Название: Zdradzona
Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Жанр: Героическая фантастика
Серия: Wampirzych Dzienników
isbn: 9781632913005
isbn:
Nowo nabyte siły odurzały ją. Czuła desperacką wręcz chęć wypróbowania ich. Tu zaś było jak w więzieniu − nie miała pojęcia, jak długo tu tkwiła – i chciała sprawdzić, jak wygląda to jej nowe życie. Czuła też coś innego, nowego: miała wrażenie, iż stać ją teraz na większą brawurę. Czuła, że nie może już umrzeć. Że może popełniać błędy, że ma przed sobą nieskończoną ilość żyć. Chciała dotrzeć do granic możliwości.
Odwróciła się i spojrzała przez okno na nocne niebo. Okno miało kształt szerokiego łuku, a ponieważ nie było oszklone, pokój był podatny na działanie żywiołów. Coś jak w starym, średniowiecznym klasztorze.
W przeszłości, Caitlin, a raczej jej stara, ludzka wersja, zawahałaby się, namyśliła nad tym, co miała zamiar zrobić. Przewidziałaby konsekwencje. Jednak w odrodzonej Caitlin nie było miejsca na rozterkę. Właściwie, sekundę po tym, jak przyszło jej to na myśl, ruszyła pędem do okna.
W kilku krótkich krokach dotarła do parapetu i zanurkowała w powietrze, na zewnątrz.
Coś w niej, jakiś instynkt, podpowiadał jej, że kiedy już znajdzie się w powietrzu, jej skrzydła same się rozwiną. Gdyby się myliła, oznaczałoby to ciężki upadek, setki stóp w dół na ziemię. Jednak odrodzona Caitlin czuła, że nie może się mylić. Nigdy
I tak było. Kiedy skoczyła w mrok, jej skrzydła wyrosły nagle zza łopatek. Przeszył ją dreszcz rozkoszy. Leciała. Szybowała w powietrzu. Poczuła zachwyt i zadowolenie z długich i szerokich skrzydeł. Ekscytował ją powiew świeżego, nocnego powietrza muskającego jej twarz i ciało. Była noc, jednak księżyc stał w pełni, był tak ogromny, że rozświetlał ciemność, jakby to był dzień.
Spojrzała w dół. Roztaczał się przed nią widok z lotu ptaka. Wyczuła wodę i miała rację. Była na wyspie. Wszędzie dokoła rozciągały się spokojne, rozświetlone księżycowym blaskiem wody potężnej, zjawiskowej rzeki. Była najszersza ze wszystkich, jakie Caitlin do tej pory widziała. A na środku leżała maleńka wysepka. Ta, na której jeszcze niedawno spała. Niewielka wyspa liczyła niewiele ponad kilkadziesiąt akrów. Nad jednym z jej brzegów górował niszczejący, szkocki zamek, który w połowie zdążył już popaść w ruinę. Resztę wyspy skrywał gęsty las.
Unosiła się w powietrzu targana jego prądami, raz w górę, raz w dół. Zawracając co chwila, pikując i nurkując, otoczyła wysepkę kolejny raz. Położony na niej zamek okazał się wielki i wspaniały. Częściowo przypominający rumowisko, posiadał jednak niektóre elementy, te niewidoczne z zewnątrz, zupełnie nietknięte: wewnętrzne dziedzińce i podwórza, wały, wieżyczki, kręte schody i niezliczony ciąg ogrodów. Był na tyle duży, że z łatwością pomieściłby niewielką armię.
Zanurkowała i spostrzegła, że wnętrze zamku jaśniało światłem płonących pochodni. Dostrzegła też kłębiących się tam ludzi. Wampiry? Jej zmysły podpowiadały, że miała rację. Jej własny rodzaj. Chodzili w tę i z powrotem i rozmawiali ze sobą. Niektórzy trenowali, walczyli na miecze, grali. Wyspa tętniła życiem. Kim byli? Dlaczego ją tu sprowadzili? Czyżby ją przygarnęli?
