Widok cudzego cierpienia. Susan Sontag
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Widok cudzego cierpienia - Susan Sontag страница

Название: Widok cudzego cierpienia

Автор: Susan Sontag

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788362376421

isbn:

СКАЧАТЬ 7-e4c9-5cc6-b3ea-1107ae9f3a49.jpg" alt="cover92.jpg"/> tytulowa.jpg

      Dla Da­vi­da

      ... aux va­in­cus!

      Bau­de­la­ire

      The dir­ty nur­se, Expe­rien­ce...

      Ten­ny­son

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      1

      Zo­bacz­my, na czym po­le­ga­ją trud­no­ści w osią­gnię­ciu po­ro­zu­mie­nia, pro­po­nu­je Wo­olf, wspól­nie roz­pa­tru­jąc ob­ra­zy woj­ny. Te ob­ra­zy to zdję­cia wy­sy­ła­ne dwa razy w ty­go­dniu przez ob­lę­żo­ny rząd hisz­pań­ski. W przy­pi­sie do­da­je: „na­pi­sa­łam zimą 1936–1937”. Sprawdź­my, pro­po­nu­je Wo­olf, „czy wi­dok tych sa­mych fo­to­gra­fii bu­dzi w nas te same emo­cje”. Pi­sze da­lej:

      Na jed­nym ze zdjęć przy­sła­nych dziś rano wi­dać ja­kieś zwło­ki – męż­czy­zny albo ko­bie­ty – są jed­nak tak zma­sa­kro­wa­ne, że rów­nie do­brze moż­na by je wziąć za szcząt­ki świ­ni. Na in­nych wi­dzi­my nie­wąt­pli­wie zwło­ki dzie­ci, a na ko­lej­nym ru­inę domu. Bom­ba zmio­tła jed­ną ze ścian, z su­fi­tu, za­pew­ne daw­ne­go sa­lo­nu, zwi­sa jesz­cze klat­ka na pta­ki…

      Naj­szyb­ciej i naj­zwięź­lej moż­na od­dać we­wnętrz­ne po­ru­sze­nie na wi­dok tych zdjęć, od­no­to­wu­jąc, że nie za­wsze da się roz­po­znać, co przed­sta­wia­ją, tak grun­tow­nie znisz­czo­no cia­ła i bu­dyn­ki, któ­re na nich wi­dać. Wo­olf szyb­ko wy­cią­ga wnio­ski. Re­agu­je­my tak samo, „bez wzglę­du na róż­ni­ce w na­szym wy­kształ­ce­niu i tra­dy­cji”, oświad­cza ad­wo­ka­to­wi. Jej ar­gu­men­ty: za­rów­no „my” (w tym wy­pad­ku my to ko­bie­ty), jak i wy – za­re­ago­wa­li­by­śmy tymi sa­my­mi sło­wa­mi.

      Pan pi­sze o uczu­ciu „zgro­zy i obu­rze­nia”, my też od­czu­wa­my zgro­zę i obu­rze­nie… Woj­na, pi­sze pan, jest od­ra­ża­ją­cym bar­ba­rzyń­stwem, kto­re­mu trze­ba za wszel­ką cenę po­ło­żyć kres. My też po­wta­rza­my jak echo: woj­na jest od­ra­ża­ją­ca, jest bar­ba­rzyń­stwem, trze­ba po­ło­żyć jej kres.

