Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 6

Название: Farma lalek

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375366426

isbn:

СКАЧАТЬ Znam. Moje córki to kiedyś oglądały. Zbierz je wszystkie, co?

      – Właśnie. Pikachu to ten mały żółty stworek. Tak właśnie nazywamy Wietnamczyków.

      – A „banany”?

      – Spolonizowani Wietnamczycy. Żółci na zewnątrz, biali w środku. Jak banany. W większości drobni przedsiębiorcy, właściciele restauracji, robią co najwyżej małe przekręty na rachunkach. Robota bardziej dla skarbówki niż dla policji.

      Lupa, wciąż rozbawiony, skręcił z obwodnicy w wąską lipową aleję prowadzącą bezpośrednio do szpitala.

      – Po co tam jedziemy? – zapytał Mortka.

      – Czas na mały wykład – rozpoczął Lupa. – Cygańska dziewczynka, która zaginęła jakiś czas temu, to Adela Siwak. Jej matka to Esmeralda Siwak. Pieprzona wariatka. Podobno kiedy była młoda, miała dwanaście, trzynaście lat, zalecał się do niej biały chłopak. To były takie końskie zaloty, jak to u dzieciaków w tym wieku. Esmeralda pobiła go, złamała mu nos i o mało nie zatłukła go cegłówką, a potem poradziła, żeby się odpieprzył.

      – Ładnie.

      – Ojciec Adeli to Lucas Siwak. Jeśli Esmeralda to wariatka, to powiem tak: dobrze się dobrała z mężem. Facet ma na swoim koncie bójki i pobicia. Podejrzewamy go o przemyt wódki i papierosów do Niemiec. Nic grubego, tyle, ile się zmieści do bagażnika.

      – Import, eksport, drobne kradzieże?

      – Właśnie. To bardzo brutalny i czuły na punkcie swojego honoru typ. Do tego stopnia, że ludzie, również biali, boją się przeciwko niemu zeznawać. Pobici przez niego, nawet miejscowi chojracy, najpierw składają zawiadomienie, a potem kręcą, że nie pamiętają, że nie wiedzą, nie widzieli dobrze, a może to był jakiś inny Cygan, a tak właściwie to oni nie odróżniają jednego od drugiego.

      – Chyba przewinęło mi się to nazwisko w waszych aktach.

      – Dobra. Esmeralda ma siostrę. Lucillę Kowal. A raczej Katarzynę Kowal, bo zmieniła sobie imię w urzędzie. Niezwykła babka. Chcieli ją wydać za mąż w wieku trzynastu lat. Wiesz, to jeden z ich durnych zwyczajów. Jak rodzina nie chce chłopakowi oddać dziewczyny, to chłopak ją porywa na noc. Następnego dnia z nią wraca. Ale ponieważ jest domniemanie, że córeczka straciła dziewictwo, rodzice nie mają innego wyjścia, jak oddać ją za żonę porywaczowi. U Cyganów to normalne, ale Kaśka uciekła z domu.

      – Tak, tak, słyszałem o tych zwyczajach… I co było dalej z tą Kaśką?

      – Przygarnęła ją biała rodzina, która zgodziła się ją ukrywać, ale za to traktowała jak darmową służbę. I przez pięć lat Kaśka im sprzątała, gotowała, prasowała, myła okna. Słowem, zapieprzała jak mały cygański samochodzik. A kiedy skończyła osiemnaście lat, pokazała im środkowy palec, wyrobiła sobie dowód i wyjechała do Krakowa. Tam pracowała jako kelnerka, skończyła szkoły dla dorosłych, potem studia i jako pani polonistka i pedagog wróciła do Krotowic. Pracuje teraz jako nauczycielka w naszej podstawówce. To ona nauczyła mnie wszystkiego o Cyganach.

      – Nie bała się z tobą rozmawiać? – zdziwił się Mortka. – Ten ich cały kodeks.

      – Kaśka twierdzi, że nie do końca jest już traktowana jako Cyganka. Pomaga miejscowej społeczności załatwiać sprawy w urzędzie, namawia rodziców, żeby posyłali dzieci do szkół. Trochę ją akceptują, ale jest już raczej manusipen niż Roma.

