Название: Potyczki Rycerzy
Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Жанр: Героическая фантастика
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
isbn: 9781094303505
isbn:
– TERAZ! − wrzasnął do Stroma, kiedy jego okręt, ostatni z całej flotylli, wpłynął w przewężenie.
Strom, obserwujący go i czekający na znak, uniósł miecz i przeciął połowę lin przytrzymujących statek przy okręcie Ereka i, jednocześnie, przeskoczył na okręt brata. Rozciął je akurat w chwili, kiedy okręt wpłynął w przewężenie, skutkiem czego jednostka natychmiast zmieniła kierunek, pozbawiona sterowania.
– OBRÓCIĆ GO! – rozkazał Erec.
Wszyscy chwycili za liny trzymające drugą stronę burty i pociągnęli z całych sił, walcząc do chwili aż okręt, skrzypiąc na znak protestu, obrócił się z wolna w poprzek rzecznego nurtu. Wartki prąd poniósł kadłub ze sobą i osadził na kamienistym dnie, wcisnął między oba brzegi. Drewniane poszycie odezwało się jękiem i zaczęło pękać.
– CIĄGNIJCIE MOCNIEJ! – wrzasnął Erec.
Szarpali coraz mocniej i mocniej. Erec sam podbiegł i dołączył do nich. Wszyscy razem ciągnęli co sił, jęcząc z wysiłku. Powoli statek zaczął przewracać się na bok, trzymany na uwięzi, i coraz bardziej klinować się w skalnym uścisku.
Kiedy znieruchomiał, całkiem zablokowany, Erec odetchnął z zadowoleniem.
– ODCIĄĆ LINY! – wrzasnął, wiedząc, że nie zostało mu wiele czasu, jako że i jego statek zaczął poddawać się pod naporem wody.
Ludzie Ereka odcięli pozostałe liny, uwalniając własny okręt—rychło w czas.
Porzucony okręt zaczął pękać, przechylać się, szczelnie blokując swymi szczątkami rzekę—a po chwili niebo przykryła czerń. Na flotyllę Ereka poleciała salwa gorejących imperialnych strzał.
Erec zdołał wyprowadzić ludzi na bezpieczną odległość w samą porę: strzały wylądowały na wraku, w odległości dwudziestu stóp od okrętu Ereka i jedynie zaprószyły ogień, czego skutkiem była kolejna przeszkoda na drodze między nimi a Imperium. Rzeka stała się teraz nieżeglowna.
– Postawić wszystkie żagle! – wrzasnął Erec.
Flotylla ruszyła na pełnej prędkości i, korzystając z pomyślnego wiatru, oddaliła się od blokady, płynąc coraz dalej na północ, unikając zagrożenia w postaci imperialnych strzał. W powietrze wzniosła się kolejna salwa, jednak wszystkie wylądowały w wodzie z głośnym sykiem i pluskiem.
Płynęli dalej. Erec stał na dziobie i obserwował otoczenie. Obejrzał się na flotę Imperium i z wielkim zadowoleniem stwierdził, że zatrzymała się przed płonącym okrętem. Jeden ze statków Imperium podpłynął nieustraszenie i spróbował go staranować—lecz jedyną rzeczą, którą przez to osiągnął, było zaprószenie ognia u siebie; setki żołnierzy Imperium wydało okrzyk, kiedy pochłonięci płomieniami zaczęli wyskakiwać za burtę do wody – a ich płonący okręt tylko powiększył dzieło zniszczenia. Widząc to, Erec doszedł do wniosku, że Imperium nie będzie w stanie przedrzeć się przez nie przez następne kilka dni.
Czyjaś silna dłoń ścisnęła mu ramię. Obejrzał się i zobaczył Stroma, który stał przy nim i uśmiechał się.
– Jedna z twoich bardziej natchnionych strategii – powiedział.
Erec uśmiechnął się w odpowiedzi.
– No, nieźle – odparł.
