Ofiara Broni . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ofiara Broni - Морган Райс страница 4

СКАЧАТЬ i przyjrzał klifom, antycznym skalnym ścianom Kanionu, częściowo przsłoniętym kłębami mgły. Były proste, pionowe. Wiedział, iż mają rację; nie będzie łatwo. Wiedział jednak także, iż nic innego nie wchodzi w rachubę.

      – Nie tylko to sprawi nam kłopot – odrzekł Reece. – Ściany są także śliskie od mgły. A nawet jeśli uda nam się dotrzeć na dół, być może nigdy nie powrócimy na górę.

      Wszyscy wpatrywali się w niego zaintrygowani.

      – Sam zatem przyznajesz, iż próba byłaby szaleństwem – rzekł Krog.

      – Przyznaję, iż byłaby szaleństwem – zagrzmiał Reece głosem pewnym i nieznoszącym sprzeciwu. – Lecz dla szaleństwa się narodziliśmy. Nie jesteśmy zwyczajnymi mężczyznami; nie jesteśmy zwyczajnymi mieszkańcami Kręgu. Jesteśmy szczególnym rodzajem: wojownikami. Należymy do Legionu. Złożyliśmy przysięgę. Przysięgliśmy nigdy nie cofać się, gdy wyprawa okaże się zbyt trudna lub niebezpieczna, nigdy się nie wahać, choć próba może przynieść nam szkodę. Słabi kryją się i wycofują – nie my. To właśnie czyni nas wojownikami. To najgłębsza istota męstwa: wyruszamy na wyprawę większą niż my sami, gdyż tak trzeba, tak nakazuje nam honor, nawet jeśli może się ona okazać niemożliwa do ukończenia. Wszak to nie osiągnięcie celu czyni postępek szlachetnym, lecz próba jego osiągnięcia. To coś większego niż my. Chodzi o to, kim jesteśmy.

      Zaległa ciężka cisza. Wiatr zawodził, gdy wszyscy rozważali słowa Reece’a.

      W końcu Indra dała krok naprzód.

      – Popieram Reece’a – rzekła.

      – Ja także – dodał Elden, występując naprzód.

      – I ja – dodał O’Connor, stając u boku Reece’a.

      Conven w milczeniu podszedł do Reece’a, zaciskając dłoń na rękojeści miecza, i odwróciwszy się spojrzał na resztę.

      – Dla Thorgrina – rzekł. – Wyruszyłbym na kres świata.

      Reece’owi dodało śmiałości, iż miał u boku wypróbowanych, oddanych legionistów, ludzi, którzy stali się mu bliscy jak rodzina, którzy wyprawili się z nim w najodleglejsze krainy Imperium. Stali w bezruchu i wpatrywali się w dwóch nowych członków Legionu, Kroga i Sernę. Reece zastanawiał się, czy do nich dołączą. Przydałyby im się dodatkowe pary rąk; lecz jeśli chcieli zawrócić, niech tak będzie. Nie będzie prosił dwa razy.

      Krog i Serna także się w nich wpatrywali, niepewni.

      – Jestem kobietą – rzekła do nich Indra. – Z czego drwiliście wcześniej. A oto stoję tu, gotowa podjąć wyzwanie godne wojownika – a wy, tacy muskularni i szyderczy, drżycie ze strachu.

      Serna chrząknął, zirytowany, odgarniając swe długie, brązowe włosy z szeroko rozstawionych, wąskich oczu, i dał krok naprzód.

      – Pójdę – powiedział. – Jedynie przez wzgląd na Thorgrina.

      Krog jako jedyny stał naprzeciw nich, z czerwoną twarzą, butny.

      – Jesteście głupcami – rzekł. – Wszyscy.

      Postąpił jednak naprzód i dołączył do nich.

      Reece, zadowolony,  odwrócił się i poprowadził ich ku skrajowi Kanionu. Nie było czasu do stracenia.

