Название: TERAZ ZAŚNIESZ
Автор: C.L.TYLOR
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-7885-017-5
isbn:
– Ktoś z was włożył mi to do kieszeni?
Kiedy wszyscy zgodnie kręcą głowami, odwracam pocztówkę i czytam cytat:
Jak gdybym słyszał krzyk:
„Nigdy już odtąd nie zaśniesz!
Makbet morduje sen! – niewinny sen;
Sen, co potrafi rozwikłać splątaną
Nić każdej troski, sen, tę cowieczorną
Śmierć dziennych trudów, kąpiel dla znużonych
Mięśni i balsam dla zbolałych myśli,
To drugie danie na stole Natury,
Najposilniejszy składnik uczty życia…” 1
Pamiętam ten cytat z czasów, gdy przygotowując się do egzaminów, przerabialiśmy Makbeta. To Makbet opowiada Lady Makbet o potwornych rzeczach, które się dzieją po tym, jak zamordował króla Duncana.
– Anno? – pyta Alex. – Dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś.
Odwracam się w stronę gmachu sądu i kręcącego się przed wejściem tłumu pozbawionych twarzy ludzi.
– Ktoś włożył mi to do kieszeni.
– Chyba nie ta przeklęta dziennikarka, co? – odzywa się Tony. – Bo jeśli to ona, zadzwonię do jej szefa. Nie pozwolę, żeby cię nękała.
– Pokaż. – Alex zagląda mi przez ramię i patrzy na pocztówkę. – To cytat z Szekspira?
– Tak. Makbet opowiada żonie o głosie, który powiedział mu, że już nigdy nie zaśnie.
– To straszne. – Mama otula się ramionami. – Kto mógł ci podrzucić coś takiego?
– Daj mi to. – Tony wyjmuje mi z dłoni kartkę, drze ją na strzępy i ciska na ziemię. – Już. Po wszystkim. Więcej o niej nie myśl.
W drodze do domu nikt nie wspomina o tym ani słowem, ale cytat z pocztówki ciąży mi na umyśle.
Rozdział 7
Sobota, 28 kwietnia
Steve Laing pochyla głowę i żegna się, kucając przed grobem syna. Nie jest wierzący, ale czuje, że tak wypada. To oznaka szacunku. Dotyka dłonią płyty nagrobnej, a gdy wodzi palcem po wyciętym w zimnym kamieniu imieniu syna, ma wrażenie, że pierś mu płonie z wściekłości i smutku. Nadal nie może uwierzyć, że ciało Freddy’ego spoczęło dwa metry pod ziemią. To takie nierealne. Jak to możliwe? Freddy był młody, silny, trzy razy w tygodniu chodził na siłownię, a w każdą sobotę grał w squasha. Wprawdzie w dzieciństwie przechodził ospę wietrzną i złamał rękę, kiedy spadł ze zjeżdżalni, ale nie był jednym z tych dzieciaków z parku, którym smarki ciekną z nosa. Był zdrowy i praktycznie nie opuszczał lekcji. Tylko raz Steve musiał zawieźć go na oddział ratunkowy, kiedy chłopak upił się na piętnastych urodzinach kolegi i wpadł na przeszklone drzwi. Gdy odzyskał przytomność, twierdził, że ktoś dodał mu czegoś do drinka. Steve wiedział, że kłamie – zawsze wtedy dziwnie wykrzywiał usta – lecz podziwiał jego odwagę. Freddy jako gówniarz zawsze próbował wywinąć się od kłopotów. Bywał też głośny i trochę niezdarny. Jego dudniący głos niósł się po całym domu. Steve nie pamiętał już, ile razy krzyczał na niego, żeby „się tak nie darł”, gdy syn wracał do domu późną nocą i rozbijał się w kuchni, głodny po kolejnej libacji z kumplami. Ale nigdy się na niego nie złościł, w każdym razie nie tak na poważnie. Freddy był wszystkim, co mu zostało po śmierci Juliet. Pieprzony rak, zabrał matkę dziecku na pięć dni przed jedenastymi urodzinami. Gdyby rak był człowiekiem, Steve spuściłby mu łomot i rozkwasił gębę na miazgę.
