Название: Oko Dajana. Pingpongista
Автор: Józef Hen
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-8110-819-5
isbn:
– Krzysiu – powiedziała. – Krzysiu, kochanie – starała się mnie przekonać. – Jesteś najnormalniejszy z normalnych. Pamiętaj, ja ci to mówię. To oni są nienormalni, rozumiesz?
– Nie mówi się takich rzeczy przez telefon – przypomniałem ja, człowiek normalny. – Ten pan, który sobie słucha, może cię źle zrozumieć.
– Zadzwonię do ciebie.
– Nie, ja do ciebie.
– Kiedy?
– Jak poczuję się lepiej.
Odłożyłem słuchawkę. Profesorowa powiedziała:
– Zrobię panu gorącej kawy.
Biuro opustoszało. Prawie wszyscy udali się na naradę produkcyjną. Zostaliśmy z panią Florą we dwoje, dlaczego ona, to wiadomo, pionek, co innego ja, zawsze na takie narady byłem wzywany, teraz moja nieobecność była jeszcze jedną oznaką nieufności. Siedziałem przy swoim biurku, kreśląc zawzięcie kółka na folderze firmy Renault. Czy nie przekazałem Francuzom jakichś tajemnic produkcyjnych? Kapucha znajdzie u mnie sporo zagranicznej waluty. Franki, franki szwajcarskie. Leżą pod poduszką. Co z nimi robić? I kto mi je dał? Szczupły brunet w apaszce na szyi. Odwiedził mnie po północy. Ja mu wręczyłem… co, na litość boską, coś wręczałem przecież. Dziury w pamięci. Musiałem gdzieś natrafić na cenną informację, za darmo burżuje pieniędzy nie dają. Aż dziw, że dotychczas nic sobie za to nie kupiłem. Zapomniałem doszczętnie o istnieniu tego skarbu. Ale oni pamiętają i dlatego nie mogę wziąć udziału w najgłupszej naradzie. Mają rację, znowu coś wyszpieguję i sprzedam…
Przeszedłem w stronę biurka pani Flory. Stukała zawzięcie na maszynie. Muszę się bronić, pomyślałem. Nie było u mnie nigdy szczupłego bruneta po północy i nie mam ani franka pod poduszką, niestety. Nic złego nie zrobiłem. Coś przeciwko mnie wymyślono, nie wiem dlaczego. Pani Flora wyczuła moją bliskość, podniosła na mnie oczy, jej palce jeszcze przez chwilę biegały po klawiaturze maszyny. Kropka, od nowego wiersza, zgrzytnął wałek, cisza. Przypatrywała mi się.
– Kiepsko pan wygląda – powiedziała.
Miałem prawo westchnąć.
– Ciężko z tym żyć, rozumie pani.
Zrobiła nieokreślony gest prawą ręką.
– Dziwię się panu.
– Mnie?
– Dlaczego właściwie pan nie wyjeżdża…
Teraz ja się zdziwiłem.
– Wyjechać? Dokąd? Pani wie, że to nie takie proste.
– Bardzo proste. Podaje się na wyjazd i dostaje się dokument podróży. Wszyscy wasi emigrują.
Naraz zrobiło mi się wesoło. A więc oni mnie brali za Żyda! Wszyscy oni, pani Flora, Tadek Gawron, towarzysz Beńko, wszyscy – tak delikatni, tkliwi, współczujący. Kapucha im to podsunął i uwierzyli. Można skonać ze śmiechu. Spojrzałem w lustro, które wisiało nad biurkiem pani Flory: pociągła śniada twarz, ciemne oczy, gęste brwi, orli nos… Nos! – olśniło mnie. Więc to ten nos, dziedzictwo po kapitanie Brzozowskim i po dalekich ormiańskich przodkach, ten dumny, marsowy nos wydał im się semicki. Rzeczywiście, pomyślałem, wciąż spoglądając w lustro, jego kształt mógł wprowadzić w błąd. A to heca. Panie i panowie, żyjemy! Wszystko się wyjaśni, myślałem gorączkowo, podczas gdy pani Flora mówiła:
– Ja wiem, że to nie jest prosta decyzja, ale na pańskim miejscu nie oglądałabym się na nic. Czy pan wie, że oni i mnie wołali do kadr, żeby mi sprawdzać pochodzenie? Bo ja mam na drugie imię Regina, Flora Regina mam w metryce, i oni myśleli, że Regina to musi być Żydówka. Bardzo byli zdumieni, kiedy im powiedziałam, że to czysto polskie imię i że oznacza po łacinie królową. Mają irytująco mało wiadomości, to utrudnia obcowanie z nimi. Nie wspominając już o brakach w wychowaniu… Człowiek taki jak pan, młody, zdolny. Dziwię się, że pan znosi…
– Niestety, brak mi danych – powiedziałem wesoło.
– Jakich danych?
– Najważniejszych. Nie jestem Żydem.
– Ani trochę? – spytała, nie dowierzając.
– Niestety. Sam nos to trochę za mało – mówiłem śmiejąc się. Birenbaum, przypomniałem sobie nagle Kapuchę. Wydedukował sobie z Brzozowskiego jakiegoś Birenbauma. Birenbaum nie obroni ojczyzny. Zdążył mi wtedy powiedzieć, co właściwie za mną się wlecze, ale ja, tępak, nie zrozumiałem.
– Wie pani, pozwoliłem się wychować w duchu internacjonalizmu i ostatecznie mogę sobie być Żydem. No, ale nie jestem. Czasami brak tego łuta szczęścia.
Zastałem Wiewiórkę w domu. Nie powiedziałem jej, o co chodzi. Tyle że musimy iść na wódkę. Razem. I że ten wieczór będzie dla mnie.
– Czy coś oblewasz? Jakiś awans?
– Coś w tym rodzaju.
Wypiliśmy nasze wódki w bufecie Bristolu. Potem złożyliśmy wizytę mojemu stryjowi, który miał fioła na punkcie papierów rodzinnych. Kto by pomyślał, że to jeszcze się przyda. Dał mi wszystkie możliwe wyciągi i fotokopie. Wcisnąłem je dość niedbale do wewnętrznej kieszeni marynarki. Poszliśmy z Wiewiórką do kina, a później na godzinę do mnie. Łaziłem potem po mieście, zaczepiając pijaków i żartując z milicjantami. Nic a nic nie chciało mi się spać. Wyobrażałem sobie jutrzejszą rozmowę z Kapuchą, jak wybałusza na mnie oczy, i śmiech mnie ogarniał. Zaczęło padać, deszcz ze śniegiem, brodziłem w błocie, trzeba było w końcu wracać do domu. Ledwom przytknął głowę do poduszki, która pachniała jeszcze włosami Hanki, zapadłem w sen tak twardy, że gdyby nie budzik, spóźniłbym się do pracy. A dzisiaj nie chciałem się spóźnić. Już dawno nie mknąłem do biura z taką ochotą.
Złapałem Kapuchę jak zwykle w bufecie przy piwie.
– No? – warknął. – Znowu jakieś nerwy?
– Mam coś dla pana – powiedziałem znacząco.
– Co?
– Papiery jednego gościa – waliłem bez zająknięcia. – Na pewno was zainteresują.
Wchłonął resztę piwa jednym haustem.
– Jadziem – powiedział energicznie.
Zaprowadził mnie do swojego pokoju. Na ścianie wisiało godło państwowe i kilka plakatów. Żadnych pierwszych sekretarzy, premierów i innych figur, które dziś są, a jutro ich nie ma.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте СКАЧАТЬ