Название: Wyspa Camino
Автор: Джон Гришэм
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-8125-642-1
isbn:
– Bingo! – powtórzył spokojnie szef gangu. – Mamy tego sukinsyna Gatsby’ego.
– Hurra! – wykrzyknął Mark mimo skrzętnie tłumionego podniecenia.
Jerry wyjął z szuflady ostatnie pudełko. Leżał w nim rękopis Po tej stronie raju, pierwszej powieści Fitzgeralda wydanej w 1920 roku.
– Mamy wszystkie pięć – podsumował beznamiętnie Denny. – Wynośmy się stąd.
Jerry spakował wiertarki, łomy, palnik i butle z acetylenem i tlenem. Kiedy schylał się po worek, stercząca z trzeciej szuflady drzazga drasnęła go tuż nad lewym nadgarstkiem. W podnieceniu prawie tego nie zauważył i tylko potarł skaleczenie, zdejmując plecak. Denny i Mark ostrożnie włożyli pięć bezcennych rękopisów do trzech studenckich plecaków. Potem, obładowani łupami i sprzętem, wyszli ze skarbca, wbiegli schodami na parter i opuścili bibliotekę wejściem serwisowym w pobliżu rampy załadunkowej, ukrytym za długim, gęstym żywopłotem. Wskoczyli do furgonetki tylnymi drzwiami i Trey ruszył. Chwilę później minęli dwóch ochroniarzy w radiowozie. Trey pomachał im od niechcenia ręką, lecz nie zareagowali.
Była trzecia czterdzieści dwie.
– Czysto – zameldował. – Wyjeżdżamy z kampusu z panem Gatsbym i spółką.
Awaria prądu uruchomiła szereg alarmów w budynkach, których dotknęła. O czwartej nad ranem specjalista elektryk przebił się przez uniwersytecką sieć energetyczną i znalazł problem. Przywrócono elektryczność wszędzie oprócz biblioteki. Szef ochrony wysłał tam trzech podwładnych. Wykrycie przyczyny alarmu zajęło im dziesięć minut.
Tymczasem złodzieje byli już w tanim motelu niedaleko autostrady międzystanowej 295 pod Filadelfią. Trey stanął obok osiemnastokołowej ciężarówki, z dala od samotnej kamery monitorującej parking. Mark wyjął puszkę białej farby w spreju i zamalował napisy na furgonetce. W pokoju, w którym on i Trey spędzili ostatnią noc, wszyscy przebrali się szybko w ubrania myśliwskie i do innego worka marynarskiego spakowali to, co mieli na sobie podczas skoku: dżinsy, adidasy, podkoszulki i czarne rękawiczki. Jerry zauważył w łazience małe skaleczenie nad lewym nadgarstkiem. W furgonetce uciskał je palcem, bo krwawiło bardziej, niż myślał. Wytarł je myjką, zastanawiając się, czy wspomnieć o tym kumplom. Nie teraz, może później.
Spakowali się po cichu, zgasili światło i wyszli. Mark i Jerry wsiedli do eleganckiego pick-upa wypożyczonego i prowadzonego przez Denny’ego – dwoje drzwi i kabina z dwoma siedziskami na sześć osób – wyjechali za Treyem na ulicę, wrócili na autostradę, ominęli północne przedmieścia Filadelfii i jadąc stanowymi szosami, zniknęli w Pensylwanii. Pod Quakertown skręcili w wybraną uprzednio wiejską drogę, która niecałe dwa kilometry dalej przechodziła w żwirówkę. W pobliżu nie było ani jednego domu. Trey wjechał do płytkiego parowu, zdjął skradzione tablice rejestracyjne i polał benzyną worki z narzędziami, telefonami komórkowymi, sprzętem radiowym i ubraniami, po czym podpalił je. Furgonetkę momentalnie pochłonęła kula ognia, więc odjechali przekonani, że zniszczyli wszystkie możliwe dowody rzeczowe. Rękopisy leżały bezpiecznie na tylnym siedzisku pick-upa, między Treyem i Markiem.
Nad wzgórzami powoli wstawał świt, a oni jechali w milczeniu, obserwując to, co ich otaczało, choć było tego niewiele. Ot, nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd, idący do stodoły farmer, który nie patrzył nawet na szosę, czy staruszka z kotem na ganku. Pod Bethlehem wjechali na międzystanówkę 78 i skręcili na zachód. Denny prowadził, trzymając się dużo poniżej dopuszczalnej prędkości. Od wyjazdu z kampusu nie widzieli ani jednego radiowozu. Zatrzymali się w restauracji z okienkiem dla zmotoryzowanych, kupili stripsy z kurczaka i kawę, a potem międzystanową autostradą 81 pojechali w kierunku Scranton.
