Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory. Susan Sontag
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory - Susan Sontag страница 10

Название: Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory

Автор: Susan Sontag

Издательство: PDW

Жанр: Очерки

Серия:

isbn: 9788365271136

isbn:

СКАЧАТЬ do raka.

      ***

      Za­rzu­ce­nie kon­cep­cji cho­ro­by jako kary, na któ­rą za­słu­gu­je obiek­tyw­ny cha­rak­ter mo­ral­ny, na rzecz kon­cep­cji cho­ro­by jako eks­pre­sji „ja” we­wnętrz­ne­go może się wy­da­wać wy­bo­rem po­sta­wy mniej mo­ra­li­stycz­nej. A jed­nak ta dru­ga kon­cep­cja oka­że się mo­ra­li­stycz­na w tym sa­mym, a może na­wet wyż­szym stop­niu, jak rów­nież bę­dzie nie mniej ka­rzą­ca. Gdy mowa o cho­ro­bach doby współ­cze­snej (nie­gdyś gruź­li­ca, dzi­siaj rak), ro­man­tycz­na teo­ria gło­szą­ca, że cho­ro­ba wy­ra­ża cha­rak­ter, prze­ra­dza się nie­uchron­nie w prze­świad­cze­nie, że to cha­rak­ter wy­wo­łu­je cho­ro­bę, po­nie­waż nie zna­lazł in­ne­go środ­ka wy­ra­zu. Na­mięt­ność zwra­ca się do we­wnątrz, po­ra­ża­jąc ukry­te głę­bo­ko ko­mór­ki na­sze­go or­ga­ni­zmu.

      „Cho­ry sam kreu­je swą cho­ro­bę”, pi­sał Grod­deck; „to on jest cho­ro­by przy­czy­ną i nie mu­si­my zgo­ła szu­kać in­nej”. „Bak­cy­le” otwie­ra­ją spo­rzą­dzo­ną przez Grod­dec­ka li­stę przy­czyn za­le­d­wie „ze­wnętrz­nych”, po nich zaś na­stę­pu­ją „chło­dy, prze­grza­nie, nad­miar trun­ku, pra­cy i wszyst­kie­go in­ne­go”. Grod­deck utrzy­mu­je, że tyl­ko dla­te­go, iż „nie jest przy­jem­nie za­glą­dać w głąb sie­bie”, le­ka­rze wolą „ata­ko­wać przy­czy­ny ze­wnętrz­ne za po­mo­cą środ­ków pro­fi­lak­tycz­nych, de­zyn­fek­cji i tak da­lej”, za­miast zwró­cić się ku praw­dzi­wym, we­wnętrz­nym źró­dłom cho­ro­by. Z bliż­szej nam w cza­sie wy­po­wie­dzi Kar­la Men­nin­ge­ra do­wia­du­je­my się, że: „Cho­ro­ba jest po czę­ści tym, co świat uczy­nił z cho­rym, lecz w więk­szym stop­niu tym, co cho­ry uczy­nił ze świa­tem i z sa­mym sobą…”. Tak okrut­ne i nie­do­rzecz­ne po­glą­dy zdo­ła­ły prze­rzu­cić brze­mię od­po­wie­dzial­no­ści na pa­cjen­ta i nie tyl­ko osła­bić jego zdol­ność po­zna­nia za­kre­su do­stęp­nej mu po­mo­cy me­dycz­nej, lecz rów­nież, po­śred­nio, znie­chę­cić go do szu­ka­nia ta­kiej po­mo­cy. Sku­tecz­ność te­ra­pii ma się opie­rać głów­nie na i tak już nad­we­rę­żo­nej i osła­bio­nej mi­ło­ści wła­snej. Na rok przed śmier­cią w roku 1923 Ka­the­ri­ne Mans­field pi­sa­ła w swo­im Dzien­ni­ku: „Zły dzień […] mam okrop­ne bóle i bar­dzo je­stem osła­bio­na. Nie mo­głam pra­co­wać. Nie­do­ma­ga­nie to nie jest czy­sto fi­zycz­nej na­tu­ry. Mu­szę naj­pierw wy­le­czyć mą du­szę, nim od­zy­skam zdro­wie. […] Mu­szę to zro­bić sama i na­tych­miast. W tym leży naj­głęb­sza przy­czy­na, że nie mogę wy­zdro­wieć. Nie mam wła­dzy nad moją du­szą”. Mans­field nie tyl­ko są­dzi, że przy­czy­ną cho­ro­by jest jej „ja”, ale że ma szan­se wy­zdro­wieć z bez­na­dziej­nie za­awan­so­wa­nej cho­ro­by płuc, je­śli tyl­ko owo „ja” wy­le­czy11.

