Skandal i tajemnica. Кэрол Мортимер
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Skandal i tajemnica - Кэрол Мортимер страница 6

Название: Skandal i tajemnica

Автор: Кэрол Мортимер

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-238-9742-2

isbn:

СКАЧАТЬ Myli się pan, milordzie.

      – Raczej nie – stwierdził stanowczo. Jego cierpliwość też miała swoje granice.

      Elizabeth zerknęła na niego ostrożnie, myśląc, że chyba go nie doceniła. Był bystrzejszy, niż się wydawał; widocznie pod fasadą kochającego siostrzeńca oraz lekkomyślnego flirciarza kryło się coś więcej.

      – Tak długie milczenie oznacza, że usiłujesz wymyślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie – dodał Nathaniel cicho.

      Elizabeth westchnęła.

      – Sądzę, milordzie, że powinien pan zapytać o to panią Wilson – odrzekła.

      – Z oczywistych względów nie zrobię tego.

      Rzecz jasna, zainteresowanie hrabiego Osbourne młodą damą, która opiekowała się psem ciotki, byłoby bardzo niestosowne.

      – Zapewniam pana, milordzie, że nie ma w tym żadnej tajemnicy. Pani Wilson uznała, że moje pełne imię, Elizabeth, nie jest odpowiednie dla służącej – wyjaśniła z lekkością.

      A więc naprawdę miała tak na imię, pomyślał. Owszem, brzmiało elegancko i pasowało do niej znacznie bardziej niż Betsy.

      – W takim razie od tej chwili będę cię nazywał Elizabeth.

      – Wolałabym, milordzie, żeby pan tego nie robił. Pańskiej ciotce z pewnością by się to nie spodobało.

      – Chyba nie wspominałem o tym, że zamierzam pytać ciotkę o pozwolenie – powiedział Nathaniel oschle.

      Elizabeth zmarszczyła brwi.

      – Nie pytał pan również o moje pozwolenie, milordzie. Gdyby pan to zrobił, z pewnością by pan go nie otrzymał.

      – Nawet gdy jesteśmy sami, tak jak teraz?

      – Nie, milordzie.

      Nathaniel wzruszył ramionami.

      – Do Letycji zwracam się po imieniu.

      – Bo jesteście spokrewnieni, a ja jestem tylko...

      – Młodą damą, którą dzisiaj pocałowałem – dokończył Nathaniel i w świetle księżyca ujrzał błysk niebieskich oczu. Elizabeth zatrzymała się.

      – Którą próbował pan pocałować, lordzie Thorne, ale szczęśliwie udało mi się tego uniknąć – dodała ze szczerą satysfakcją.

      Męska duma Nathaniela została mocno nadszarpnięta. Ta dziewczyna posuwa się za daleko, pomyślał. Ona również zdała sobie z tego sprawę i spojrzała na niego skruszona.

      – Nie powinien pan wykorzystywać w ten sposób młodych kobiet, które pracują w domu pańskiej ciotki, milordzie.

      – W domu mojej ciotki jest tylko jedna młoda dama, którą miałbym ochotę wykorzystać, moja droga Elizabeth – mruknął Nathaniel i wyrzucił resztkę cygara.

      – Nie jestem pańską drogą Elizabeth, milordzie! – zaprotestowała z oburzeniem.

      – Jeszcze nie.

      – Ani teraz, ani nigdy. Milordzie, doprawdy nie może pan...

      – Ależ mogę – stwierdził z wielką pewnością siebie.

      – Pańskie... och! – Protesty Elizabeth urwały się gwałtownie, gdy Nathaniel bez wysiłku pociągnął ją w ramiona.

      – Moja droga Elizabeth, tym razem nie pozwolę, byś zyskała nade mną przewagę, wykorzystując moją kontuzję.

      Pochylił się nad jej twarzą z uśmiechem zwycięzcy i Elizabeth odkryła, że wcześniej nie myliła się: pocałunki Nathaniela Thorne’a były bardzo przyjemne. Zrobiło jej się gorąco i poczuła dziwną słabość w kolanach. Zacisnęła palce na jedwabnej kamizelce i poczuła, jak jego silne mięśnie drżą w odpowiedzi na dotyk. Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie przeżyła; była oszołomiona i rozczarowana, gdy Nathaniel przerwał.

      – Coś ty zrobiła, głupia dziewczyno?!

      – Hector? – Zbyt późno zdała sobie sprawę, że wypuściła z ręki smycz. Szczekanie Hectora rozlegało się gdzieś w oddali, ale jego samego nie było widać w mroku.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      – To pańska wina! – zawołała z furią.

      – To nie ja pozwoliłem, by mój podopieczny uciekł – zauważył Nathaniel ponuro. Biegli wzdłuż urwiska, szukając zgubionego psiaka. W każdym razie Elizabeth biegła, a Nathaniel szedł normalnym krokiem, co w zupełności wystarczało, by nie zostawał z tyłu.

      – Ja nie... Hector! Hector! I to na pewno nie z powodu pocałunku! – Spojrzała na niego oskarżycielsko, nie przestając nawoływać. – Gdyby pan nie... Hector! Hector! Nie pozwolił sobie... Hector!

      – Słowo ostrzeżenia, Elizabeth. – Nathaniel obawiał się, że za chwilę usłyszy tyradę godną ciotki Gertrudy, gdy wpadała w święte oburzenie, i zdecydował się zadziałać z wyprzedzeniem. – W okolicy naprawdę są przemytnicy i gdyby któryś z nich znalazł się tutaj... o tej porze...

      – Próbuje mnie pan przestraszyć, milordzie!

      – A dlaczegóż miałbym to robić? – zapytał łagodnie.

      – Niewątpliwie dlatego, że sprawia to panu niezdrową przyjemność – odparowała. Miała już dosyć ekscesów tego człowieka na jeden wieczór. – I nie dam się przestraszyć jakimiś legendami... – Urwała, gdy w oddali znów rozległo się szczekanie Hectora, a zaraz potem ostra komenda i rżenie zaniepokojonego konia.

      – Hector! – zawołała Elizabeth i pobiegła w mrok. Nathaniel ruszył za nią. Serce na chwilę przestało mu bić na widok wielkiego, jasnego niczym widmo konia, który prychał i przewracał oczami, stojąc dęba nad skrajem urwiska i opierając się wszelkim wysiłkom jeźdźca, który próbował nad nim zapanować.

      – Cicho bądź, Hector! – wydyszał Nathaniel i w tej samej chwili Elizabeth pochwyciła wodze, przemawiając do zwierzęcia kojącym tonem. Śmiertelnie niebezpieczne kopyta wierzgały w powietrzu tuż przed jej twarzą. Koń miał szalone oczy, nozdrza rozdęte i wciąż rżał panicznie, choć szczekanie psa już umilkło.

      – Zapanuj nad tym koniem, człowieku! – zawołał Nathaniel do jeźdźca ubranego w czarny płaszcz. Ignorując ból w żebrach, doskoczył do zwierzęcia i pochwycił je za uzdę. Przytrzymywany z obu stron siwek w końcu zaczął się uspokajać.

      – Dobry chłopiec – powtarzała Elizabeth uspokajająco, głaszcząc jedwabistą szyję zwierzęcia. – Dobry chłopiec, dobry...

      Nathaniel uznał, że później porozmawia z panną Thompson o jej lekkomyślności oraz o tym, że nie należy podchodzić do konia stającego dęba, a СКАЧАТЬ