Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 3

Название: Kryminał

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375652277

isbn:

СКАЧАТЬ bardzo dużo. Wiem, że obecnie zapanowały na świecie zupełnie inne kryteria etyczno-moralne, ale ja zostałam wychowana w tych dawnych zasadach i nie mam wątpliwości, co powinnam uważać za zło, a co za dobro. Niezależnie jednak od tego możesz mnie jeszcze odwiedzić. Tylko bardzo cię proszę, najprzód zatelefonuj. Nie lubię niespodzianek. A teraz już cię nie zatrzymuję. Zapewne masz coś pilnego do załatwienia w Warszawie. Żegnam.

      Edmund wstał, ukłonił się, pocałował ciotkę w rękę i na palcach wyszedł z pokoju. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi, nie czyniąc najmniejszego hałasu.

      – Stara klępa – mruknął pod nosem. – Żeby ją wszyscy diabli.

      W ogrodzie spotkał Lolę zajętą zrywaniem kwiatów. Układała barwny bukiet.

      – Już odchodzisz? – spytała z uśmiechem. – Nie zostaniesz na kolacji?

      – Odchodzę i nie zostanę na kolacji. Ale jeżeli cię to interesuje, to mogę cię pocieszyć.

      Spojrzała zdziwiona.

      – Pocieszyć? Mnie?

      – Tak. Mam wrażenie, że całą forsę ciotki ty zgarniesz.

      Pogardliwie wydęła wargi.

      – Nie zależy mi na pieniądzach.

      – Przestań się zgrywać – skrzywił się z niesmakiem. – Chyba my dwoje nie musimy się czarować.

      – Zmieniłeś się – powiedziała, przyglądając mu się uważnie.

      – Wszyscy się zmieniany. Ty prawdopodobnie także. Chociaż ciągle jeszcze wyglądasz ładnie.

      – Dziękuję ci za wątpliwy komplement. Żałuję, że nie mogę ci się odwzajemnić żadnym komplementem.

      – Nie przejmuj się. Miłe słówka nie robią na mnie najmniejszego wrażania. Bądź zdrowa. Być może, że w przyszłym tygodniu znowu was odwiedzę. A teraz idź do cioteczki. Mam wrażenie, że zdenerwowała ją moja niespodziewana wizyta. Ciao.

      Lola zastała panią Ewelinę pogrążoną w głębokiej zadumie. Mogło się wydawać, że nie słyszała nawet, że ktoś wszedł do pokoju.

      – Czy to ty, Loluniu?

      – Tak, to ja. Czy ciocia… Czy jesteś smutna, Ewelino?

      – Smutna? Bo ja wiem? Może trochę. Rozmyślałam nad życiem, nad sprawami tego świata, nad ludzkimi ułomnościami. Widziałaś się z Edmundem?

      – Tak. Rozmawialiśmy chwilę w ogrodzie.

      – Co ci powiedział?

      – Nic specjalnego. Powiedział, że wybiera się do nas w przyszłym tygodniu.

      – Jakie zrobił na tobie wrażenie?

      – Człowieka bardzo zniszczonego.

      – Tak, masz rację – westchnęła pani Ewelina. – Edmund ogromnie się posunął. Pamiętam go jako żywego, pełnego temperamentu chłopca, z bujną, falującą czupryną, z błyszczącymi oczami, Mój Boże, kiedyż to było, ileż to lat? Czyż mogłam przypuszczać, że wykieruje się na opryszka, na oszusta. Co za wstyd, co za hańba. Mój siostrzeniec, syn mojej rodzonej siostry.

      – Może ciocia… Może go zbyt ostro osądzasz? – próbowała oponować Lola.

      Pani Ewelina ze smutnym uśmiechem pokręciła głową.

      – Jesteś bardzo dobra, moje dziecko. Ale ja Edmunda potraktowałam i tak z przesadną pobłażliwością, właściwie nie powinnam go była w ogóle wpuścić do domu, a ja mu pozwoliłam nawet przyjechać do nas w przyszłym tygodniu. Mówił, że chce mi szereg spraw wyjaśnić, opowiedzieć. No cóż… zobaczymy.

      – Nie martw się – poprosiła Lola. – Wysłuchaj go cierpliwie. Może wpadł tam w tym Paryżu w złe towarzystwo, a może był pod wpływem jakiejś kobiety.

      – To go nie usprawiedliwia – powiedziała energicznie pani Ewelina. – Nic go nie usprawiedliwia, ani złe towarzystwo, ani kobiety. Chłopak, który otrzymał takie staranne wychowanie i który wyniósł z domu rodzinnego takie zasady moralne, jest w stanie chyba odróżnić dobro od zła. Od takiego człowieka nie tylko można, ale powinno wymagać się dużo, więcej aniżeli od ludzi, którzy mieli złe dzieciństwo, głupich, prymitywnych rodziców. Nie, nie, dla Edmunda nie ma usprawiedliwienia. Tego rodzaju czynów, tego rodzaju postępowania nie można składać na karb młodzieńczej lekkomyślności. On to musiał nosić w sobie, od dawna. On już się takim urodził, tylko nikt nie przypuszczał, nikt nie podejrzewał.

      – Jesteś bardzo zdenerwowana – uśmiechnęła się uspakajająco Lola. – Czy musimy ciągle rozmawiać o Edmundzie?

      Pani Ewelina energicznie skinęła głową.

      – Masz najzupełniejszą rację. Nie musimy rozmawiać o tym łajdaku i tak za dużo czasu żeśmy mu poświęciły. Niewart tego. Powiedz mi, moje dziecko, jak tam było dzisiaj na uczelni.

      – Profesor bardzo ze mnie zadowolony. Chwalił moje prace.

      – Czy ciągle jeszcze upierasz się przy malarstwie?

      – Chyba tak. Malarstwo najbardziej mnie pociąga.

      – Ale grafika chyba praktyczniejsza, bardziej użytkowa. Nie uważasz?

      – Być może, ale ja wolę malarstwo.

      – Każdy powinien robić to, co najlepiej lubi, i dlatego nie chciałabym ci niczego narzucać – uśmiechnęła się pani Ewelina. – Wydaje mi się tylko, że malarstwem trudniej zarobić.

      – Masz rację – przytaknęła Lola. – Rzadko kto kupuje obrazy. No cóż… może z czasem przerzucę się na tkactwo. To teraz zrobiło się bardzo modne.

      – A jak z tym twoim samochodzikiem?

      – Odebrałam dzisiaj z warsztatu. Pierwsza klasa. Chodzi jak nowy.

      – To dobrze – ucieszyła się pani Ewelina – bo już się bałam, że to jakieś poważniejsze uszkodzenie.

      – Ależ skąd. Drobna sprawa. Będę musiała zabrać się trochę za mechanikę, żeby z każdym głupstwem nie jechać do warsztatu.

      Pani Ewelina pogładziła dziewczynę po jasnych włosach.

      – Bardzo cenna inicjatywa. Popieram. A czy zamówiłaś tego człowieka, który ma ten przyrząd do wstrzeliwania kołków w ścianę?

      – Zamówiłam. Oczywiście. Obiecał, że przyjdzie w piątek.

      – Bo widzisz… – ciągnęła pani Ewelina – chciałabym Chełmońskiego przenieść do jadalnego pokoju, a tę kopię Renoira wolałabym powiesić w saloniku. Tam, między tymi kandelabrami, będzie chyba lepiej się prezentować.

      ROZDZIAŁ СКАЧАТЬ