      Za­rów­no mit gruź­li­cy, jak i obec­ny mit raka su­ge­ru­ją więc, że czło­wiek jest od­po­wie­dzial­ny za swo­ją cho­ro­bę. Ale wy­obra­że­nia zwią­za­ne z ra­kiem są znacz­nie okrut­niej­sze. Zwa­żyw­szy na ro­man­tycz­ną ska­lę war­to­ści sto­so­wa­ną wo­bec ludz­kie­go cha­rak­te­ru oraz cho­ro­by, cier­pie­nie, któ­re po­cho­dzi ja­ko­by z nad­mia­ru na­mięt­no­ści, przy­spa­rza cho­re­mu pew­nej chwa­ły. Je­dy­nie zaś wstyd może ko­ja­rzyć się z cho­ro­bą, któ­ra ma swą rze­ko­mą przy­czy­nę w tłu­mie­niu na­mięt­no­ści – wstyd od­zy­wa­ją­cy się echem w po­glą­dach Grod­dec­ka, Re­icha i ich licz­nych uczniów.

      Opi­nia gło­szą­ca, że rak to cho­ro­ba nie­do­sta­tecz­nej eks­pre­sji, jest po­tę­pie­niem cho­re­go: nie­sie w so­bie współ­czu­cie, lecz rów­nież po­gar­dę. Miss Gee, z wier­sza Au­de­na na­pi­sa­ne­go w 1930 roku, „mija za­ko­cha­ną parę” i „od­wra­ca gło­wę”. Po­tem:

      Pan­na Gee uklę­kła w bocz­nej na­wie,

      upa­dła na oba ko­la­na.

      O, nie wódź mnie na po­ku­sze­nie,

      do­brą dziew­czy­ną uczyń, bła­gam.

      Opły­wa­ły ją dni i noce

      jak korn­wa­lij­ski wrak fala.

      Po­za­pi­na­na aż pod szy­ję

      do dok­to­ra pe­da­ło­wa­ła.

      Pe­da­ło­wa­ła do dok­to­ra

      i dzwo­nek w drzwiach le­ka­rza dzwo­nił.

      „Dok­to­rze, ja­kaś je­stem sła­ba,

      w środ­ku coś mnie sta­le boli”.

      A dok­tor Tho­mas ją obej­rzał,

      zba­dał do­kład­niej, coś po­my­ślał

      I idąc umyć ręce, rzu­cił:

      „Cze­mu wcze­śniej pani nie przy­szła?”

      Dok­tor Tho­mas przy obie­dzie zwle­kał,

      cho­ciaż żona już dzwo­nić mia­ła.

      Gnio­tąc kul­ki z chle­ba, po­wie­dział:

      „Wiesz, z tym ra­kiem to śmiesz­na spra­wa.

      Nikt nie wie, jaka jest przy­czy­na,

      cho­ciaż nie­któ­rzy uda­ją, że wie­dzą.

      Jest jak ukry­ty za­bój­ca, co cze­ka,

      aby zza wę­gła ude­rzyć.

      Bez­dziet­ne ko­bie­ty go do­sta­ją

      męż­czyź­ni, gdy na eme­ry­tu­rę prze­szli,

      Jak­by był uj­ściem dla zni­we­czo­nej

      twór­czej czło­wie­czej ener­gii”.

      (Prze­ło­żył Boh­dan Za­du­ra)

      Gruź­lik mógł być czło­wie­kiem rzu­ca­ją­cym wy­zwa­nie pra­wu i spo­łe­czeń­stwu; cho­re­go na raka oce­nia się znacz­nie pro­ściej: jako ży­cio­we­go nie­udacz­ni­ka. U Na­po­le­ona, Ulys­se­sa S. Gran­ta, Ro­ber­ta A. Ta­fta i Hu­ber­ta Hum­ph­reya raka przy­pi­sy­wa­no re­ak­cji na po­li­tycz­ną po­raż­kę i zni­we­cze­nie am­bi­cji. Śmierć z po­wo­du no­wo­two­ru u tych, któ­rych trud­niej by­ło­by na­zwać prze­gra­ny­mi, jak u Freu­da czy Wit­t­gen­ste­ina, uzna­no za karę za stłu­mio­ne in­stynk­ty. (Nie­wie­lu pa­mię­ta, że rów­nież Rim­baud umarł na raka). Zu­peł­nie ina­czej СКАЧАТЬ