Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 7

Название: Zaczęło się w sobotę

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375652406

isbn:

СКАЧАТЬ ale…

      – Komu mam prze­ka­zać wy­ni­ki do­tych­cza­so­we­go śledz­twa? – spy­tał Do­wnar.

      Le­śniew­ski wy­jął pa­pie­ro­śni­cę.

      – Za­pal­cie i nie de­ner­wuj­cie się. Nie mam za­mia­ru zdej­mo­wać was z tej spra­wy, ale chciał­bym, żeby na przy­szłość wszyst­ko to było za­ła­twia­ne for­mal­nie. A te­raz trze­ba uzy­skać w pro­ku­ra­tu­rze na­kaz aresz­to­wa­nia Na­tor­skie­go.

      – Nie mam za­mia­ru go aresz­to­wać.

      Le­śniew­ski spoj­rzał na nie­go zdzi­wio­ny.

      – Są­dzi­łem, że …

      – Tak, tak – prze­rwał Do­wnar. – W pierw­szym mo­men­cie by­łem prze­ko­na­ny, że Na­tor­ski jest mor­der­cą. Po prze­my­śle­niu jed­nak tej ca­łej hi­sto­rii, stra­ci­łem tę pew­ność. Wy­czu­wam, że tu coś nie kla­pu­je, że coś się za tym kry­je.

      – Więc chce­cie zo­sta­wić go na wol­no­ści?

      – Na ra­zie tak. Je­że­li na­wet on jest mor­der­cą, to zro­bił to w po­ro­zu­mie­niu z kimś. Po­zo­sta­wie­nie go na wol­no­ści po­zwo­li nam na ła­twiej­sze roz­szy­fro­wa­nie spra­wy.

      – Zga­dzam się z wami – po­wie­dział Le­śniew­ski. – Mu­si­cie go tyl­ko do­brze przy­pil­no­wać, żeby się nie ulot­nił. Zaj­mij­cie się też od razu od­na­le­zie­niem tego Bra­zy­lij­czy­ka. Nie wró­cił na noc do ho­te­lu. To bar­dzo nie­przy­jem­na hi­sto­ria. Fa­cet przy­je­chał na kon­kurs cho­pi­now­ski i nie wia­do­mo, czy w ogó­le jesz­cze żyje.

      – Dzi­siaj miał od­le­cieć do Pa­ry­ża. Mało bra­ko­wa­ło, a ten z przy­pra­wio­ną bród­ką sie­dział­by te­raz za­miast nie­go w sa­mo­lo­cie, naj­praw­do­po­dob­niej by­ło­by mu się uda­ło.

      Le­śniew­ski po­ki­wał gło­wą.

      – Tak. Mógł przejść ten nu­mer. Tym bar­dziej że to był in­dy­wi­du­al­ny tu­ry­sta, ja­kiś im­pre­sa­rio. Nie­ko­niecz­nie mu­siał mieć zna­jo­mych wśród pa­sa­że­rów. No cóż, to­wa­rzy­szu. Za­da­nie ma­cie przed sobą nie­ła­twe, ale wy prze­cież to lu­bi­cie. Ży­czę wam po­wo­dze­nia i sła­wy Sher­loc­ka Hol­me­sa.

      Do­wnar wy­szedł z ko­men­dy. Czuł, że wro­bił się w pa­skud­ną ka­ba­łę, a wła­ści­wie to Ziem­ba go tak urzą­dził. Spra­wa była nie­wąt­pli­wie bar­dzo cie­ka­wa, ale też i pie­kiel­nie trud­na. Je­że­li bo­wiem nie Na­tor­ski, to kto u li­cha mógł być mor­der­cą?

      Tak był po­grą­żo­ny w swych roz­my­śla­niach, że o mało nie wpadł pod cię­ża­rów­kę. Kie­row­ca po­słał mu kwie­ci­stą „wią­zan­kę”.

      W Grand Ho­te­lu szef re­cep­cji, siwy ele­ganc­ki pan, za­pro­sił nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia do swe­go biu­ra. Uważ­nie obej­rzał służ­bo­wą le­gi­ty­ma­cję i spy­tał:

      – Co się sta­ło, pa­nie ka­pi­ta­nie? Czym mogę słu­żyć?