*

      Reece trzymał się kurczowo ściany urwiska, posuwając się mozolnie w dół, cal za calem. Pozostali znajdowali się kilka stóp nad nim. Serce Reece’a waliło jak młotem, gdy schodził, starając się nie stracić równowagi. Palce miał otarte i odrętwiałe z zimna, a stopy uciekały mu na śliskiej skale. Nie spodziewał się, iż będzie tak trudno. Spojrzał uprzednio w dół i przyjrzał się Kanionowi, kształtowi skały i dostrzegł, iż w niektórych miejscach ściana opada prosto w dół, jest idealnie gładka i niepodobna po niej schodzić; w innych miejscach porośnięta była gęstym mchem; jeszcze w innych była nierówna, poznaczona występami, otworami, szczelinami i wnękami, w których można było postawić stopę lub wesprzeć dłoń. Gdzieniegdzie spostrzegł także półki skalne, na których mogli się zatrzymać.

      Samo zejście okazało się jednak znacznie trudniejsze, niż się spodziewał. Mgła nieustannie przysłaniała to, co było pod nim. Reece przełknął ślinę i spojrzał w dół. Coraz trudniej było mu znaleźć miejsca, w których mógłby wesprzeć stopę. Nie wspominając o tym, iż nawet po tak długiej drodze dno, o ile w ogóle istniało, pozostawało wciąż poza zasięgiem ich wzroku.

      Reece’a dręczył coraz większy strach, zaschło mu w gardle. W głębi duszy zastanawiał się, czy nie popełnił poważnego błędu.

      Nie ważył się jednak okazać swego niepokoju pozostałym. Thora nie było z nimi i teraz to on, Reece, dowodził, i musiał służyć im przykładem. Wiedział także, iż pozwalanie sobie na lęk nie przysłuży się i jemu. Musiał być silny i skupiony; wiedział, iż strach jedynie osłabi jego umiejętności.

      Dłonie Reece’a drżały, gdy zbierał w sobie siłę. Rzekł sobie, iż musi zapomnieć o tym, co było pod nim i skupić się na tym, co znajduje się przed nim.

      Krok po kroku, rzekł sobie. Na tę myśl poczuł się lepiej.

      Reece znalazł kolejny występ, na którym mógł oprzeć stopę i dał kolejny krok w dół, potem następny i szedł teraz równym tempem.

      – UWAGA! – ktoś krzyknął.

      Reece skulił się, gdy małe kamienie nagle zaczęły osypywać się dokoła niego, odbijając się od jego głowy i ramion. Podniósł wzrok i ujrzał spadający w jego kierunku ogromny głaz; odsunął się i uniknął go o włos.

      – Daruj! – zawołał w dół O’Connor. – Obluzował się!

      Serce Reece’a waliło jak młotem, gdy na powrót przeniósł wzrok w dół i usiłował zachować spokój. Umierał z ciekawości, jak daleko od nich leży dno; podniósł dłoń, chwycił niewielki kamień, który zatrzymał się na jego ramieniu i, patrząc w dół, cisnął go.

      Patrzył, nasłuchując czy spadający kamień wyda jakiś dźwięk.

      Nic nie usłyszał.

      Złe przeczucie, które go dręczyło, poczęło narastać. Wciąż nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie Kanion się kończy. Ręce i stopy już teraz mu drżały i nie wiedział, czy podoła. Reece przełknął ślinę, a przez głowę przepływały mu najróżniejsze myśli, gdy posuwał się dalej w dół. Co jeśli Krog miał rację? Co jeśli Kanion w rzeczy samej nie miał dna? Co jeśli była to lekkomyślna misja samobójcza?

      Reece dał kolejny krok, posuwając się kilka stóp w dół i nabierając znów rozpędu, gdy usłyszał nagły odgłos ciała osuwającego się po ścianie i czyjś krzyk. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch, a gdy się odwrócił, ujrzał Eldena, który osuwał się po ścianie obok niego.

      Reece instynktownie wyciągnął rękę. Udało mu się schwycić nadgarstek Eldena, gdy spadał obok niego. Szczęśliwie Reece trzymał się mocno skały drugą ręką i zdołał utrzymać Eldena, nie pozwalając СКАЧАТЬ