Название: Ciało obce
Автор: Rafał A. Ziemkiewicz
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788377850268
isbn:
Nie żałowałem go wcale. Przy każdej możliwej okazji usiłował mnie sprowokować do kłótni o politykę, startując z jakimś komunistycznym bełkotem, w którym slogany przedwojennego pepeesu mieszały się z frazami rodem z propagandy peerelu, z lekkim nalotem moczarowskim i silną dozą antyklerykalizmu. Były to jedyne chwile, w których Potwór natychmiast stawał po mojej stronie. Nie dlatego, żeby miała jakieś ugruntowane poglądy polityczne, po prostu musiała przy każdej okazji wykazać dobitnie, że „tatuś” nie zna się na niczym i jest wrednym kabotynem. I odwrotnie. Rytuał został ustalony na długo przed moim pojawieniem się tam: ktoś wypowiadał się na jakikolwiek temat, a potem już szło, replika po replice w tonie coraz bardziej jadowitej uprzejmości, coraz cięższa od aluzji i bardziej naszpikowana złośliwościami, aż do finalnego furioso, furioso oczywiście w treści, co do formy obowiązywała dystynkcja oraz staranna praca nożem i widelcem. Jeszcze tylko wieńczący rozmowę atak rozedmy albo kołatania serca, potem wzajemne użalanie się nad sobą, wszystko oczywiście najeżone szpilami, i już można wracać do domu. Rodzinny obiad w miłej atmosferze, stary polski obyczaj. Rzygałem na samą myśl o kolejnym, ale wierzyłem głęboko, że Magda myśli to samo co ja. Nie oponowała, choćby nawet tym swoim uniesieniem brwi, kiedy odreagowywałem spotkania z jej rodziną. Rozkładała tylko ręce i mówiła: „To przecież moja matka”. I co miałem zrobić? To przecież była jej matka. Co tam, najważniejsze, że się kochamy, że Magda jest ze mną, że mamy śliczną córeczkę, a teściowa, no trudno, po to są teściowe, żeby dawać w kość, w życiu nie ma idealnych sytuacji.
Ale najgorsze jest to, że uciekając z domu, sam w końcu wepchnąłem swoją żonę z powrotem pod władzę Potwora. Męża nie było, a mamusia – zawsze. Zawsze gotowa, zawsze chętna do okazania, jak bardzo się poświęca, ile dla niej robi, narzucająca się namolnie ze swoją nadopiekuńczością. Przez całe dzieciństwo nie miała dla córki czasu, Magda wychowywała się w świetlicach i na stołówkach, typowe peerelowskie dziecko z kluczem na szyi – a teraz, nagle, kiedy córka oznajmiła twardo, że kocha i jest kochana, wychodzi za mąż, wyprowadza się i już, powiedziałam i już, czy ci się to podoba, czy nie, i kiedy jeszcze się okazało, że w bezpośrednich starciach córka przestała ulegać emocjonalnemu szantażowi matki i konsekwentnie staje po stronie męża, teraz stara okazała się najbardziej kochającą matką na świecie, która w środku nocy przyjdzie na każde wezwanie i bez wezwania też, odejmie sobie od ust i objedzie wszystkie co do jednego sklepy meblowe w Warszawie, żeby wybrać dla wnuczki to właśnie jedyne, idealne, najlepsze łóżeczko, jakie tylko można znaleźć. Potwór postawił sobie zadanie, że, choćby miało to trwać latami, odzyska kontrolę nad Magdą – i Potwór swego dopiął. Z pomocą moją i Nusi. „No, przy dziecku Madzia przecież musi mieć pomoc, a ty jej nie pomożesz, zwłaszcza że musisz pracować”. Trudno było zaprzeczyć. A jeszcze trudniej było się jej pozbyć, kiedy już zaczęła przychodzić. Im bardziej panoszyła się w naszym domu, tym bardziej ja się wycofywałem, uciekałem w chałtury, doktorat i służbowe wyjazdy, im bardziej się wycofywałem, tym dawałem jej silniejszy powód do narzucania się z pomocą i tym więcej czasu, żeby mogła dzień po dniu mozolnie nakręcać Magdę przeciwko mnie. Tak samo jak potem Magda nakręciła przeciwko mnie naszą córkę.
