Czerwone Gardło. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 6

Название: Czerwone Gardło

Автор: Ю Несбё

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Harry Hole

isbn: 9788324593262

isbn:

СКАЧАТЬ maszerował korytarzem. Upłynęło trzydzieści sekund od momentu, gdy opuścił swój gabinet, a do chwili, gdy znajdzie się w sali konferencyjnej, miało upłynąć jeszcze czterdzieści pięć. Wyprostował ramiona obciągnięte marynarką, poczuł, jak się napina materiał, jak prężą się mięśnie pleców. Latissimus dorsi, muskulatura biegacza na nartach. Miał sześćdziesiąt lat, ale wyglądał najwyżej na pięćdziesiąt. Nie przejmował się za bardzo wyglądem, miał jednak świadomość, że dobrze się prezentuje. Nie musiał się przy tym zbytnio starać, oprócz treningu, który i tak uwielbiał, wystarczało parę wizyt w solarium zimą i regularne wyskubywanie pojedynczych siwych włosków z coraz bardziej krzaczastych brwi.

      – Cześć, Lise! – zawołał, mijając kserokopiarkę. Stojąca przy niej młoda urzędniczka MSZ drgnęła przestraszona. Zdążyła jedynie posłać mu blady uśmiech, nim zniknął za kolejnym rogiem. Lise była świeżo upieczoną prawniczką, córką jego kolegi ze studiów. Zaczęła tu pracować zaledwie trzy tygodnie wcześniej. Od samego początku czuła, że minister spraw zagranicznych, najwyższy urzędnik tego biura, wiedział, kim ona jest. Czy mógłby ją mieć? Prawdopodobnie tak. Ale to nie jest konieczne.

      Usłyszał szum głosów, jeszcze zanim dotarł do otwartych drzwi. Spojrzał na zegarek. Siedemdziesiąt pięć sekund. Wszedł do sali konferencyjnej, obrzucił ją prędkim spojrzeniem i stwierdził, że na miejscu są przedstawiciele wszystkich wezwanych instancji.

      – Aha, więc to pan jest Bjarne Møller – zawołał, uśmiechając się szeroko. Przez stół wyciągnął rękę do wysokiego chudego człowieka, który siedział obok Anne Størksen, komendantki okręgowej policji.

      – Pan jest NWP, prawda, Møller? Słyszałem, że bierze pan udział w biegu narciarskim w Holmenkollen, w etapie „Przez góry i doliny”.

      To była jedna ze sztuczek Brandhauga, zdobycie odrobiny informacji o osobach, z którymi miał się spotkać po raz pierwszy. Zawsze szukał czegoś, czego nie dałoby się znaleźć w ich życiorysie. To odbierało im pewność siebie. Szczególnie zadowolony był z użycia określenia „NWP”, wewnętrznego skrótu oznaczającego naczelnika wydziału policji. Usiadł, mrugnął do swego starego przyjaciela, Kurta Meirika, szefa POT1 i przyjrzał się pozostałym zgromadzonym wokół stołu.

      Wciąż nikt nie wiedział, kto obejmie prowadzenie zebrania, skoro było to spotkanie przynajmniej teoretycznie równorzędnych przedstawicieli Kancelarii Premiera, Komendy Okręgowej Policji w Oslo, Wojskowych Służb Wywiadowczych, Specjalnej Jednostki Antyterrorystycznej i jego własnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zwołała je Kancelaria Premiera, nie było jednak żadnych wątpliwości, że to Komenda Okręgowa Policji w Oslo w osobie pani komendant Anne Størksen oraz POT reprezentowany przez Kurta Meirika poniosą odpowiedzialność operacyjną, gdy przyjdzie na to pora. Sekretarz stanu z Kancelarii Premiera sprawiał wrażenie chętnego do objęcia przewodnictwa.

      Brandhaug zamknął oczy i słuchał.

      Rozmowy z rodzaju „Dziękuję za ostatnie spotkanie” urwały się, szum głosów powoli cichł, zaszurała noga jakiegoś krzesła. Jeszcze nie. Zaszeleściły kartki, zaklikały długopisy. Na ważnych spotkaniach, takich jak to, większości szefów towarzyszyli asystenci, aby było kogo obwiniać, gdyby coś poszło nie tak. Rozległo się czyjeś chrząknięcie, ale dobiegło z niewłaściwego końca pomieszczenia, a poza tym zabrzmiało inaczej niż zapowiedź zabrania głosu. Ktoś inny już głośno nabierał powietrza.