      – Miesz­ka u pana Bra­zy­lij­czyk, nie­ja­ki Omar Ri­bas No­gu­eira?

      – Tak. Miesz­ka. Już się ktoś o nie­go dzi­siaj py­tał. O ile wiem, nie wró­cił na noc. Za­pew­ne wy­je­chał na ja­kąś wy­ciecz­kę.

      – Czy pa­mię­ta pan, jak wy­glą­dał ten czło­wiek?

      – Tak, przy­po­mi­nam so­bie. Roz­ma­wia­łem z nim. Taki nie­du­ży, szczu­pły, z bród­ką.

      Do­wnar wy­jął z kie­sze­ni pasz­port i po­ka­zał fo­to­gra­fię.

      – Czy to ten?

      – Tak. To jego pasz­port. Ale skąd…? Czy… czy zo­stał aresz­to­wa­ny?

      – Nie, nie, nie o to cho­dzi. Fa­cet znik­nął i nie jest wy­klu­czo­ne, że ktoś go za­mor­do­wał.

      – Za­mor­do­wał?

      Do­wnar wy­jął pa­pie­ro­śni­cę.

      – Nic jesz­cze nie wia­do­mo, ale nie moż­na tego wy­klu­czać. Mam proś­bę do pana, pa­nie dy­rek­to­rze. Nikt nie po­wi­nien się do­wie­dzieć o na­szej roz­mo­wie ani o znik­nię­ciu tego czło­wie­ka. Gdy­by się ktoś o nie­go py­tał, po­wie pan, że wy­je­chał do Kra­ko­wa czy Za­ko­pa­ne­go. To obo­jęt­ne. Żad­nych roz­mów na ten te­mat. Ro­zu­mie pan?

      – Ro­zu­miem do­sko­na­le. Może pan na mnie po­le­gać.

      – To mnie cie­szy. Pój­dzie­my te­raz na górę, do jego nu­me­ru. Chciał­bym się tro­chę ro­zej­rzeć w sy­tu­acji. Mu­si­my jed­nak tak ja­koś to zro­bić, żeby nie wzbu­dzić po­dej­rzeń służ­by.

      Po­kój No­gu­eiry znaj­do­wał się na dru­gim pię­trze. Gdy we­szli, Do­wnar sta­ran­nie za­mknął drzwi na klucz.

      – Żeby nam nikt nie prze­szka­dzał – po­wie­dział.

      Przez chwi­lę sta­li w mil­cze­niu, przy­glą­da­jąc się pa­nu­ją­ce­mu tu nie­po­rząd­ko­wi. Ro­bi­ło to ta­kie wra­że­nie, jak­by ktoś cze­goś szu­kał albo jak­by się po­spiesz­nie pa­ko­wał.

      Na pod­ło­dze dwie skó­rza­ne wa­li­zy, któ­rych za­war­tość czę­ścio­wo była roz­rzu­co­na po po­bli­skich me­blach. Bie­li­zna, gar­ni­tu­ry, barw­ne kra­wa­ty, pli­ki ja­kichś pa­pie­rów, książ­ki, no­tat­ki, apa­rat fo­to­gra­ficz­ny. Moc naj­róż­no­rod­niej­szych dro­bia­zgów wa­la­ło się po dy­wa­nie. Sza­fa otwar­ta. Na pół­kach kil­ka ko­szul, chu­s­tek do nosa, sza­li­ków i skar­pe­tek. Na nie­za­sła­nym łóż­ku po­ściel była roz­rzu­co­na i po­mię­ta. Koł­dra le­ża­ła na pod­ło­dze.

      – Jesz­cze tu dzi­siaj nie sprzą­ta­no – po­wie­dział to­nem uspra­wie­dli­wie­nia szef re­cep­cji. – Po­ko­jów­ki są prze­cią­żo­ne pra­cą i…

      Do­wnar zda­wał się być za­do­wo­lo­ny z tego, że po­ko­jów­ki są prze­cią­żo­ne pra­cą.

      – To do­brze, to bar­dzo do­brze – mruk­nął.

      Przy­klęk­nął i ostroż­nie po­czął prze­glą­dać roz­rzu­co­ne rze­czy.

      Po pew­nym cza­sie ze sto­su tych dro­bia­zgów wy­ło­wił ny­lo­no­wą dam­ską poń­czo­chę СКАЧАТЬ