Koma. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Koma - Aleksander Sowa страница 6

Название: Koma

Автор: Aleksander Sowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-272-4151-1

isbn:

СКАЧАТЬ Wynajął detektywa.

      – Skąd pani o tym wie?

      – Przyznał się.

      – Co powiedział?

      – „Wiem, z kim się spotykasz, ździro. Przyznaj się, pie-przysz się z Jankowskim” i takie tam. „Wynająłem detektywa, żeby was śledził”.

      – Rozumiem.

      – Zadzwoniłam po policję. Zanim przyjechali, Darka już nie było. Wrócił, jak odjechali, wtedy pobił mnie i mamę. Zrobiłam obdukcję, zgłosiłam się na policję. Założyli mu Niebieską Kartę.

      – Co to takiego?

      – Teczka dla znęcających się nad swoją rodziną.

      7.

      – Na sekcji wyszło – ciągnie komisarz – że Jankowski dostał też kilka razy nożem. Na szczęście, chociaż denat prawie nic nie miał przy sobie, nie było problemu z identyfikacją zwłok.

      – Dlaczego?

      – Bo duży był.

      – Zgłoszono jego zaginięcie?

      – Mało powiedziane. Żona, matka i przyjaciele przez miesiąc szukali go po całym Wrocławiu. Całe miasto oklejono plakatami ze zdjęciem i rysopisem. Matka poszła nawet do jasnowidza. Zeznała, że ten powiedział jej o krzyżu, który nad nią wisi.

      – Niewesoła przepowiednia.

      – To nie wszystko. Jasnowidz powiedział też, że syn jest gdzieś, gdzie jest zimno, ciemno i głęboko.

      – To by się zgadzało – przyznaje dziennikarz. – Znaleźli-ście go przecież w Odrze.

      – Tak.

      – Wierzy pan, panie komisarzu, w jasnowidzenie?

      – Kościół nie uznaje jasnowidzów. Ja też. Nie wierzę. Bardziej interesują mnie fakty. Tyle że proroctwo po sekcji dziwnie pasowało.

      – Dlaczego?

      – Patolog stwierdził, że zanim Jankowskiego zamordo-wano, wcześniej przez około trzy dni go bito, głodzono, a dopiero potem wrzucono do wody.

      – Umarł od zadanych ran czy się utopił?

      – Tego nie dało się nam ustalić. Wiedzieliśmy, że zaginął trzynastego listopada, a zgon prawdopodobnie nastąpił między szesnastym a siedemnastym listopada.

      – Rozumiem. Po sekcji wszczęliście dochodzenie?

      – Tak, głównie przesłuchiwaliśmy świadków.

      – I co udało się ustalić?

      – Pracownica Jankowskiego zeznała, że w dniu zaginięcia ktoś zadzwonił i złożył zamówienie na tablice reklamowe. Około czwartej po południu w biurze pojawiło się dwóch mężczyzn. Szef z nimi wyszedł.

      – Jednym z nich był Laba?

      – Ułatwiłoby nam to sprawę – policjant zapala papierosa z uśmiechem – ale nie. Niestety.

      – Więc kim byli ci ludzie?

      – Nigdy tego nie ustaliliśmy.

      – Czyli niewiele wiadomo.

      – Nie do końca – zaprzecza Jagodnikow, wypuściwszy dym. – Dowiedzieliśmy się, że zanim Jankowski znikł, ktoś za-dzwonił do jego matki, też w sprawie tablic. Matka odesłała rozmówcę do syna.

      – Podając jego telefon?

      – Tak. Jankowski tego dnia też do niej zadzwonił.

      – Ostatni raz?

      – Tak.

      – Czyli dalej prawie nic.

      – Otóż nie – Jankowski zostawił samochód przed biurem. Pojechał z rzekomymi kontrahentami, a jak zeznała pracownica, nigdy nie miał w zwyczaju tak robić. To wskazywało, że prawdopodobnie znał ludzi, z którymi wyszedł.

      – Czy Laba znał Jankowskiego?

      – Uparcie twierdził, że nie.

      – No a jakieś inne dowody? Krew, odciski palców, DNA?

      – Nic.

      – Więc sprawę zamknęliście?

      – Tak, ale nie od razu. Ostatnią szansą był dla nas Fajbusiewicz.

      – Kto?

      – Fajbusiewicz – powtarza policjant. – No, ten od „997”.

      – A! „Magazyn Kryminalny 997”?

      – Właśnie.

      – Pomógł coś?

      – Po emisji długo myśleliśmy, że program nic nie dał. To, że jednak nam pomógł, okazało się dopiero po latach.

      – Co było dalej?

      – Po programie, w maju dwa tysiące pierwszego roku, prokuratura umorzyła śledztwo.

      – Niebywałe. Zbrodnia doskonała?

      – Nie ma czegoś takiego – glina jest pewny swego – panie redaktorze. Zbrodnia doskonała nie istnieje. Może być tylko zbrodnia z niewykrytym sprawcą.

      – No ale jak nie ma, skoro nie udało się wam nic znaleźć? Ani motywu, ani sprawcy. Nic. Nawet wskazówek.

      – Ale przecież morderca siedzi. – Glina zwraca uwagę dziennikarzowi.

      – No właśnie. I to mnie interesuje. Jak do tego doszło?

      – Wreszcie wpadliśmy na jego trop.

      – Przypadkiem?

      – Zależy, jak na to spojrzeć.

      – A jak inaczej, skoro dopiero po pięciu latach?

      – Właściwie szybciej. Labę po pięciu latach od zabójstwa aresztowaliśmy, ale na jego tropie byliśmy już dużo, dużo wcześniej.

      – Z powodu książki?

      – Tak, tym razem ma pan rację. Dzięki niej.

      8.

      Zakład karny, w którym pisarz odsiaduje wyrok, sprawia przygnębiające wrażenie. Ogromny, poniemiecki kompleks więzienny z czerwonej cegły СКАЧАТЬ