Pierwszych dwóch agentów FBI przybyło do Biblioteki Firestone’a o siódmej rano. Z sytuacją zapoznała ich uniwersytecka ochrona i policja miejska. Agenci obejrzeli miejsce przestępstwa i opowiedzieli się stanowczo za tym, żeby zamknąć bibliotekę do odwołania. Do Princeton jechali już śledczy i technicy z Trenton.
Rektor wrócił właśnie na kampus. Już wiedział, że coś zginęło, i miał za sobą bardzo ciężką noc. Natychmiast pobiegł do biblioteki, gdzie czekali na niego główny bibliotekarz, agenci FBI i miejscowa policja. Razem podjęli decyzję, żeby jak najdłużej utrzymać sprawę w tajemnicy. Szef WOCA, wydziału FBI specjalizującego się w odzyskiwaniu cennych aktywów, był już w drodze z Waszyngtonu. Uważał, że złodzieje skontaktują się wkrótce z uniwersytetem, żeby dobić targu. Rozgłos, a nie ulegało wątpliwości, że byłby wielki, tylko skomplikowałby sytuację.
Świętowanie rozpoczęło się dopiero wtedy, kiedy członkowie gangu dotarli do małego drewnianego domku myśliwskiego w górach Pocono w północno-wschodniej Pensylwanii. Denny wynajął go na sezon myśliwski za pieniądze, które miał zwrócić po sprzedaży rękopisów, i mieszkał tam od dwóch miesięcy. Z nich czterech tylko Jerry miał stały adres; wraz ze swoją dziewczyną wynajmował małą klitkę w Rochester w stanie Nowy Jork. Uciekinier Trey ukrywał się niemal całe dorosłe życie. Natomiast Mark pomieszkiwał ze swoją byłą żoną pod Baltimore, lecz robił to nieoficjalnie i bez śladów.
Wszyscy mieli po kilka fałszywych dowodów tożsamości, w tym paszporty, dzięki którym mogliby przejść przez każdą kontrolę celną.
W lodówce czekały trzy butelki taniego szampana. Denny otworzył jedną, rozlał trunek do czterech różnych kubków do kawy i wzniósł jowialny toast.
– Na zdrowie, chłopcy, i gratulacje. Udało się!
Pół godziny później szampana już nie było i znużeni myśliwi zapadli w długą drzemkę. Rękopisy, wciąż w identycznych pudełkach do przechowywania zbiorów archiwalnych, leżały w pakamerze niczym sztaby złota w sejfie na broń. Przez kilka następnych dni mieli ich strzec Denny i Trey, natomiast Jerry i Mark, wyczerpani po tygodniowym polowaniu na jelenie, myśleli już o powrocie do domu.
Jerry spał nieświadomy wściekłości, siły i gwałtowności ataku, jaki szykowały na niego władze federalne. Techniczka FBI zauważyła malutką plamę na pierwszym stopniu schodów prowadzących do skarbca biblioteki. Założyła – jak się okazało, słusznie – że to kropla krwi, która spadła tam tak niedawno, że nie zdążyła jeszcze sczernieć czy nawet zbrązowieć. Zebrała ją, powiadomiła przełożonego i próbkę wysłano do laboratorium FBI w Filadelfii. Natychmiast przeprowadzono badanie DNA, a jego rezultaty wprowadzono do krajowej bazy danych. Niecałą godzinę później w Massachusetts znaleziono podejrzanego, niejakiego Geralda A. Steengardena, zwolnionego warunkowo złodzieja skazanego na siedem lat za kradzież obrazów z galerii sztuki w Bostonie. Zespół analityków zaczął gorączkowo szukać jego śladów. W Stanach Zjednoczonych mieszkało co najmniej pięciu Steengardenów. Czterech szybko wyeliminowano. Na piątego wystawiono nakaz przeszukania domu i wydania billingów komórkowych, uzyskano również historię transakcji kart płatniczych. Kiedy Jerry obudził się z długiego snu w górach Pocono, FBI miało już na oku jego mieszkanie w Rochester. Zdecydowano, że zamiast od razu wejść tam z nakazem, lepiej będzie zaczekać i poobserwować.
Może, choć tylko może, pan Steengarden doprowadzi ich do pozostałych.
Tymczasem СКАЧАТЬ