Название: Dziennik 1953-1969
Автор: Witold Gombrowicz
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788308051276
isbn:
Jeżeli więc mowa o rozkładzie i dekadencji literatur emigracyjnych, to bardziej trafiałoby mi do przekonania takie ujęcie sprawy… gdyż tu przynajmniej wyzwalamy się na moment z zaklętego koła drobiazgów, a dotykamy trudności zdolnych rozłożyć autentycznych pisarzy. I wcale nie przeczę, że przezwyciężenie ich wymaga wielkiej stanowczości i śmiałości ducha. Niełatwo być pisarzem na miarę emigracji, gdyż jest to miara zupełnej prawie samotności. Cóż dziwnego zatem, że, przerażeni własną słabością i ogromem zadań, chowamy głowę w piasek i, organizując sobie parodię przeszłości, uciekamy od świata w światek?…
A jednak prędzej czy później myśl nasza musi wypracować sobie drogi wyjścia z impasu. Problemy nasze znajdą swoich ludzi. W danej chwili idzie nie o twórczość samą, lecz o odzyskanie możności tworzenia. Musimy wytworzyć tę porcję swobody, śmiałości i bezwzględności, a nawet powiedziałbym – nieodpowiedzialności, bez której twórczość jest niemożliwa. Trzeba nam po prostu oswoić się z nową skalą naszego istnienia. Będziemy musieli potraktować z zimną krwią i bezceremonialnie najdroższe nam uczucia, aby dojść do nowych wartości. Z chwilą, gdy zabierzemy się do kształtowania świata, z tego miejsca w jakim się znajdujemy i tymi środkami, jakimi dysponujemy, ogrom się zmniejszy, bezmiar nabierze formy i poczną opadać wzburzone wody chaosu.
Czwartek
Ktoś obdarzył mnie z Paryża paczką ważnych książek francuskich, domyślając się słusznie, że ich nie znam i że trzeba, abym je przeczytał. Jestem skazany na czytanie tych tylko książek, które mi wpadną w rękę, ponieważ nie stać mnie na kupowanie – zgrzytam zębami widząc osoby z przemysłu i handlu fundujące sobie biblioteki dla ozdoby gabinetu, podczas gdy ja nie mam dostępu do utworów, które w nieco inny sposób są mi potrzebne. Ale wymagacie, abym był oczytany i zorientowany, nieprawdaż? Mówił mi kiedyś Iwaszkiewicz, że artysta nie powinien wiedzieć za dużo. To słuszne i bardzo, ale nie może on pozwolić, aby głos mu się spóźniał i bezkresny idiotyzm ustroju, który zatrzaskuje przed nim drzwi teatrów, sal koncertowych, księgarń, drzwi otwarte na oścież przed snobistycznym pieniądzem, zemści się kiedyś na was. Ten system, spychający intelektualistę na szary koniec, który odbiera inteligencji możliwość rozwoju, będzie w przyszłości należycie oceniony i wnuki wasze będą was miały za głupców (ale cóż was to obchodzi!).
Dopiero teraz, dzięki przyjaznej hojności paryskiej, mogłem zapoznać się z dziełem Camusa L’Homme révolté – w rok po ukazaniu się książki. Czytam ją „pod ławką”, jak niegdyś w szkole, więc Camus mógłby słusznie zgłosić zastrzeżenie pod adresem takiej lektury – ale mimo to jego tekst stał się natychmiast osią moich rozmyślań. „Przerażenie”? Tak, „przerażenie” (prawdę mówiąc, nie doświadczam uczuć inaczej, jak w cudzysłowie). Ale, jeśli mógłbym mówić o przerażeniu, to powiedziałbym, że mniej mnie przeraża dramat, który książka opisuje, niż wola stwarzania dramatu, dająca się wyczuć w samym autorze. Hegel, Schopenhauer, Nietzsche, o którym co chwila musimy myśleć, czytając to, byli niemniej dramatyczni – ale tragiczna myśl ludzkości w owym czasie miała w sobie jeszcze rozkosz odkrycia, tak jawną u Schopenhauera, a i w Nietzschem namacalną i dziecinną – a Camus jest zimny.