Kiedy zamknęła krąg, zauważyła pokój, z którego wyskoczyła. Umieścili ją na szczycie najwyższej wieży otwierającej się na potężny wał zwieńczony szerokim, otwartym tarasem. Na nim stał jeden, osamotniony wampir. Nie musiała podlatywać bliżej, żeby wiedzieć, kto to. Znała go dobrze. W głębi serca i duszy. Jego krew płynęła teraz w jej żyłach. Kochała go całym swym sercem. Teraz zaś, kiedy już ją przemienił, darzyła go czymś silniejszym nawet od miłości. Wiedziała, mimo dzielącej ich odległości, że osobą przechadzającą się na zewnątrz jej pokoju był Caleb.
Na jego widok serce zabiło jej mocniej. Był tu. Naprawdę tu był. Stał i czekał przed jej pokojem. Musiał czekać przez ten cały czas, wypatrywać oznak poprawy jej stanu.
Kto wie, ile czasu minęło? Trwał cały czas u jej boku. Nawet teraz, po tym wszystkim, co się stało. Co działo się wokół nich. Kochała go bardziej, niż mogłaby to wyrazić. I teraz mieli już być ze sobą na wieki.
Stał oparty o blanki, spoglądając na rzekę. Wyglądał na zaniepokojonego i smutnego zarazem.
Caitlin zanurkowała w jego stronę, mając nadzieję, że go zaskoczy, zaimponuje odkrytą właśnie umiejętnością.
Caleb podniósł wzrok zszokowany, a jego twarz rozpromieniła radość.
Kiedy jednak Caitlin zaczęła zbliżać się ku schodom, coś poszło nie tak. Poczuła, że traci równowagę, koordynację ruchów. Miała wrażenie, że obniża się zbyt szybko i nie miała czasu na skorygowanie tego. Kiedy przeleciała nad blankami, rozdarła kolano o kamienną krawędź, po czym wylądowała zbyt gwałtownie i potoczyła się boleśnie po kamiennym podłożu.
− Caitlin! – krzyknął Caleb, biegnąc w jej kierunku.
Leżała na twardym kamieniu i czuła falę nowego bólu promieniującego w górę nogi. Poza tym czuła się dobrze. Gdyby przydarzyło się to dawnej Caitlin, tej ludzkiej, z pewnością połamałaby kilka kości. Odrodzona Caitlin wiedziała jednak, że pozbiera się szybko, dojdzie do siebie prawdopodobnie w kilka minut.
Była jednak zażenowana. Chciała zaskoczyć Caleba i mu zaimponować. A teraz wyszła na idiotkę.
− Caitlin? – zapytał ponownie. Uklęknął przy niej i położył dłoń na ramieniu. – W porządku?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się głupawo.
− Niezły sposób, żeby wywrzeć na tobie wrażenie – powiedziała, czując się jak dureń.
Przesunął dłonią wzdłuż jej nogi, sprawdzając jej obrażenia.
− Już nie jestem człowiekiem – odburknęła. – Nie musisz się o mnie martwić.
Natychmiast pożałowała swych słów. I ich tonu. Zabrzmiały jak oskarżenie, jakby żałowała niemal, że została przemieniona. Nie chciała też powiedzieć tego w tak szorstki sposób. Wręcz przeciwnie, uwielbiała jego dotyk, to, że nadal był wobec niej tak opiekuńczy. Chciała mu podziękować, powiedzieć o tym i innych rzeczach. Lecz jak zwykle wszystko schrzaniła. Powiedziała nie to, co trzeba, nie w tym momencie.
Jako nowa Caitlin, wywarła tragiczne pierwsze wrażenie. I nadal nie potrafiła trzymać języka za zębami. Najwyraźniej niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały. Nawet w przypadku nieśmiertelności.
Wyprostowała się i już miała położyć dłoń na jego ramieniu, by go przeprosić, kiedy nagle usłyszała skomlenie. Poczuła puszysty kłębek na twarzy. Odchyliła się i zorientowała, co to.
Róża. Jej wilcze szczenię. Skoczyła w ramiona Caitlin. Skamlała z entuzjazmem i lizała ją po całej twarzy. Caitlin nie zdołała powstrzymać się i wybuchnęła śmiechem. Uściskała Różę, odsunęła od siebie i objęła wzrokiem.
СКАЧАТЬ