Название: Fjällbacka
Автор: Camilla Lackberg
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
isbn: 9788380154773
isbn:
– Byłam dziś w bibliotece. Znalazłam różne rzeczy, może ci się przydadzą. Tam leżą. – Głową wskazała stół, na którym leżał spory stos wydrukowanych kartek.
– Przecież ci mówiłem, żebyś nie…
– Tak, wiem. Ale zrobiłam to, i to było dużo lepsze niż siedzenie w domu i gapienie się w ścianę. Więc przestań zrzędzić.
Patrik zdążył się już nauczyć, że czasem trzeba zamilknąć. Usiadł przy stole i przejrzał materiały. Z zainteresowaniem czytał artykuły o zaginięciu dwóch dziewczyn.
– Bardzo ciekawe! Zabiorę je jutro do pracy, żeby przejrzeć dokładnie. Wyglądają obiecująco.
Podszedł do stojącej przed kuchenką Eriki i objął od tyłu jej pęczniejący brzuch.
– Słuchaj, wcale nie chcę zrzędzić. Po prostu niepokoję się o ciebie i o dzidziusia.
– Wiem. – Erika odwróciła się i objęła go za szyję. – Ale naprawdę nie jestem z porcelany. Dawniej kobiety do samego końca pracowały w polu, często nawet rodziły na miejscu. Nic nam nie będzie, jeśli posiedzę w bibliotece i poprzewracam kartki.
– Dobrze – westchnął. – Żebyśmy tylko jeszcze pozbyli się tych lokatorów i więcej pobyli ze sobą. Obiecaj, że mi powiesz, jeśli będziesz chciała, żebym został w domu. W komisariacie pamiętają, że pracuję mimo urlopu, ale na pierwszym miejscu jesteś ty.
– Obiecuję. Pomóż mi dokończyć gotowanie, może dzieciaki się trochę uspokoją.
– Nie sądzę. Może przed jedzeniem dać im po szklaneczce whisky? Szybciej zasną – powiedział, uśmiechając się złośliwie.
– Okropny jesteś. Lepiej nalej Conny’emu i Britcie na poprawę nastroju.
Patrik zrobił, jak powiedziała, i z żalem spojrzał na butelkę swojej najlepszej słodowej whisky. Zawartość znikała bardzo szybko. Jeśli zostaną jeszcze kilka dni, jego kolekcja whisky już nigdy nie będzie taka jak kiedyś.
[5]
Ostrożnie otworzyła oczy. Czaszkę rozsadzał jej ból. Zaczynał się u nasady włosów. Dziwne, ale otwarcie oczu nic nie zmieniło, nadal miała przed sobą gęstą ciemność. Przeraziła się, że oślepła. Może to przez bimber, który pili poprzedniego wieczoru. Nasłuchała się o ludziach, którzy oślepli po wypiciu bimbru. Ale po chwili zaczęła dostrzegać jakieś zarysy i zrozumiała, że z jej wzrokiem nie stało się nic złego, że to w tym miejscu, gdzie jest, nie ma światła. Spojrzała w górę. Jeśli jest na dworze, zobaczy niebo i gwiazdy albo sierp księżyca. Zdała sobie jednak sprawę, że latem nigdy nie bywa tak ciemno. Panowałby jedynie charakterystyczny dla północnej Europy szary półmrok.
Pomacała wokół. Przesypała między palcami garść próchnicy, od której bił słodkawy, duszny zapach. Pomyślała, że chyba jest pod ziemią, i ogarnął ją paniczny, klaustrofobiczny strach. Nie miała pojęcia, w jak dużym pomieszczeniu się znajduje, ale wyobraziła sobie, że ściany przybliżają się coraz bardziej i zaraz ją otoczą. Dotknęła gardła. Wydawało jej się, że za chwilę nie będzie miała czym oddychać. Zmusiła się do kilku spokojnych, głębokich oddechów, by opanować panikę.
Zrobiło jej się zimno i zdała sobie sprawę, że jest naga, że nie ma na sobie nic oprócz majtek. Bolało ją w wielu miejscach. Dygocząc z zimna, podciągnęła kolana pod brodę i objęła ramionami. Panikę zastąpił przeszywający na wskroś strach. Jak się tu znalazła? Dlaczego? Kto ją rozebrał? Przeczucie mówiło jej, że wolałaby nie znać odpowiedzi. Przydarzyło jej się coś złego. Nie wiedziała co, i strach paraliżował ją jeszcze bardziej.