Piekło tej książki jest bardziej niepokojące dlatego, że jest zimne; a jeszcze bardziej dlatego, że jest zamierzone. Wydawałoby się, że nic niesłuszniejszego od tych słów – gdyż trudno o utwór bardziej ludzki i szlachetniejszy w intencji, o gorętsze przejęcie się człowiekiem. Ale śmiertelny chłód spowodowany jest tym właśnie, że Camus wzbrania sobie nawet tej przyjemności, jaką daje zrozumienie świata, on chce dać sam tylko ból, odrzuca rozkosze lekarza, który cieszy się swoją diagnozą – chce być ascetyczny. A jego pragnienie tragedii ma swoje korzenie w tym, że dla nas, dzisiaj, tragedia i wielkość, tragedia i głębia, tragedia i prawda stały się synonimami. Co oznacza, że nie umiemy być wielcy, głębocy, prawdziwi inaczej, jak tragicznie.
To jest może jedna z naczelnych cech naszego myślenia na przestrzeni ostatniego stulecia. Z jednej strony – dojrzeliśmy o tyle, że już nie możemy cieszyć się naszą prawdą. Z drugiej – jesteśmy nastawieni na tragiczność i szukamy jej zawzięcie, jak skarbu. Więc chyba nie stary, monotonny w swoim nieszczęściu świat stał się bardziej tragiczny, tylko człowiek. I tu rzeczywiście można się niepokoić – gdyż jeśli nie przestaniemy, pochyleni nad naszą przepaścią, wywoływać z nicości demona, wypełni on wszystkie zakątki naszego bytu! Świat będzie taki, jakim my go zechcemy. Jeśli więc istnieje Bóg na wysokościach i w dodatku miłosierny, niech sprawi, abyśmy „złych snów nie miewali”, gdyż „nie jest to dobre, ani wyjść może na dobre”.
Co miałbym do powiedzenia o morale Człowieka zbuntowanego?
Jest to utwór na który z całego serca chciałbym się zgodzić. Ale w tym sęk, że dla mnie sumienie, sumienie indywidualne, nie posiada tej mocy, co dla niego, gdy idzie o zbawienie świata. Czyż na każdym kroku nie widzimy, że sumienie nic prawie nie ma do powiedzenia? Czy dlatego człowiek zabija, lub dręczy, że doszedł do wniosku, iż ma prawo? Zabija dlatego, że zabijają inni. Męczy ponieważ inni męczą. Najokropniejszy czyn staje się łatwy, gdy droga przezeń została utorowana i, na przykład, w obozach koncentracyjnych ścieżka do śmierci była już tak wydeptana, że mieszczuch niezdolny zabić muchy w domu, uśmiercał z łatwością ludzi. Więc to co dzisiaj nas peszy, to nie taka czy inna problematyka, to, aby tak się wyrazić, rozpuszczenie się problematyki w masie ludzkiej, jej unicestwienie pod działaniem ludzi.
Ja zabijam ponieważ ty zabijasz. Ty i on i wy wszyscy dręczycie, więc i ja dręczę. Zabiłem go, gdyż wy byście mnie zabili, gdybym go nie zabił. Taka jest koniugacja i deklinacja naszych czasów. A z tego wynika, że nie w sumieniu jednostki tkwi sprężyna działania, lecz w tym stosunku, który wytwarza się między nią a innymi ludźmi. Nie dlatego popełniamy zło, że zniweczyliśmy w sobie Boga, lecz ponieważ Bóg a nawet szatan są nieważni, gdy sankcją czynu staje się drugi człowiek. Na całej przestrzeni książki Camusa nie odnajduję tej prostej prawdy: że grzech jest odwrotnie proporcjonalny do ilości ludzi, którzy mu się oddają – i ta deprecjacja grzechu i sumienia nie odzwierciedla się w dziele, które dąży do ich wyolbrzymienia. Camus także, śladami innych, wydobywa człowieka z masy ludzkiej, a nawet z obcowania z drugim człowiekiem, konfrontując duszę pojedynczą z egzystencją – to tak wygląda jakby rybę wydobył z wody.
Myśl jego jest zbyt indywidualistyczna, zbyt abstrakcyjna. Od dawna już ta rasa moralistów wydaje mi się zawieszona w próżni. Jeśli chcecie abym nie zabijał, i nie prześladował, nie usiłujcie mi tłumaczyć, że bunt jest „afirmacją wartości” – spróbujcie raczej rozładować sieć napięć, które wytworzyły się między mną a innymi, ukażcie, jak jej nie ulegać. Sumienie? Wprawdzie mam sumienie, ale jak wszystko we mnie, jest ono raczej pół-sumieniem i niedosumieniem. Jestem pół-ślepy. Jestem lekkomyślny. Jestem byle jaki. Camus, drapieżny znawca świata niższego, jeden z tych, którzy najlepiej СКАЧАТЬ