Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 12

Название: Świetlany mrok

Автор: Krzysztof Bonk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-7853-439-6

isbn:

СКАЧАТЬ u lorda. Ofiarujesz mu od nas pewien upominek, pewną obietnicę i nakłonisz go, aby przybyszowi postawił warunek za informację, po którą zapewne przybywa. Rozumiesz?

      – Jestem po to, by służyć.

      – Doskonale… Zanim jednak poznasz ów warunek, miejmy choć chwilę dla siebie. Pocałuj mnie, Alistri…

      Po pożegnaniu się na granicy Cesarstwa z Magi Danen pozostawił ją z zaufanymi ludźmi. Sam zabrał ze sobą dwójkę zbrojnych. W ich towarzystwie udał się w drogę ku pierwszemu pierścieniowi światła by spotkać się tam z wodzami Artów. Wszystko zgodnie z poleceniami jego małej Magi. Choć właściwie od pewnego czasu już całkiem dużej… Myśląc o niej, nieraz łapał się na tym przeoczeniu. Wydawało mu się, że nawet nie zauważył, kiedy Magi dorosła i stała się w pełni kobietą. Do tego kobietą pełną ambicji, niepozbawioną charyzmy i świetnie odnajdującą się w otaczającym ją świecie. Jeszcze nie tak dawno uczył ją jazdy konnej, fechtunku i podróżował z nią po ościennych krainach, zaspokajając jej młodzieńczą ciekawość. Nawet nie spostrzegł, gdy zaczął dla niej zabijać, poszukiwać wątpliwej reputacji sojuszników czy przesyłać dyskretne wiadomości.

      Czy było mu z tym źle? Tego by nie powiedział. Na pewno było inaczej niż jeszcze parę lat wcześniej. Danen miał się jednak za człowieka urodzonego pod szczęśliwą gwiazdą. Zawsze dopisywało mu szczęście, jakich działań by się nie podejmował. Patrzył przez to na świat z pewnym dystansem, jakby ten nie mógł uczynić mu krzywdy. W konsekwencji wiódł jako przyboczny Magi życie, z którego ze wszech miar i tak był zadowolony, niezależnie od tego, co musiał w związku ze swoją funkcją czynić.

      Także teraz, gdy otrzymał zadanie wejścia w alians z półdzikimi Artami i siłami mroku, nie przejmował się zbytnio. Podobnie niepokojące wieści na temat losu ciężarnych kobiet w pierwszym pierścieniu światła tylko na moment wyprowadziły go z równowagi. Z czasem sprawa ta coraz dalej spychana była w jego umyśle gdzieś na jego obrzeża. A kiedy myśl ta stawała się zbyt natarczywa, powtarzał sobie, że przecież wysłał do żony list. Napisał w nim, by jak najszybciej opuściła pierwszy pierścień światła, najlepiej zabierając ze sobą wszystkie ciężarne kobiety z klanu wilków. Ufał w swoje szczęście do tego stopnia, że nie dopuszczał myśli, że coś złego mogłoby się przytrafić jego nowej rodzinie. Ponadto żywił nadzieję, że szybko uwinie się z zadaniem od Magi i osobiście stawi się u swej żony jeszcze przed zaćmieniem. Kontynuował więc podróż w obranym kierunku, starając się jak najprędzej dotrzeć do celu.

      Początkowo los tradycyjnie mu sprzyjał. Danen przemierzył w spokoju drogę wiodącą przez czwarty i trzeci pierścień światła – ziemie Królestwa Borgin. Ale gdy dotarł do jego terenów w drugim pierścieniu, zaczęły się pierwsze kłopoty. Najpierw spadły ulewne deszcze. Drogi zrobiły się grząskie, miejscami nieprzejezdne, a wezbrane wody tutejszych rzek pozrywały drewniane mosty. Kiedy wody opadły, tutejsze chłopstwo, które straciło właśnie plony, a zadłużone było u miejscowych lichwiarzy, z miejsca wszczęło rewoltę. Danen musiał przez to kluczyć pomiędzy dwiema zbrojnymi stronami, to podając się za szlachcica, którym rzeczywiście był, to przebierając się za wieśniaka. Wszystko, byleby przedrzeć się do pierwszego pierścienia światła na dzikie stepy.

