty. Po prostu malowanie przeprowadza nadleśnictwo, a ono nie dysponuje inną farbą olejną. W sklepach bardzo trudno kupić farby w takich gamach kolorów, jakie życzyłby sobie klient.

      Lubiński znowu westchnął:

      — A tak bardzo się kiedyś kochali...

      — To prawda — podchwyciła pani Basieńka. — Słyszałam, że przez pierwsze pół roku małżeństwa niemal zupełnie nie opuszczali leśniczówki. Ona nawet kuchnię kazała sobie urządzić nie od strony drogi, jak było dawniej, ale od podwórza, aby nie widzieć obcych ludzi. Pokazywała mi swoje stare szmatki. Rzeczywiście, miała kiedyś zieloną bluzkę. Nigdy nie uwierzę, aby w kobiecie tak raptownie zmienił się gust i przestała kochać męża z powodu niechęci do zielonego koloru.

      — Tym bardziej — poparł ją Lubiński — że, jak wiemy, trudno tu żyć bez zielonego koloru. Pełno go wokół nas, szczególnie latem.

      Porwasz stwierdził po chwili zastanowienia:

      — Uważam, że można żyć bez zielonego koloru. Natomiast trudno jest bez niego malować obrazy.

      — Ona wykazuje małostkowość — powiedziała pani Basieńka.

      Doktor poczuł się w obowiązku, aby znów stanąć w czyjejś obronie. Tym razem po stronie pani Halinki.

      — Wyjaśnienia tej sprawy, jak myślę, należy szukać u Freuda. W pani Halince nastąpiło coś w rodzaju przeniesienia niechęci do męża na kolor, jaki pozostaje z nim związany, a więc zieleń. Trudno wymagać od młodej mężatki, aby tak od razu zrozumiała, że nie kocha już swego męża. To proces powolny. Ona długo broni się przed podobną świadomością. Najpierw zaczyna darzyć niechęcią przyjaciół męża, potem jego otoczenie, zwyczaje, nawet zawód. Znienawidziła kolor zielony, gdyż mąż chodzi w zielonym mundurze i spędza czas w zielonym lesie. Jeśli kiedyś rozstanie się z mężem, prawdopodobnie wkrótce znowu polubi zielony kolor.

      — O tak, na pewno — z radością przytaknął malarz. — Znowu polubi zieleń, która jest w gruncie rzeczy bardzo ładną barwą.

      Uśmiech zniknął z twarzy pani Basieńki. Raptem uświadomiła sobie, że jej mąż, Nepomucen, miał przed nią już dwie żony. Musiało zatem między nimi dochodzić do podobnych awantur jak między Turlejem i jego żoną.

      — A jak było z tobą, Nepomucenie? — zapytała nie bez złośliwości, ponieważ bardzo irytowała ją myśl, że przed nią w domu pisarza rządziły już jakieś dwie inne kobiety. — Co najbardziej nienawidziłeś u swoich dwóch poprzednich żon?

      — Ich kurestwa — odparł zdecydowanie pisarz.

      — U obydwu? — powątpiewała.

      — Tak — stwierdził ostro.

      Albowiem słońce może odrobinę przesunęło się na niebie albo też pani Basieńka nieco przesunęła się wzdłuż poręczy. Lubiński widział teraz jej sukienkę prześwietloną przez słońce i wiedział, że widzi to także Porwasz. Było również dla niego oczywiste, że żona nie nosiła nie tylko halki, ale i majtek. Gdyby nie obecność męża być może w ogóle zdjęłaby z siebie sukienkę i ukazała się nago, jak jej przyjaciółka Elwira przed publicznością w nocnym lokalu. Jej kurewski charakter nie ulegał dla Lubińskiego żadnej wątpliwości, ale wolał o tym teraz nie myśleć.

      — Nie mogłeś dwa razy popełnić tego samego błędu — wciąż powątpiewała pani Basieńka.

      — A jednak tak się stało — powiedział Lubiński z ogromnym spokojem.

      Od pól i lasów powiał lekki wiatr, przyniósł z sobą jeszcze większy upał i wypełnił nim nawet skrawek cienia na tarasie. Gorąco budziło w ludziach coraz większą irytację, doktor oczekiwał, że pisarz wspomni o swoim trzecim błędzie, jakim był fakt małżeństwa z panią Basieńką; poczuł, że się poci i otarł czoło.

      — Znałem człowieka — odezwał się — który żenił się pięć razy i pięć razy rozwodził. Teraz na pewno jest żonaty po raz szósty. Przy powierzchownym osądzie można było odnieść wrażenie, że on po prostu lubił się żenić a potem rozwodzić, że należał do gatunku urodzonych rozwodników. Jednakowoż przyjrzawszy się bliżej jego sprawom, zwracał uwagę fakt, iż każdej z owych kobiet stawiał przed sądem ten sam zarzut.

      — Jaki? — zainteresował się Porwasz.

      — Alkoholizm. Pięciokrotnie więc popełnił ten sam błąd: żenił się z kobietami, które miały skłonność do nadużywania alkoholu. Błąd? Czy można w ten sam sposób błądzić aż pięć razy? Wydaje mi się, że raczej miał on upodobanie do kobiet, które lubiły dużo pić, żenił się z nimi, a one potem w małżeństwie stawały się alkoholiczkami i czyniły jego życie nieznośnym. Po każdym rozwodzie przysięgał mi, że ożeni się z abstynentką. Niestety, czynił inaczej. Bywał w towarzystwie, gdzie się dużo piło. Z tego towarzystwa rekrutowały się jego kolejne żony. Ten człowiek nigdy nie chciał się przyznać przed sobą, że kobiety-abstynentki, unikające rzecz jasna towarzystwa, gdzie się tęgo pije, nie interesowały go zupełnie. Dlatego skłonny jestem do przekonania, że bardzo wielu ludzi woli unikać rzeczywistej prawdy o sobie i swych upodobaniach.

      — Nie chce pan chyba, doktorze, stwierdzić, że ja... — zaczął Lubiński poirytowanym tonem.

      Doktor mu przerwał:

      — Proszę mi pozwolić dokończyć moją myśl. Otóż bywa i tak, że małżeństwo, ścisły związek dwóch osobowości, wyzwala w partnerach ich dotąd nieujawnione cechy osobnicze. Są mężczyźni, którzy z każdej kobiety czynią cnotliwą matronę. Inni wyzwalają w swych partnerkach kurewskie skłonności, choć, zanim je poznali, były to cnotliwe niewiasty. Znałem kobiety, które uzyskiwały СКАЧАТЬ