      Kto dzi­siaj wie­rzy w to, że wo­jen da się unik­nąć? Nikt, na­wet pa­cy­fi­ści. Mamy tyl­ko na­dzie­ję (na ra­zie – da­rem­ną), że moż­na po­wstrzy­mać lu­do­bój­stwo i wy­mie­rzyć spra­wie­dli­wość tym, któ­rzy bru­tal­nie ła­mią pra­wa wo­jen­ne (ist­nie­ją bo­wiem pra­wa, któ­rych po­win­ny prze­strze­gać wal­czą­ce stro­ny). Mamy na­dzie­ję, że uda się unik­nąć tej czy tam­tej woj­ny, na­rzu­ca­jąc wy­ne­go­cjo­wa­ne al­ter­na­ty­wy dla zbroj­ne­go kon­flik­tu. Trud­no dzi­siaj zro­zu­mieć de­spe­rac­kie roz­wią­za­nia wy­ra­sta­ją­ce z szo­ku spo­wo­do­wa­ne­go przez pierw­szą woj­nę świa­to­wą, kie­dy to świa­do­mość, jak da­le­ce Eu­ro­pa sama się zruj­no­wa­ła, sta­ła się po­wszech­na. Po­tę­pia­nie woj­ny jako ta­kiej nie wy­da­wa­ło się ani da­rem­ne, ani nie­istot­ne: po­wsta­wa­ły ta­kie pa­pie­ro­we fan­ta­zje jak pakt Brian­da – Kel­log­ga z 1928 roku, w któ­rym pięt­na­ście naj­waż­niej­szych państw, w tym Sta­ny Zjed­no­czo­ne, Fran­cja, Wiel­ka Bry­ta­nia, Niem­cy, Wło­chy i Ja­po­nia, uro­czy­ście wy­rze­kło się woj­ny jako na­rzę­dzia pań­stwo­wej po­li­ty­ki. W 1932 roku na­wet Freu­da i Ein­ste­ina wcią­gnię­to w dys­ku­sję i pu­blicz­ną wy­mia­nę zdań pod ha­słem „Dla­cze­go woj­na?”. Trzy gwi­nee Vir­gi­nii Wo­olf, za­my­ka­ją­ce nie­mal dwie de­ka­dy grom­kie­go po­tę­pia­nia wo­jen, były ory­gi­nal­ne (co spra­wi­ło, że spo­tka­ły się z gor­szym przy­ję­ciem niż jej po­zo­sta­łe książ­ki), po­nie­waż sku­pi­ła się na czymś, co uzna­no za zbyt oczy­wi­ste lub nie­istot­ne, by za­słu­gi­wa­ło na uwa­gę, nie mó­wiąc już o głęb­szej re­flek­sji – na tym, że woj­na to gra dla męż­czyzn, a ma­chi­na do za­bi­ja­nia ma płeć i jest to płeć mę­ska. Nie­mniej jej zu­chwa­ła, peł­na wstrę­tu do woj­ny od­po­wiedź na py­ta­nie: „Dla­cze­go woj­na?”, nie wy­kro­czy­ła poza kon­wen­cjo­nal­ną re­to­ry­kę i po­wta­rza­nie fra­ze­sów. Zdję­cia ofiar woj­ny też sta­no­wią ro­dzaj re­to­ry­ki. Po­wta­rza­ją. Uprasz­cza­ją. Agi­tu­ją. Stwa­rza­ją złu­dze­nie jed­no­myśl­no­ści.

      Przy­wo­łu­jąc hi­po­te­tycz­ne wspól­ne prze­ży­cie („wi­dzi­my, pan i ja, te same tru­py, te same ru­iny do­mów”), Wo­olf wy­zna­je, że wie­rzy, iż szok wy­wo­ła­ny ta­ki­mi zdję­cia­mi nie­uchron­nie zjed­no­czy lu­dzi do­brej woli. Na pew­no? Na­tu­ral­nie ani pi­sar­ka, ani bez­i­mien­ny ad­re­sat jej ob­szer­ne­go jak książ­ka li­stu nie są ty­po­wi. Dzie­lą ich, co praw­da, sta­re jak świat uczu­cia i oby­cza­je wła­ści­we ich płciom, co za­zna­cza Wo­olf, ale ad­wo­kat nie jest po­spo­li­tym „ma­cho”, ja­kich wie­lu. Jego an­ty­wo­jen­ne po­glą­dy są rów­nie nie­wąt­pli­we jak jej wła­sne. Nie pyta wszak: „Czy ty są­dzisz, że woj­nie uda się za­po­biec?”. Py­ta­nie brzmi: „Jak Pani zda­niem mo­że­my za­po­biec woj­nie?”.

      To wła­śnie „my” w sło­wie „mo­że­my” Vir­gi­nia Wo­olf po­da­je w wąt­pli­wość już na sa­mym wstę­pie. Nie po­zwa­la roz­mów­cy uznać tego „my” za oczy­wi­ste. Ale w „my”, po­świę­ciw­szy wie­le stron fe­mi­ni­stycz­nym po­glą­dom, osta­tecz­nie się po­grą­ża.

      Roz­pa­tru­jąc cu­dze cier­pie­nie, żad­ne­go „my” nie wol­no uzna­wać za oczy­wi­ste.

      *

      Kim je­ste­śmy „my”, do któ­rych ad­re­so­wa­no ta­kie szo­ku­ją­ce ob­ra­zy? Ci „my” to nie je­dy­nie sym­pa­ty­cy nie­wiel­kich na­ro­dów albo lu­dów bez pań­stwa wal­czą­cych o prze­trwa­nie, ale znacz­nie więk­sza zbio­ro­wość, a mia­no­wi­cie wszy­scy lu­dzie po­zor­nie tyl­ko za­tro­ska­ni ja­kąś brud­ną woj­ną w od­le­głym kra­ju. Fo­to­gra­fie są środ­kiem (bar­dziej) re­ali­stycz­ne­go przy­bli­że­nia spraw, któ­re uprzy­wi­le­jo­wa­ni, co wię­cej: po pro­stu bez­piecz­ni wi­dzo­wie mo­gli­by zi­gno­ro­wać.

      „Oto leżą przed nami na sto­le zdję­cia”, pi­sze Wo­olf w ra­mach eks­pe­ry­men­tu in­te­lek­tu­al­ne­go, któ­ry pro­po­nu­je czy­tel­ni­kom, a tak­że nie­obec­ne­mu ad­wo­ka­to­wi, któ­ry jest na tyle uzna­ny, że po jego na­zwi­sku na­stę­pu­ją li­te­ry RD, „rad­ca dwo­ru”. Wy­obraź­my więc СКАЧАТЬ