Swoją drogą, co ja chcę od Potwora, że zmuszała nas, byśmy byli publicznością w jej wojnach z ojcem, ja przecież też potrzebuję publiczności, choćby nawet zmyślonej. Muszę do kogoś gadać, no więc gadam do was – sam nic z tego wszystkiego nie zrozumiem, ale wy, moje audytorium, zrozumiecie, choć wiem doskonale, że was nie ma, że gadam w pustkę, w mroźną pustkę, w którą wbija się ten pociąg. Jakby wszystko, co mówię, co myślę, mogło w niej zamarznąć i pozostać dla nieznanych archeologów. Jak ten myśliwy, o którym kilka dni temu czytałem w gazecie, zwrócony światu przez alpejski lodowiec po trzech tysiącach lat.
Jak to możliwe, że kochasz kobietę i jesteś dla niej gotów na wszystko, a piętnaście lat później zostaje z tego tylko fizyczny wstręt, nienawiść i góra wzajemnych pretensji? Na to pytanie jest odpowiedź, ale jej udzielenie wymaga właśnie piętnastu lat. Właściwie, żeby być ścisłym, siedemnastu. Komu innemu może by zajęło mniej, ale ja nigdy nie umiałem nawet przed samym sobą postawić sprawy jasno, powiedzieć sobie, jak przystało na mężczyznę: jest tak i tak, a wyjście tylko tędy albo tędy i trzeba się na coś zdecydować. Nigdy w życiu nie byłem do tego zdolny. Jeśli sytuacja robi się napięta, to lepiej rozładować ją żartem, komplementem, zmienić temat. Nie myślmy na razie o problemach, byle nie dziś. Jutro. Kiedyś. Może coś się samo z siebie naprawi. Przez wszystkie te lata nie podjąłem żadnej decyzji. Wszystkie podjęły się same, ja tylko dostosowywałem się do sytuacji i póki to było możliwe, robiłem, co mogłem, żeby się nie wydało. A było możliwe bardzo długo.
Między innymi właśnie dzięki temu, że stworzyłem sobie tak duże możliwości ucieczki. A szczerze mówiąc, udało mi się to przez czysty przypadek. Nie jest tak, żebym nienawidził swojej pracy, po prostu zawsze była mi ona kompletnie obojętna. Zdałem maturę i uświadomiłem sobie, że właściwie nie mam żadnych sprecyzowanych zainteresowań ani planów. O historii czy literaturze, na które zwykle się w takiej sytuacji zdaje, w moim wypadku nie mogło być mowy – już do końca życia byłbym wtedy tylko synem swojego ojca, stale by mnie z nim porównywano, i wiadomo, na czyją korzyść. Nauki ścisłe, medycyna czy politechnika nie ciągnęły mnie w najmniejszym stopniu. Poza tym czułem mdłości na myśl, ile trzeba tam wkuwać. Języki obce wchodziły mi opornie, greka czy łacina nudziły śmiertelnie… Chwilę zastanawiałem się nad prawem, gdybym wiedział, że tak się w kraju pozmienia, może bym się zdecydował, ale nie mnie jednemu nie przyszło do głowy, że dożyję końca przodującego ustroju. A na studia iść było trzeba, wojsko wisiało nad karkiem, no i rodzice – po prostu nie wyobrażali sobie, że mógłbym być pierwszym od pokoleń dziedzicem nazwiska bez dyplomu.
I akurat otworzyli na uniwerku wydział zarządzanie. Nie wzbudzał entuzjazmu, mało kto się tam wybierał, mówiono, że ma kształcić kadry, które będą zarządzać socjalizmem „po nowemu”, bo że po staremu się dłużej nie da, to już wtedy wiedzieli – chociaż na czym by miało polegać to „nowe”, nikt jeszcze nie miał bladego pojęcia. Egzamin był łatwy, ekonomia wydała mi się nauką na tyle luźną i niepoważną, że byle opanować żargon, da się studiować i dziesięć lat. No i trudno było o dziedzinę, w której mniej by mi groziło zderzenie się z legendą ojca, niż „zarządzanie”. Ojciec nie miał zielonego pojęcia o zarządzaniu nawet własną garderobą, СКАЧАТЬ