Horror Show. Łukasz Orbitowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Horror Show - Łukasz Orbitowski страница 7

Название: Horror Show

Автор: Łukasz Orbitowski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-64057-43-4

isbn:

СКАЧАТЬ zamykało się na zatrzask, a Giełdziarz zostawił klucze w domu. Jeśli sforsuje domofon, pozostaną wzmacniane drzwi. Spojrzał w niebo. Przemarznie do kości.

      Istniały trzy wyjścia: znaleźć znajomego z łóżkiem, poszukać hotelu studenckiego, albo spróbować dostać się na klatkę. Skończy się na tym, że trafi do ula za włamanie do własnego mieszkania.

      – Hej, masz fajka?

      Przed Giełdziarzem wyrósł drobny chłopak. Miał rudą czuprynę, piegi i kościuszkowski nos. Giełdziarz podał mu paczkę.

      – Sam weź. Nie zimno ci, koleś?

      Rudzielec miał na sobie koszulę i wytartą skórzaną kurtkę.

      – Problemy?

      – Można tak powiedzieć – Giełdziarz ucieszył się, że znalazł towarzystwo. Nawet tego wypłosza. Dał chłopakowi ognia i wskazał na ostatnie piętro.

      – Tam mieszkam – wyjaśnił.

      – Żona wywaliła?

      – Jestem aż tak pijany? – prychnął Giełdziarz i opowiedział o kluczu.

      – Najzabawniejsze, że wiem dokładnie, gdzie leży. Na stoliku przy łóżku, między czapką a książką Mastertona.

      – Lubisz horrory?

      – Tak sobie. Ale Mastertona uwielbiam. Widzisz, koleś, taki King nudzi, po prostu facet nie uśnie, jak nie walnie opisu na rozdział, jak baba je kotleta czy coś podobnego. Ma momenty, koleś, ale…

      – Mam na imię Brandon – przerwał Rudzielec. Giełdziarz próbował skończyć zdanie, ale zamilkł i spojrzał ze zdziwieniem na rozmówcę.

      – Jak?

      – Brandon. I nie lubię, jak mówią do mnie koleś.

      Giełdziarz miał moment wahania. Mógł wzruszyć ramionami i kazać gnojkowi zjeżdżać, ale zapragnął towarzystwa.

      – Na mnie mówią Giełdziarz – zdjął rękawiczkę i podali sobie dłonie. Giełdziarz patrzył na Brandona z uwagą. – Jesteś nie-Polakiem?

      – Fajne słowo. Nie-Polak – Brandon przydeptał niedopałek. – Urodziłem się tutaj. Mówię tylko po polsku…

      Giełdziarzowi zrobiło się głupio.

      – Pytam, bo masz egzotyczne imię.

      – Może moja mama obejrzała „Kruka” o jeden raz za dużo?

      – Brandon. Brandon – powtarzał Giełdziarz, patrząc na ciemne rzędy okien. – Mam przejebane, wiesz?

      – Kisiel napisał, że to zła rzecz kpić z imion i nazwisk. Ale co robić, skoro to takie śmieszne. Tak właśnie napisał.

      – Kto napisał? – zapytał Giełdziarz, zadzierając głowę.

      – Kisielewski. Konserwatysta.

      – Nie czytam, a konserwatyzm kojarzy mi się z rózgą od świętego Mikołaja. Jesteś Brandon i tyle. Mam inne problemy i dla mnie możesz nazywać się Walisz-Płacisz.

      – Skąd wiesz? – zapytał Brandon. Giełdziarz popatrzył na niego ze zdumieniem. Rudzielec stał przez chwilę z kamienną twarzą, po czym zadrżały mu kąciki ust i wybuchnął śmiechem. Rechotali obaj. Brandon poklepał Giełdziarza po ramieniu.

      – Co do twojego problemu… Mam rozwiązanie.

      Brandon przyjrzał się kamienicy, chwycił za piorunochron i podciągnął się do góry. Giełdziarz nigdy nie widział, by ktoś wspinał się tak szybko. Rudzielec w okamgnieniu dotarł do pierwszego piętra, zawisnął na jednej ręce niczym niekształtny drogowskaz i krzyknął.

      – Boisz się czegoś?

      – Prawie niczego – odparł Giełdziarz. – Połamania kości, wędrówki do piachu, jeszcze paru innych drobiazgów.

      – Żartujesz.

      – Mam pomysł, facet. Przede wszystkim, nie drzyjmy się po nocy. Po drugie – skoro lubisz wspinaczki, wskakuj na czwarte piętro i rzuć mi klucze. Postawię wódkę, co chcesz. Może być?

      – Dobra – rzucił Brandon. Zeskoczył.

      Wylądował obok niego, zakręcił się i, nim Giełdziarz zdążył się połapać, chłopak wyjął mu portfel („z wewnętrznej kieszeni, jak skurwiel to zrobił?”), włożył w zęby i wskoczył na piorunochron – wszystko nim zdążyłbyś strzelić palcami. Giełdziarz podbiegł, machnął ręką, ale rudzielec wspiął się w górę.

      – Weł go łobie – powiedział. Portfel w zębach przypominał martwą rybę.

      „Gdybym miał pistolet, rozwaliłbym go bez wahania”, pomyślał. W portfelu był utarg z trzech stoisk. A portfel dostał od Moniki.

      – Będziesz tego żałował.

      – Ob…ągnij mi.

      – Jak sobie chcesz – warknął Giełdziarz, założył rękawiczkę i chwycił piorunochron. Wspinał się niepewnymi, urywanymi szarpnięciami. Kiedy dotarł na pierwsze piętro, miał wrażenie, że jego ręce płoną żywym ogniem. Brandon zręcznie wyszedł wyżej.

      Giełdziarz chciał powiedzieć, co o nim myśli, ale zabrakło mu powietrza w płucach. Spojrzał w dół. Ostatnia szansa, aby się wycofać. Brandon czekał, wisząc na jednej ręce. Portfel wepchał w kieszeń. Giełdziarz zebrał siły. Wciąż mógł przypierdolić, ale podciąganie się przerastało jego siły. Przez moment myślał, że zrezygnuje. To tylko forsa. Dał się zrobić jak dziecko.

      „Proszę bardzo, jak miło możemy dać się zaskoczyć”, pomyślał i zaczął się wspinać. Wiedział, że Brandon zaczeka na niego. Zamknął oczy i spróbował skupić się na czymś, co pomogłoby mu przestać patrzeć w dół. Podciągnął się i odniósł wrażenie, że stawy bezgłośnie odłączyły się od siebie i wisi na płatach skóry. Zaraz spadnie.

      – Posłuchaj mnie, Brandon – wysapał. Miał nadzieję, że mówiąc, zapomni o wysiłku – wiem, że jesteś szybszy. Ale…

      – Oszczędzaj oddech.

      Trzecie piętro. Giełdziarz spojrzał w dół. Chodnik tonął w pomarańczowym świetle i wydawał się niewiarygodnie odległy.

      – Mam tego dosyć. Chcę ci powiedzieć… bo nie wiem, czy wiesz…

      Można by powiedzieć, że na piorunochronie wyrosły kolce. Albo ktoś go nagrzewa.

      – Zmierzam do tego, że wejść jest łatwiej, niż zejść. Więc, kochanieńki…

      Prawie koniec. Zaraz dotrze do swoich okien.

      – To tutaj? – zapytał Brandon, ale Giełdziarz słuchał tylko własnych słów:

СКАЧАТЬ