      – Manusipen?

      – To gorzej niż Cygan, ale lepiej niż gadzio. Tak nazywają białych. Chociaż Kaśka zastanawia się, czy przypadkiem nie jest już gadziem. To dość skomplikowana i płynna kwestia.

      Mortka zaczynał żałować, że nie wyciągnął notatnika, aby to wszystko zapisać.

      – Skąd w ogóle wiesz o tym zaginięciu?

      – Szkoła zareagowała, kiedy Adela przestała się pojawiać na lekcjach. Początkowo uważali, że to… czekaj, jak to było… zaprzestanie realizacji obowiązku szkolnego. Ale kiedy nawet Kaśka nie potrafiła się dowiedzieć, co się stało z dziewczynką, zaniepokoili się. Powiadomili nas. Jedynie oni pokazali, że przynajmniej trochę im zależy.

      – Rozumiem.

      – Lucas ma siostrę – kontynuował Lupa. – Zresztą niejedną, bo oni się mnożą jak króliki. Ale teraz chodzi o Sarę. Mąż Sary siedzi w więzieniu za kradzież samochodów. Ona opiekuje się trójką dzieci. Tylko że teraz leży w szpitalu, bo ktoś ją pobił. Bardzo. Ma złamane dwa żebra.

      – Ktoś?

      – Stawiam na Lucasa.

      – Za co?

      – Może przyglądała się odrobinę za długo jakiemuś innemu mężczyźnie? Honor rodziny jest najważniejszy, więc pewnie Lucas pomyślał sobie, że naprostuje siostrzyczkę pięściami, zanim wpadnie jej do głowy głupi pomysł. Albo coś takiego. Temu gnojkowi naprawdę wiele nie potrzeba.

      – A może to zrobił jakiś inny Cygan?

      – Jeśli ktoś inny podniósłby rękę na siostrę Lucasa, to już znaleźlibyśmy jego ciało w rzece. Serio, Kuba, ten gość jest wariatem. Kilka lat temu niemal zatłukł na śmierć faceta, który powiedział, że chętnie przeleciałby jego żonę. Rozumiesz? Nie, że przeleciał, ale że przeleciałby. Ktoś inny to może by nawet wziął to za komplement. Koleś miał pecha, że Lucas właśnie odlewał się w krzakach i to usłyszał. To był zresztą jedyny raz, kiedy udało nam się tego czarnucha wsadzić za kratki.

      Zaparkowali na parkingu przed szpitalem.

      – Chcesz iść do Sary? – domyślił się Mortka.

      – Tak.

      – Po co, skoro nie rozmawiają z policjantami?

      – Jest w szpitalu. Sama. Nikt na nią nie doniesie. Poza tym, jeśli się nie mylę, ma żal do Lucasa. Może zdradzi nam coś na temat zniknięcia Adeli.

      Mortka rzucił okiem na zegarek.

      – Nie wiem, czy powinniśmy… Trzeba by zarządzić poszukiwania, przygotować akcję, wezwać posiłki z Jeleniej czy Kamiennej Góry.

      – Nawet nie wiesz, gdzie masz szukać – przerwał mu Lupa. – Poza tym chłopaki na komisariacie już się tym zajmują. Kazałem im.

      Mortka spojrzał na budynek i poczuł, że kurczy mu się żołądek. Nienawidził szpitali, bał się ich i, inaczej niż w prosektoriach, czuł się w nich niekomfortowo. Najchętniej zostałby w samochodzie. Ale Lupa już wchodził do środka, więc, chcąc czy nie, ruszył za nim.

      – Czołem, Boguś, czołem, Kuba. – Doktor Nowak przywitał ich przy wejściu. Był niewysokim mężczyzną o bladej cerze i włosach obciętych tak krótko, jakby właśnie wyszedł z wojska. Spokojny i wycofany, wyglądał trochę tak, jakby zawsze czuł się nie na miejscu.

      – Cześć, СКАЧАТЬ