Na jej dłoń padł promień światła. Odruchowo spojrzała w kierunku jego źródła. W gęstych ciemnościach dojrzała jasną szparkę. Z trudem wstała i zaczęła wzywać ratunku. Cisza. Wspięła się na palce, by tam sięgnąć, ale bez skutku. Na twarzy poczuła spadające z góry krople. Po chwili zmieniły się w strużkę. Uzmysłowiła sobie, że bardzo chce jej się pić. Bez zastanowienia, odruchowo otworzyła usta, by chciwie pić wielkimi łykami. Początkowo większa część płynu ściekała bokiem, ale po chwili nabrała wprawy i piła chciwie. Nieco później wydało jej się, że wszystko pogrąża się we mgle i zaczyna wirować.
[6]
Linda obudziła się wcześnie jak nigdy, ale próbowała jeszcze spać. Spędziła z Johanem cały wieczór, a właściwie noc. Z niewyspania czuła się jak na kacu. Po raz pierwszy od miesięcy usłyszała krople deszczu uderzające o dach. Pokoik, który jej przygotowali Jacob i Marita, znajdował się pod samą kalenicą i krople spadały na dachówki tak głośno, że ich odgłos odbijał się echem w głowie.
Również po raz pierwszy od dawna w pokoju panował przyjemny chłód. Upały trwały od prawie dwóch miesięcy. Było to najgorętsze lato stulecia. Piekące słońce początkowo ją cieszyło. Po jakimś czasie straciło urok nowości, a od kilku tygodni nienawidziła budzić się w przepoconej pościeli. Tym przyjemniej było odetchnąć świeżym, chłodnym powietrzem napływającym pod belkowany dach. Linda odrzuciła cienką kołdrę i rozkoszowała się przyjemną temperaturą. Wyjątkowo postanowiła wstać, zanim zaczną ją wyganiać z łóżka. Byłoby miło nie jeść śniadania samotnie. Z kuchni dochodziły odgłosy nakrywania do stołu. Linda włożyła krótkie kimono i wsunęła nogi w kapcie.
Jej wczesne pojawienie się w kuchni zdziwiło wszystkich. Za stołem siedziała cała rodzina: Jacob, Marita, William i Petra. Rozmawiali cicho. Umilkli, gdy Linda opadła na puste krzesło i zaczęła smarować kromkę chleba.
– Miło, że choć raz chcesz nam dotrzymać towarzystwa, ale wolałbym, żebyś włożyła na siebie coś więcej. Ze względu na dzieci.
Zemdliło ją od tej obłudy. Chciała mu zrobić na złość. Postarała się, żeby poły cienkiego kimona rozsunęły się i błysnęła naga pierś. Jacob pobladł ze złości, ale z jakiegoś powodu nie podjął wyzwania. Dał jej spokój. William i Petra wpatrywali się w nią jak urzeczeni. Zrobiła do nich kilka min i zaczęli chichotać. Pomyślała, że dzieciaki są naprawdę przemiłe, ale Jacob i Marita na pewno to zepsują. Przez to bogobojne wychowanie dzieci stracą całą radość życia.
– Proszę się uspokoić i siedzieć porządnie przy stole. Petra, zdejmij nogę z krzesła, usiądź ładnie jak duża dziewczynka. Williamie, zamykaj buzię, kiedy jesz, nie życzę sobie widzieć otwartej buzi pełnej jedzenia.
Uśmiech znikł z twarzyczek dzieci. Siedziały wyprostowane jak ołowiane żołnierzyki o pustym spojrzeniu. Linda westchnęła w duchu. Czasem myślała, że to dziwne, iż ona i Jacob są rodzeństwem. Była przekonana, że żadne inne nie różni się tak bardzo jak oni. To straszna niesprawiedliwość, że brat jest ulubieńcem rodziców. Wychwalają go pod niebiosa, a jej ciągle się czepiają. Czy to jej wina, że urodziła się przypadkiem, nieplanowana, kiedy rodzice już zdążyli uwierzyć, że czasy pieluch mają za sobą? Albo że choroba Jacoba na długo przed jej narodzinami zniechęciła ich do powtórnego narażania się na coś podobnego? Choroba była СКАЧАТЬ