Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 4

Название: Na szczycie

Автор: K.N. Haner

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-7942-511-2

isbn:

СКАЧАТЬ do kuchni. – Mówiłem, by byli cicho…

      – Nie posłuchali – warknęłam gniewnie.

      – No już, nie gniewaj się. Przecież wiesz, że nie znoszę, gdy się dąsasz – podszedł i objął mnie swoim silnym ramieniem.

      – Nie dąsam się, jestem tylko sfrustrowana…

      Roześmiał się i cmoknął mnie w policzek:

      – Już ci mówiłem, że jestem do twojej dyspozycji, jeśli tylko najdzie cię ochota – wyszczerzył zęby, bo nigdy nie ukrywał, że mimo jego odmiennej orientacji, chętnie by mnie porządnie przeleciał.

      – Słysząc te krzyki, zaczynam się na poważnie zastanawiać… Musisz być cholernie dobry w te klocki – cień uśmiechu pojawił się na moich ustach, nie potrafię się długo gniewać na tego idiotę. Teraz uśmiechnęłam się szeroko i puściłam oczko, byle tylko nie pomyślał sobie, że naprawdę o tym myślę.

      – Może wtedy by ci ulżyło. Kiedy ostatnio miałaś porządnego penisa między udami?

      Podrapałam się po głowie.

      – Nigdy.

      – No właśnie. Nie sądzisz, że mając dwadzieścia jeden lat powinnaś już dawno pozbyć się dziewictwa?

      – Pozbyć się? A co to, stara kanapa, żeby się tego pozbywać? – skrzywiłam się.

      – Nie zastanawiasz się, jak to jest?

      – Oczywiście, że się zastanawiam. Myślisz, że jestem taka zimna i nieczuła?

      – Tego nie powiedziałem.

      – Po prostu chcę spotkać faceta, nawet nie muszę go kochać, ale musi na mnie zasługiwać i szanować. A praca, którą wykonuję, nie ułatwia mi znalezienie takiego faceta… Sam przecież wiesz.

      – To zmień pracę, co za problem?

      – Taki, że nie mam szkoły?

      – Gówno tam szkoła, mnie z tych studiów nic nie przyjdzie dobrego…

      – Zaliczyłeś na nich więcej facetów, niż przez resztę życia…

      – No fakt – uśmiechnął się szyderczo.

      – Nie zamienię pracy w klubie na pracę w barze albo w knajpie jako kelnerka. Niewiele tam zarobię, a pieniądze są mi potrzebne.

      – Wysłałaś matce kasę? – rzucił mi to swoje wkurwione spojrzenie.

      – A co miałam zrobić? Nie jest ubezpieczona, a naprawdę się rozchorowała – wzruszyłam ramionami.

      – Ile jej wysłałaś?

      – Tysiąc.

      – Chryste, Reb!

      – No co?

      – Przecież ona to wszystko wyda na wódę albo narkotyki.

      – Naprawdę jest chora.

      – Ta, jasne! Na lenia! – warknął.

      – Nie praw mi kazań, nienawidzę, gdy zachowujesz się jak starszy brat.

      – Jestem starszy.

      – Tylko o dwa lata!

      – Kocham cię, dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza, jesteś moją jedyną rodziną.

      – A Dave?

      – Dave to Dave, wiesz, jak między nami jest.

      – Rozmawiacie ze sobą?

      – Nie, po ostatnim spotkaniu wyrzekł się mnie, powiedział, że rodzice przewracają się w grobie, widząc, jak żyję.

      – Pieprzy głupoty! Pan idealny się znalazł.

      – Wiesz, on ma stałą pracę, narzeczoną i kończy studia prawnicze…

      – A ty muzyczne! To większy talent niż znajomość na pamięć kodeksu karnego. A ta jego cała Natalie jest irytująca i brzydka.

      Trey roześmiał się, widząc moje oburzenie:

      – No, nie w moim typie.

      – Laski nie są w twoim typie – westchnęłam i usiadłam na parapecie.

      – Czasami, jak zobaczę jakąś godną uwagi, to mi dygnie.

      Roześmiałam się w głos:

      – Przyznaj się w końcu, że jesteś bi. Nigdy nie uwierzę, że wolisz facetów.

      – Bardzo rzadko się to zdarza, nie przeleciałem żadnej od ponad roku – podrapał się po głowie. Nasza rozmowa trwała prawie do rana, moje zmęczenie i irytacja odeszły w zapomnienie. Tak właśnie działa na mnie Trey. Mimo tego, że czasami doprowadza mnie do szewskiej pasji, potrafi jednym tekstem rozwalić mnie na łopatki i poprawić humor. Jeszcze jako dzieciaki obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie opuścimy i zawsze będziemy razem. Ta przysięga potwierdza się każdego dnia.

      ***

      Dwa dni wolnego minęły mi jak z bicza strzelił. Poprzedniego dnia w klubie odbył się wielki wieczór kawalerski, w prywatnej sali. Na szczęście nie musiałam go obsługiwać. Widziałam tylko, jak banda rozwrzeszczanych facetów z trudem wyszła z klubu. Całą niedzielę leniuchowaliśmy z Treyem w piżamach, a w poniedziałek poszliśmy na rolki, na których miałam niezły ubaw. Trey oczywiście nie przepuścił okazji i wyrwał jakiegoś surfera. Całkiem przystojnego i, cholera, znowu geja. W Los Angeles jest więcej gejów niż hetero, szczególnie tych przystojnych. Chociaż to względne pojęcie. Ja w sumie nawet nie mam typu faceta, nie ma dla mnie znaczenia, czy będzie wysoki, umięśniony czy bogaty… Mój facet musi być intrygujący. O tak! Tajemniczy, seksowny i dobry w łóżku… Choć nie mam porównania. Gdy tak rozmyślałam, tańcząc jeden z układów na głównej scenie, wszedł ON. Potknęłam się o własne nogi i gdyby nie rura, wywaliłabym się jak długa. Facet moich marzeń, o którym do tej pory nie miałam pojęcia.

      – Reb, wszystko okej? – trąciła mnie Sylvia, widząc, że przestałam tańczyć.

      – Tak – pokiwałam głową i starałam się dokończyć układ. Mężczyzna ubrany w czarny garnitur i czarną koszulę rozpiętą pod szyją, bez krawata, usiadł w rogu sali i zaczął mnie obserwować. Cholera! Moje serce niemal stanęło, gdy jego wzrok, zamiast na moje prawie nagie ciało, powędrował wprost na moje oczy. Przełknęłam ślinę, coś w nim przyciągało mój wzrok. Ciemne włosy, wysoki, bardzo wysoki, szczupły, ale widać pod tym szytym na miarę garniturkiem, że ćwiczy. Na myśl o jego cudownym ciele moja cipka zapulsowała. Co, do cholery? Sam jego widok mnie podniecił. Jasny gwint, co za facet! Pierwsza klasa, idealna dziesiątka w skali, a nawet jedenastka. Tylko dlaczego tu przylazł? СКАЧАТЬ