Teraz dom jest cichy. Tak cholernie cichy, że Steve ma ochotę włączyć muzykę na cały regulator i krzyczeć tak długo i głośno, aż zedrze sobie gardło. Właśnie to jest najgorsze w śmierci – cisza, którą po sobie pozostawia. Ale nie w głowie Steve’a, tam nie ma miejsca na ciszę i spokój. Bywają dni, kiedy czuje się tak, jakby tracił zmysły; jego myśli szaleją jak rój rozwścieczonych os. Przez jakiś czas był w stanie je uspokoić – planował pogrzeb i przygotowywał się do procesu – ale później wróciły, głośniejsze i jeszcze bardziej gniewne. Najgorsze jest to, że nie potrafi poradzić sobie z własną bezsilnością. Nie mógł ocalić Freddy’ego. Nie mógł chwycić za skalpel, zanurzyć rąk w piersi syna i masażem przywrócić jego serce do życia. Nie mógł przyspieszyć policyjnego dochodzenia. Nie mógł rozmawiać z prokuratorem i nie mógł rozmawiać z sędzią ani ławą przysięgłych; wolno mu było tylko przygotować oświadczenia. Odebrano mu syna, a on nie mógł zrobić absolutnie nic. „Proszę nam zaufać – powtarzali gliniarze. – Niech nam pan pozwoli wykonywać pracę”. Ale się nie spisali. Ani oni, ani prokurator, ani pieprzony sędzia.
Wodzi palcem po datach narodzin i śmierci syna. Dwadzieścia cztery. Tylko dwadzieścia cztery. Na pogrzebie pastor mówił coś o „wiecznym śnie”. To naprawdę wkurzyło Steve’a. Śmierć nie jest jak sen. Ktoś, kto umarł, nie odpoczywa. Nie śni i nie można go obudzić. Kiedy ostatni żałobnicy odeszli znad grobu Freddy’ego, rozpacz opadła Steve’a niczym czarna chmura. Większość z tych ludzi już tu nie wróci. Będą tęsknić za Freddym, to oczywiste, ale będą żyć dalej, podczas gdy Steve miał wrażenie, że jego życie się zatrzymało.
To jego kumpel Jim podał mu pomocną dłoń.
„Jeśli czujesz, że sprawiedliwości nie stało się zadość, może sam powinieneś ją wymierzyć. Jeżeli wiesz, gdzie jej szukać, mogę wysłać kogoś, kto się tym zajmie, i nikt się o tym nie dowie. Jeśli tego chcesz…”
Steve nie był pewien, czy tego właśnie chce. Szczycił się tym, że jest dżentelmenem. Nigdy w życiu nie podniósł ręki na kobietę. Ale co innego, jeśli ta kobieta jest morderczynią, prawda? Bez skrupułów skrzywdziłby Myrę Hindley albo Rose West. A przecież ta kobieta była morderczynią jak one. Odebrała życie dwóm młodym ludziom, a z trzeciego zrobiła kalekę. Podczas procesu nie patrzyła mu w oczy. Zupełnie jakby go tam nie było. Ale przekona się, jakim człowiekiem jest Steve Laing, i zapamięta jego syna. Już on tego dopilnuje.
Rozdział 8
Środa, 2 maja
O czwartej rano nasze mieszkanie jest zupełnie innym miejscem. Zwykle w Londynie powietrze jest chłodne i nieruchome, sypialnię spowijają cienie, a ciemność rozświetla jedynie wąska smuga światła ulicznych lamp, sączącego się przez szczelinę w zaciągniętych zasłonach. Alex śpi skulony na boku, ściskając w dłoniach brzeg kołdry. Kiedy wczoraj wieczorem wrócił z pracy, leżałam na kanapie i opatulona w koc, gapiłam się w telewizor. Przez chwilę stał w progu, przyglądając mi się i czekając, aż go zauważę.
– Cześć – rzuciłam i wróciłam do oglądania telewizji. Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, w jakim jest nastroju: spięty, z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę i zimnymi oczami. Szukał pretekstu, żeby się pokłócić. Znowu.
– Co СКАЧАТЬ
1
William Szekspir,