Название: Kod Leonardo Da Vinci
Автор: Дэн Браун
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-8110-000-7
isbn:
Dlaczego ja?, zastanawiał się, idąc dalej korytarzem. Cóż jest takiego, co ja wiem, a Saunière podejrzewał, że wiem?
Langdon zatrzymał się nagle w pół kroku. Z rozszerzonymi oczami macał ręką w kieszeni i w końcu wydobył z niej wydruk komputerowy. Wpatrywał się w ostatnią linijkę wiadomości Saunière’a.
PS. Znajdź Roberta Langdona.
Zatrzymał wzrok na pierwszych dwóch literach.
PS.
W jednej chwili zadziwiająca mieszanka symboli zaczęła nabierać sensu. Uderzyło to w niego jak piorun; wszystkie jego dokonania w dziedzinie symboliki i historii nagle wydały mu się niczym. To, co Jacques Saunière zrobił dziś wieczór, w jednej chwili stało się zupełnie jasne.
Myśli kłębiły mu się pod czaszką, kiedy próbował złożyć w całość następstwa tego odkrycia. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał w tył, tam skąd przyszedł.
Mam czas?
Wiedział, że to nie gra roli.
Bez chwili wahania puścił się biegiem z powrotem w kierunku schodów.
Rozdział 18
Sophie bez tchu dobiegła do ogromnych drewnianych drzwi prowadzących do Salle des Etats – salki, w której wisiała Mona Liza. Zanim weszła, spojrzała odruchowo w głąb korytarza, gdzie dwadzieścia metrów dalej, w kręgu ostrego światła reflektora, leżało nieruchome ciało dziadka.
Poczuła wyrzuty sumienia – dojmujące i niespodziewane. Głęboki smutek splatający się z poczuciem winy. Przez te dziesięć lat tyle razy wyciągał do niej rękę, a ona trwała niewzruszona – nie otwierała przesyłek, udawała, że nie widzi jego wysiłków, że nie wie, jak bardzo chce się z nią spotkać. Kłamał! Ukrywał przerażające rzeczy! Co miałam robić?
Teraz dziadek nie żyje, przemawia do niej zza grobu.
Mona Liza.
Sięgnęła ku ogromnym drewnianym drzwiom i pchnęła je delikatnie. Wejście odsłoniło się jakby z ziewnięciem. Sophie stała chwilę w progu, wodząc wzrokiem po sporej prostokątnej sali. Tu też świeciły miękkie, czerwone, pełgające światła.
Jeszcze zanim weszła, wiedziała, że czegoś jej brakuje. Czarnego światła – latarki z ultrafioletowym światłem. Jeżeli coś tam napisał, z pewnością posłużył się pisakiem.
Odetchnęła głęboko i pobiegła w kierunku jasno oświetlonego miejsca zbrodni. Nie była w stanie patrzeć na dziadka. Skupiła się wyłącznie na sprzęcie. Znalazła maleńką latarkę ultrafioletową, wsunęła ją do kieszeni swetra i pospiesznie pobiegła z powrotem w kierunku korytarza.
Z czerwonawego światła nagle wyłoniła się jakaś zjawa. Sophie odskoczyła w tył.
– Tutaj jesteś! – usłyszała teatralny szept Langdona, a jego postać nagle zmaterializowała się tuż przed nią.
Ulżyło jej, ale nie na długo.
– Robercie, mówiłam, żebyś się stąd wynosił! Jeżeli Fache…
– Gdzie byłaś?
– Musiałam iść po latarkę ultrafioletową – szepnęła. – Jeżeli dziadek zostawił mi wiadomość…
– Sophie, posłuchaj, proszę. – Langdon urwał na moment, wpatrując się uważnie w jej twarz. – Litery P. S. Czy one znaczą dla ciebie coś jeszcze? Cokolwiek?
W obawie, że głosy mogą się odbijać echem od ścian pawilonu, Sophie pociągnęła go bliżej Mona Lizy i zamknęła cicho ogromne podwójne drzwi, odcinając ich od reszty Luwru.
– Mówiłam ci już, że te inicjały oznaczają Princesse Sophie.
– Wiem, ale czy kiedykolwiek gdzieś je widziałaś? Czy dziadek kiedykolwiek posłużył się tymi literami w jakiś inny sposób? Może widziałaś monogram, może w rogu papeterii albo na czymś, co nosił przy sobie.
To pytanie ją zaskoczyło. Skąd Robert mógłby o tym wiedzieć? Sophie rzeczywiście już kiedyś widziała inicjały P. S. dzień przed swoimi dziewiątymi urodzinami. W tajemnicy przed dziadkiem przeczesywała dom, szukając ukrytych prezentów urodzinowych. Nie potrafiła znieść, że ktoś ma przed nią jakieś tajemnice. Co dziadek mi kupił w tym roku? Szperała po szafach i szufladach.
W końcu zdobyła się na odwagę, żeby wślizgnąć się do sypialni dziadka. Ten pokój był dla niej niedostępny, ale teraz dziadek spał na kanapie na dole. Popatrzę tylko raz!
Przeszła na paluszkach przez skrzypiącą drewnianą podłogę do jego szafy na ubrania, obejrzała półki na bieliznę. Nic. Potem spojrzała pod łóżko. Także nic. Przeszła do biurka i jedną po drugiej otwierała szuflady, a potem ostrożnie przeglądała ich zawartość. Musi tu być coś dla mnie! Rozczarowana, otworzyła ostatnią szufladę i odsunęła na bok jakieś czarne ubranie, w którym nigdy dziadka nie widziała. Już miała zamknąć szufladę, kiedy kątem oka dostrzegła złoty błysk gdzieś z tyłu.
Naszyjnik?
Sophie ostrożnie wyciągnęła łańcuszek z szuflady. Ku jej zdziwieniu, na końcu wisiał błyszczący złoty klucz. Ciężki i połyskujący. Wpatrywała się w niego jak zauroczona. Wyglądał jak klucz, ale był zupełnie inny niż wszystkie klucze, które kiedykolwiek w życiu widziała. Klucze zazwyczaj były płaskie i miały postrzępione zęby, a ten miał trójkątny trzpień pokryty małymi otworkami. Duża złota główka miała kształt krzyża, ale nie normalnego krzyża. Ten krzyż miał ramiona równej długości, wyglądał jak znak plus. W środku krzyża widniał wygrawerowany dziwny symbol – dwie litery wplecione w jakiś kwiecisty wzór.
– P. S. – szepnęła, czytając złote litery. Co by to mogło być?
– Sophie? – W drzwiach stał dziadek.
Zaskoczona drgnęła, a klucz z brzękiem upadł na podłogę. Stała ze spuszczoną głową, bojąc się spojrzeć dziadkowi w oczy.
– Ja… szukałam mojego prezentu urodzinowego – powiedziała, zdając sobie sprawę, że nadużyła jego zaufania.
Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, dziadek stał w drzwiach, milcząc. W końcu westchnął ciężko.
– Podnieś ten klucz, Sophie.
Sophie pochyliła się i wzięła klucz do ręki.
Dziadek wszedł do sypialni.
– Sophie, musisz się nauczyć szanować prywatność innych. – Ukląkł obok niej i wziął klucz. СКАЧАТЬ