Название: Zatraceni w rozkoszy
Автор: Jillian Burns
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
isbn: 978-83-276-3674-4
isbn:
– Lepiej ruszajmy… Nie ruszaj się!
– Co?
– Nie ruszaj się!
Choć mówił cicho, posłuchała go, reagując na ton. Wyjął nóż z pochwy przypiętej do pasa i wycelował w czerwono-czarno-żółtego węża tuż obok jej prawej stopy. Rzucił nóż z taką siłą, że przyszpilił nim łeb gada do ziemi. Gabby odwróciła głowę i zerknęła na martwego węża.
Otworzyła usta w niemym krzyku.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie była w stanie oddychać. Widziała niewyraźnie. Cała zieleń nagle ją otoczyła, po czym wszystko przybrało czarną barwę. Zaraz potem jej głowa znalazła się na ramieniu Claya, a on głaskał ją i coś szeptał.
– Weź głęboki oddech. Już dobrze.
Otworzyła oczy. Clay był tak blisko, że pod maskującymi barwami widziała jego zarost. Znów zdjął hełm. Jego krótko ostrzyżone włosy mogły mieć każdy możliwy kolor. Jęknąwszy, chwyciła przód jego koszuli i przylgnęła do niego, wciskając nos w zagłębienie szyi.
Objął ją mocno, lecz starał się nie dotykać opatrunku. Kołysał ją, uspokajał, choć nie płakała. W tym momencie się w nim zakochała. Nie zwariowała na tyle, by wierzyć, że te emocje są prawdziwe. Połączyło ich zagrożenie. Zadziałał heroizm mężczyzny. Jaka kobieta by się temu oparła? Napawała się jego ciepłem i spokojem, świadoma, że w każdej chwili Clay może ją odepchnąć i oświadczyć, że muszą iść. A jednak tego nie zrobił. Głaskał jej ramię i plecy. Jego koszula była mokra od potu. Miała ochotę rozpiąć ją i wsunąć pod nią ręce, poczuć jego rozgrzaną skórę i mocno bijące serce.
Siedząc w jego objęciach, poczuła nieprzepartą chęć, by go pocałować. Co więcej, chciała się z nim kochać, zanim zabije ją kolejny wąż, leopard czy porywacz.
– Clay?
– Tak? – Uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Zawieziesz mnie do domu, prawda?
Zmrużył oczy i pogłaskał jej skołtunione włosy.
– Masz na to moje słowo, kochanie.
Kochanie. Żaden mężczyzna nie nazwał jej dotąd kochaniem. Ani ukochaną. Ani żadnym innym czułym słówkiem. Oczywiście Clay nie to miał na myśli. To taki zwyczaj południowców. Mimo wszystko podobało jej się, że ją tak nazwał. Najchętniej już na zawsze pozostałaby w jego objęciach. Wiedząc, że jest bezpieczna, że Clay ją obroni. A jednak uśmiechnęła się i wstała, choć nie trzymała się pewnie na nogach.
– No to w porządku. – Wytarła dłonie w spódnicę. – Powinniśmy ruszać, prawda?
– Tak. – Uśmiechnął się, w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. Sięgnął po plecak i hełm.
Ruszył pierwszy, przedzierając się znów przez gęstwinę. Ciął gałęzie dużym ząbkowanym nożem i oglądał się czasem za siebie, by sprawdzić, jak radzi sobie Gabby.
Pokazywała mu uniesione kciuki. Skupiała się na tym, by nie zostać w tyle. Buty obtarły jej pięty. Ale zdawało się, że schodzą ze wzniesienia. Niestety im dłużej szli, tym bardziej doskwierał upał, powietrze było tak gęste, że każdy oddech sprawiał trudność. W południowym Teksasie przeżyła niejedno piekielnie upalne lato, jednak nic nie równało się z tym parnym upałem dżungli.
– Chcesz napić się jeszcze wody? – Zatroskany ton Claya oznaczał, że zaczynała zostawać w tyle.
– Nie, nie trzeba. – Przyspieszyła kroku.
Siedząc z Jamesem w studni, szybko pozbyła się nadziei na prywatność i robiła, co musiała. James nie zwracał uwagi na nic poza własnym strachem i dyskomfortem.
Ale to był Clay. No i są tu… węże.
– A ja bym odpoczął. – Zatrzymał się, wyjął z kieszeni spodni butelkę wody i podał ją Gabby.
To było jednocześnie przerażające i śmieszne. Za moment będzie musiała skrzyżować nogi. Już lepiej mieć to upokorzenie za sobą i przyznać się do problemu.
– Ja muszę…
– Och, jasne. Ja też. Pójdę na północ, ty na południe. – Głową wskazał na prawo, potem w lewo. Nie widziała, by wyjął kompas, skąd zatem wie, gdzie jest północ?
Choć zniknął w chaszczach po prawej stronie, ona wciąż stała jak zamurowana. Szelest zgniatanych butami liści ucichł. A jeśli zaatakowało go jakieś zwierzę? Jeśli tu nie wróci? Za nic nie wejdzie w tę gęstwinę sama, niezależnie od tego, jak bardzo jej się chciało…
– Gotowa?
– Chyba nie dam rady.
Zielona farba zniknęła z jego twarzy w miejscach, gdzie ocierał pot.
– Na pewno dasz. – Wziął ją za rękę i pociągnął. – Będę tutaj. Idź, no już. – Stanął za drzewem o dość cienkim pniu i splótł ramiona na piersi, patrząc przed siebie.
Bliskość Claya spowodowała kolejny dylemat. Może nie będzie jej widział, stojąc do niej tyłem, za to wciąż będzie ją słyszał. No i te węże…
– Clay?
– Tak?
– Mogę pożyczyć nóż?
Milczał. Może nie ufał jej dość, by dać jej broń. Potem jednak wyjął nóż i trzymając go za ostrze, podał go Gabby.
– Dziękuję.
Dopiero w tym momencie sobie uświadomiła, że potrzebuje obu wolnych rąk. Po chwili zastanowienia chwyciła rękojeść noża zębami, przeszła kilka kroków, rozejrzała się, sprawdzając, czy w pobliżu nie ma zagrożenia, po czym wreszcie zrobiła co należy.
Gdy wróciła do Claya, bez słowa wręczył jej butelkę wody, a ona oddała mu nóż i wypłukała ręce. Na myśl o dalszej wędrówce zalała ją fala zmęczenia. Plecy ją bolały. Była zgrzana, lepka od potu, poranione stopy piekły…
Posłuchaj siebie, marudo. Ciesz się, że żyjesz.
Clay spojrzał na nią bacznie. Zdała sobie sprawę, że powiedziała to głośno. Świetnie, teraz pomyśli, że ma do czynienia z wariatką. Cóż, miała zwyczaj mówić do siebie, i to często.
– Możesz iść?
Z uśmiechem kiwnęła głową. Powoli traciła poczucie czasu. Myślała o domu w San Juan. O Jorgu, Bernardzie i Patricii. Tęskniła za nimi. Wymacała medalik z Matką Boską, modląc się do Abuelity. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy rodziców. W końcu СКАЧАТЬ