      – No to zaczynamy – oświadczył Bernt Brandhaug i otworzył oczy.

      Wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę. Powtarzało się to za każdym razem. Czyjeś półotwarte usta, tym razem sekretarza stanu, krzywy uśmiech pani Størksen, świadczący o tym, że zrozumiała, co się dzieje, a poza tym puste twarze wpatrzone w niego, nieświadome, że bitwa już jest wygrana.

      – Witam na pierwszym zebraniu koordynacyjnym. Naszym zadaniem jest przyjęcie i wyprawienie z Norwegii czterech spośród najważniejszych ludzi na świecie w jako tako nienaruszonym stanie.

      Uprzejme śmiechy wokół stołu.

      – W poniedziałek 1 listopada przyjeżdżają przewodniczący OWP, Jasir Arafat, premier Izraela Ehud Barak, premier Rosji Władimir Putin, a na koniec rodzynek: o szóstej piętnaście, dokładnie za dwadzieścia siedem dni na Gardermoen, dworcu lotniczym w Oslo, wyląduje samolot Air Force One z amerykańskim prezydentem na pokładzie.

      Brandhaug przeniósł spojrzenie na kolejne twarze wokół stołu i zatrzymał się na tej nowej. Na Bjarnem Møllerze.

      – Oczywiście, jeśli nie przeszkodzi w tym mgła – dodał, zebrał w nagrodę śmiechy i z zadowoleniem stwierdził, że Møller na moment zapomniał o swojej nerwowości i też śmiał się wraz z innymi. Brandhaug odpowiedział uśmiechem. Pokazał w nim mocne zęby, znów odrobinę bielsze po ostatnim zabiegu kosmetycznym u dentysty.

      – Wciąż nie wiemy dokładnie, ile osób przyjedzie – podjął. – W Australii prezydentowi towarzyszyły dwa tysiące osób. W Kopenhadze tysiąc siedemset.

      Wokół stołu rozległy się pomrukiwania.

      – Ale doświadczenie mi podpowiada, że bardziej prawdopodobna jest liczba około siedmiuset.

      Brandhaug powiedział to ze spokojem, przekonany, że jego „szacowanie” wkrótce się potwierdzi, gdyż godzinę wcześniej otrzymał faks z listą siedmiuset dwunastu nazwisk.

      – Niektórzy z was zapewne zadają sobie pytanie, po cóż prezydentowi tylu ludzi podczas zaledwie dwudniowego spotkania na szczycie. Odpowiedź jest prosta. Mówimy o starej dobrej demonstracji siły. Siedemset osób, jeśli moje przewidywania nie są błędne, to dokładnie tyle, ile towarzyszyło cesarzowi Fryderykowi Trzeciemu w podróży do Rzymu w roku 1468, gdy postanowił wyjaśnić papieżowi, kto jest najpotężniejszym człowiekiem na świecie.

      Wokół stołu ponownie rozległy się śmiechy. Brandhaug puścił oko do Anne Størksen. Znalazł tę informację w „Aftenposten”. Teraz złożył dłonie.

      – Nie muszę wam tłumaczyć, jak krótkim czasem dysponujemy. Oznacza to, że będziemy się codziennie spotykać na zebraniach koordynacyjnych o dziesiątej rano w tej sali. Dopóki nie przestaniemy być odpowiedzialni za tych czterech chłopców, trzeba wypuścić z rąk wszystko inne, co w nich trzymacie. Zakaz urlopów i odbierania nadgodzin. I zwolnień lekarskich. Jakieś pytania, zanim przejdziemy dalej?

      – No cóż, uważamy… – zaczął sekretarz stanu.

      – Włącznie z depresją – przerwał mu Brandhaug, a Bjarne Møller mimowolnie wybuchnął krótkim śmiechem.

      – No cóż, my… – znów bąknął sekretarz stanu.

      – Bardzo proszę, Meirik! – zawołał Brandhaug.

      – Słucham?

      Szef POT, Kurt Meirik, podniósł łysą głowę i spojrzał na Brandhauga.

      – Chciałeś coś powiedzieć na temat oceny zagrożenia dokonanej przez POT – przypomniał Brandhaug.

      – Aha, СКАЧАТЬ



<p>1</p>

POT – Politiets overvåkingstjeneste, Policyjne Służby Bezpieczeństwa (przyp. tłum.).