      Gdy wreszcie opuścił żyzne ziemie Królestwa Borgin i wkroczył na terytoria opanowane przez Artów, zdał sobie sprawę, że pokonanie dotychczasowego odcinka zabrało mu nad wyraz wiele czasu. Pomyślał, że mogło zostać go zbyt mało, aby mógł po wypełnieniu misji zdążyć przed zaćmieniem do żony. To wtedy po raz pierwszy ogarnął go niepokój. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie skierować rumaka na północ, w kierunku ziem klanu wilków. Ostatecznie powstrzymał w sobie ten impuls. Od tej pory ponure myśli go jednak nie opuszczały. Przeciwnie, z czasem zaczęły się nad nim pastwić.

      Tymczasem dotarł do jednego z obozowisk Artów. Na przestrzeni setek mil w pierwszym pierścieniu światła, pomiędzy mrokiem, księstwem Aria na południu, Królestwem Borgin i Cesarstwem w drugim pierścieniu światła oraz klanami wilków na północy, wszędzie napotykało się artyjskie obozy. Liczyły zwykle po kilkaset ludzi, którym przewodziła starszyzna.

      Danen jechał pomiędzy namiotami w znanym sobie miejscu, gdzie miał już okazję przebywać. Czuł się dzięki temu względnie swobodnie. W pewnej chwili podszedł do niego artyjski wojownik. Chwycił za uzdę jego konia i poprowadził go w głąb obozu. Był to znany Danenowi schemat postępowania u Artów. Spodziewał się zatrzymać przed siedzibą wodzów.

      Jadąc, przypatrywał się namiotom w kształcie kopuły, ludziom odzianym w futra i skóry, o czarnych włosach, mężczyznom z bujnym zarostem na twarzy. Spoglądał na nagie dzieci bawiące się w błocie, na krwawe wnętrzności wyciągane z oporządzanego bawołu. Za to nigdzie nie spostrzegł ciężarnych kobiet. Nie zaskoczyło go to. Artowie, żyjąc od stuleci na pograniczu światła i mroku, regularnie wchodzili w konszachty z obiema tymi siłami. Z reguły potrafili dzięki zdobytej w ten sposób wiedzy odpowiednio o siebie zadbać.

      Doprowadzony do nieco okazalszego namiotu, Danen spojrzał pytająco na mężczyznę, który go tu przyprowadził. Ten zatrzymał się i skinął mu twierdząco głową. Znaleźli się na miejscu. Jeździec zszedł z konia i ruszył do siedziby starszyzny. W progu minęła go zakapturzona, wysoka kobieta. Nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie fakt, że popatrzyła na niego chłodno intensywnie błękitnymi oczyma. Bez wątpienia nie była więc Artyjką. Powiódł za nią wzrokiem, aż zniknęła z pola jego widzenia.

      W namiocie wodzów przywitany został przez światło ogniska i gęsty dym, unoszący się z fajek trzymanych przez zasiadających wokół leciwych mężczyzn. Danen kaszlnął. Dym drapał go w gardło. Tak było za każdym razem, kiedy nieprzywykły wdychał go do płuc. Starsi mężczyźni gestami dłoni wskazali, aby spoczął.

      – Z czym przychodzisz? – spytał jeden z nich Danena w języku ludzi światła, który nie był powszechny u Artów.

      – Przynoszę wieści. – Przybysz odgonił sprzed twarzy kłęby dymu.

      – Mów.

      Danen odkaszlnął i wypowiedział słowa, które kazała powtórzyć mu tutaj Magi:

      – Za sześćdziesiąt trzy cykle snu nad ziemie księstwa Aria nadejdzie zaćmienie. Potrwa dwadzieścia jeden cykli. Stolica księstwa zostanie zdobyta, a jej mieszkańcy zginą. W krainie zapanuje chaos. Kiedy znowu zaświeci tam słońce, będzie to idealny czas na najazd.

      W odpowiedzi zgromadzeni mężczyźni tylko drwiąco się uśmiechnęli. Ten, który odezwał się poprzednio, znów przemówił:

      – To wiemy.

      Danena niespecjalnie zdziwiła odpowiedź. Rozłożył bezradnie ręce i przeszedł do kolejnej sprawy:

      – Chcę spotkać się w mroku z niejakim lordem Dagothem. Zapłacę stalą. Możecie umówić spotkanie?

      Starsi mężczyźni spojrzeli po sobie i zamienili ze sobą kilka zdań w swoim języku. Następnie podali cenę:

      – Po dziewięćdziesiąt cesarskich mieczy, noży i włóczni.

      Było to dużo, nawet bardzo. Nie była to jednak stal Danena. Magi powiedziała, aby podczas tej misji nie liczył się z kosztami. Pomyślał o swojej brzemiennej żonie i dał szybką odpowiedź:

      – Dostaniecie СКАЧАТЬ