Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 15

Название: Farma lalek

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788375366426

isbn:

СКАЧАТЬ mu się do wnętrza buta. Podskoczył i zaklął zaskoczony. Wycofał się szybko i znalazł coś jakby kamienną belkę. Wszedł na nią i poszedł dalej.

      Miał wrażenie, że korytarz biegnie lekko w dół, w głąb góry. Betonowe ściany zastąpiły potężne górnicze stemple, zawilgotniałe, w wielu miejscach nadkruszone, tak że dało się widzieć ukryte we wnętrzu pordzewiałe pręty. Belka, po której szedł, wkrótce się skończyła. Mortce udało się znaleźć suche przejście, chociaż gdzieniegdzie było ono tak wąskie, że musiał balansować ciałem, tak jakby chodził po linie nad przepaścią. W innych miejscach skakał po kamieniach, żeby nie wpaść do wody. Po kilku metrach zniknęły także stemple, ustępując litej skale.

      Mortka zatrzymał się. Spojrzał za siebie. Było tak ciemno, że nie dostrzegał wejścia do kopalni. W drugą stronę korytarz ciągnął się w mroku, nie wiadomo jak daleko. Rozważał, czy nie powinien zawrócić. Na komisariacie pewnie już się zastanawiali, gdzie jest. Wyciągnął z kieszeni komórkę. Oczywiście nie miał zasięgu. Latarka świeciła jasno i mocno. Baterie powinny wytrzymać, ale gdyby zgasły w środku tej podziemnej wędrówki, miałby kłopoty. Nie dlatego, że mógłby się zgubić, w końcu korytarz biegł prosto. Podłoże za to było bardzo nierówne, pełne dziur. W ciemności łatwo mógłby sobie skręcić kostkę. Postanowił przejść jeszcze kilkanaście metrów.

      Znowu musiał skakać po kamieniach. Tym razem wylądował na czymś śliskim. Stracił równowagę i energicznie zamachał rękami, co tylko pogorszyło sytuację. Wpadł tyłkiem do wody, mocząc kompletnie nie tylko buty, lecz także spodnie. Na szczęście uratował przed stłuczeniem latarkę.

      Zaczął wściekle kląć, a później, kiedy już zabrakło mu tchu, niespodziewanie dla samego siebie uśmiechnął się szeroko i zachichotał. Musiał wyglądać komicznie, siedząc tak w kałuży brudnej, kopalnianej wody.

      Nagle jakby coś usłyszał. Daleki głos, może szept. Poderwał się na równe nogi i omiótł korytarz światłem latarki. Serce zabiło mu mocniej.

      – Halo! – krzyknął.

      Odpowiedziało mu tylko echo. Ale przecież doszedł go jakiś dźwięk! Z sekundy na sekundę był tego coraz bardziej pewien. Poszedł dalej, tym razem nie oglądając się na to, czy idzie po suchym, czy nie. Woda sięgała mu niemal do kolan.

      Żałował, że nie wziął ze sobą pistoletu.

      Po kilku minutach marszu, kiedy brodził w wodzie i zastanawiał się, czy naprawdę kogoś usłyszał, a jeśli tak, to czy dobrze robi, wchodząc samemu w głąb kopalni, korytarz zaczął się rozszerzać. Wkrótce zmienił się w salę. Na jej środku stał pojazd, który przypominał wagonik górniczy, a głębiej można było dostrzec błękitne drzwi z namalowanym na nich napisem WC. Mortka zajrzał tam. W środku znalazł zniszczoną umywalkę i nadtłuczony, przewrócony sedes.

      Znowu coś usłyszał. Głos.

      – Halo! Jest tam ktoś?! – wrzasnął.

      Echo. Tylko echo.

      Postanowił, że przejdzie jeszcze trochę i zacznie wracać, zanim się przeziębi.

      Korytarz skręcił i poprowadził go do kolejnej sali. Mortka przystanął i sapnął zdziwiony. Pod ścianami stały w równych rzędach metalowe leżaki, mocno już pordzewiałe i zdezelowane. Wyglądało to tak, jakby w kopalni urządzono plażę.