Erec odwrócił się i spojrzał w górę rzeki. Jej bieg obfitował niezliczonymi zakolami, które jakoś nie napawały go otuchą. Wygrali tę bitwę—lecz kto wie, jakie jeszcze czekają ich przeszkody?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Volusia, odziana w złote szaty, stała wysoko na podium, spoglądając w dół, na setkę złotych schodów, które wzniosła na swoją cześć. Wyciągnąwszy ramiona, napawała się chwilą. Jak daleko okiem sięgnąć, ulice stolicy wypełniały liczne tłumy gawiedzi, obywateli Imperium, jej żołnierze, jej nowi wyznawcy. Wszyscy składali jej niskie pokłony, bili czołem o ziemię przy świetle wczesnego brzasku. Skandowali na jej cześć, wznosząc monotonny, delikatny śpiew, uczestnicząc w porannym ceremoniale, który sama powołała do życia, a który egzekwowali jej ministrowie i dowódcy, pozostawiając wybór: oddaj cześć lub gotuj się na śmierć. Wiedziała, że wielbią ją, gdyż są do tego zmuszeni – wkrótce jednak mieli to czynić, gdyż nie będą widzieć świata poza nią.
– Volusia, Volusia, Volusia – skandowali. – Bogini słońca i bogini gwiazd. Matko oceanów i zwiastunie słońca.
Volusia rozejrzała się z podziwem po swym nowym mieście. Wszędzie widniały jej złote posągi, które wzniesiono na jej rozkaz. Każdy zakątek stolicy posiadał jeden taki posąg − błyszczący złotem. Wszędzie, gdziekolwiek zwrócić wzrok, czy tego ktoś chciał, czy nie, widać było jej podobiznę, do której należało wznosić modły.
Nareszcie była w pełni usatysfakcjonowana. Nareszcie była boginią, jaką było jej pisane zostać.
Powietrze wypełniły śpiewne modły, jak również woń kadzideł palonych na każdym ołtarzu ku jej czci. Na ulice wylegli mężczyźni, kobiety i dzieci, stając ramię przy ramieniu i pochylając się w pokłonie. Ona zaś czuła, że na to zasługuje. Przebycie tej całej drogi, by tu dotrzeć nie należało do lekkich czy przyjemnych, a jednak przyszła do stolicy na własnych nogach, zdołała przejąć ją i zniszczyć imperialne wojska, które stawiły jej opór. Teraz, w końcu, stolica należała do niej.
Imperium należało do niej.
Jej doradcy byli oczywiście innego zdania, jednak Volusii nie obchodziło, co sądzą. Była niezwyciężona. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Była gdzieś pomiędzy niebem a ziemią i żadna siła z tego świata nie była w stanie jej unicestwić. Nie tyle kuliła się ze strachu – co wiedziała, że to dopiero początek. Pragnęła większej władzy. Mimo tego, co już osiągnęła. Zamierzała odwiedzić każdy róg i kolec Imperium i rozgnieść na miazgę każdego, kto się jej sprzeciwi, kto nie uzna jej władzy absolutnej. Zgromadzi większą armię, liczniejszą i potężniejszą, aż wszystkie zakątki Imperium podporządkują się jej woli.
Była gotowa rozpocząć nowy dzień. Powoli zeszła z podwyższenia, stawiając kroki na każdym ze złotych stopni po kolei. Wyciągnęła dłonie i kiedy wszyscy rzucili się w jej stronę, dotknęła ich rąk, tłumów wyznawców, którzy przyjęli ją, jak swoją, jak żyjącą pośród nich boginię. Niektórzy z nich upadli z płaczem na twarze, a jeszcze inni utworzyli ze swych ciał żywy most, pragnąc, by po nich przeszła. Uczyniła to, krocząc po ich miękkich plecach.
Wreszcie miała swe stado. Teraz przyszła pora wyruszyć na wojnę.
Stała wysoko na blankach otaczających stolicę Imperium i spoglądała na pustynne niebo z silnym przeświadczeniem o spełniającym się przeznaczeniu. Widziała jedynie bezgłowe zwłoki, ludzi, których zabiła СКАЧАТЬ