      – Gdzie ja jestem? – szepnął sam do siebie.

      Na ścianach dostrzegł jakieś napisy, ale biała farba odrywała się płatami, czyniąc je zupełnie nieczytelnymi.

      Poszedł dalej, już nie tyle szukając ciała dziewczynki czy tajemniczego głosu, ile ze zwykłej ciekawości. Czuł się jak mały chłopiec, który po raz pierwszy wszedł do babcinej piwnicy i teraz buszuje wśród ukrytych tam skarbów.

      Doszedł do miejsca, w którym korytarz się rozdzielał. Jedna droga prowadziła w prawo, druga na niższy poziom kopalni. Aby tam się dostać, trzeba było jeszcze zejść po stalowej drabinie. Komisarz dotknął jej, szarpnął kilka razy, a kiedy upewnił się, że jest stabilna, zszedł na dół.

      Tam znowu była woda. Jej powierzchnię, tak samo jak ściany, pokrywała jakaś dziwna brązowa substancja podobna do dywanu utkanego z grzybów. Przełamując obrzydzenie, ruszył korytarzem.

      Doszedł do kolejnej sali. Tam również znalazł stos dziwacznych metalowych leżaków, tym razem ułożonych nie rzędem, tylko rzuconych stosem jeden na drugi, tak że tworzyły plątaninę stalowych prętów.

      I nagle ją dostrzegł. Siedziała na jednym z łóżek – mała, jedenastoletnia dziewczynka okryta dżinsową kurtką. Przyciągnęła kolana pod brodę, cała blada i nieruchoma. Żyła. Oddychała delikatnie, a z jej ust wydobywały się słabe obłoczki pary. Wpatrywała się w jeden punkt, chociaż w ciemności nie mogła przecież nic widzieć. Mortka przeniósł światło latarki tam, gdzie padał wzrok dziecka, i poczuł, że robi mu się sucho w gardle.

      Były tam – nagie, powykręcane w makabryczny sposób, rzucone między pordzewiałe ramy leżaków.

      – Dziewczynko – usłyszał swój głos – czyje to zwłoki?

      Rozdział 3

      Odebrał telefon, kiedy dzwonek zrobił się tak irytujący, że nie potrafił go dłużej ignorować.

      – Dojechaliśmy do Warszawy.

      – Słucham?

      – Mówiłam ci, Kuba, że dzisiaj wracamy, bo jutro Michał i Andrzej jadą do moich rodziców. Właśnie dotarliśmy do domu. Pomyślałam, że będziesz chciał o tym wiedzieć, i to mimo że się nie pożegnałeś z chłopcami.

      – Przepraszam, Ola. Mam taką sprawę.

      – Zawsze masz jakąś sprawę, Kuba – powiedziała ostro i stanowczo.

      Milczeli wspólnie przez kilka uderzeń serca.

      – Oni tam przyjechali dla ciebie, Kuba.

      – Wiem.

      – Ja już jestem byłą żoną. Mnie możesz traktować tak, jak sobie chcesz. Ale to są twoi synowie. Innych nie będziesz miał.

      Dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, że Ola się rozłączyła, a on wsłuchuje się w ciszę w słuchawce. Schował aparat do kieszeni i sięgnął po kubek z ciepłą herbatą, którą kilka minut wcześniej przyniósł mu jeden z funkcjonariuszy.

      Siedział w toyocie Lupy, otulony kocami, wpatrzony w tonące w ciemnościach zbocze góry naprzeciwko. W głowie miał pustkę, jakby ktoś odebrał mu wszystkie myśli i wszystkie emocje.

      Odnaleziona w kopalni dziewczynka nie chciała z nim iść. Albo po prostu nie była w stanie się ruszyć po ponad dobie spędzonej w zimnie i ciemności, za towarzystwo mając tylko ludzkie szczątki. Mortka musiał ją wynieść. Naciągnął sobie mięśnie, kiedy wspinał się po drabinie, jedną ręką podtrzymując oplatającą słabo jego szyję Martę, a drugą СКАЧАТЬ