Название: Piętno mafii
Автор: Piotr Rozmus
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-8110-809-6
isbn:
Drzwi do pokoju się otworzyły i pojawił się w nich funkcjonariusz, który przed kilkunastoma minutami zniknął z jej telefonem. Bez słowa położył białe urządzenie na stole i szepnął Wolańskiemu do ucha kilka słów. Komisarz kiwnął głową i poderwał się z krzesła.
– Dokąd pan idzie? – zapytała Marta.
Wolański zatrzymał się przy drzwiach.
– Proszę, by została pani z inspektorem Adamskim. To zajmie kilkanaście minut.
– Co powiedziała? – Wolański podążał za policjantem w kierunku pokoju przesłuchań.
– Na razie niewiele, poza tym, że chce opowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Cały czas płacze. Mieczkowska od razu posłała po ciebie.
W korytarzu Wolański dostrzegł roztrzęsioną, żywo gestykulującą kobietę. To była matka tej dziewczyny. Jedna z policjantek próbowała ją uspokoić, ale z mizernym skutkiem. Wolański przemknął obok nich niczym cień i wszedł do pokoju. Siadając przy dziewczynie, wymienił z Mieczkowską porozumiewawcze spojrzenia. Anka wciąż płakała, więc podał jej chusteczkę.
– Jesteś gotowa opowiedzieć, co się wydarzyło?
Wytarła nos i policzki.
– Twoja przyjaciółka może nie mieć zbyt wiele czasu.
– Aniu, jesteś bezpieczna – odezwała się Mieczkowska. – Teraz musimy pomóc Agnieszce.
Anka pociągnęła nosem i zaczęła mówić:
– Pojechałyśmy na tę imprezę, chociaż… Agnieszka nie chciała. Miałyśmy pójść do kina, ale spotkałyśmy tego chłopaka i on nas zaprosił…
Kobieta kiwnęła głową, dając Ance delikatny sygnał, aby mówiła dalej. Tak naprawdę mieli całkiem sporo informacji i psycholożka doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Dziewczyna nadal mogła iść w zaparte, milczeć jak grób albo opowiadać niestworzone historie. Mieczkowska przerobiła zbyt wiele podobnych przypadków, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Bardzo często pacjenci doświadczający traumatycznych przeżyć pozostawali w szoku albo przez długi czas wypierali je ze swojej świadomości. Potem pojawiał się syndrom stresu pourazowego. Wszystko to skutecznie uniemożliwiało przesłuchanie, a w konsekwencji – poznanie prawdziwego przebiegu wydarzeń.
– Pojechałyśmy z nim do tego domu…
– Gdzie to było? – spytał Wolański.
Anka pokręciła głową. Zerknęła na komisarza, ale tylko na ułamek sekundy. Zaraz potem wlepiła wzrok w podłogę.
– Nie pamiętam dokładnie. Na pewno wyjechaliśmy z miasta. Minęliśmy Mierzyn i… było ciemno… Ja po prostu nie pamiętam… Jechałyśmy przez jakiś las. – Znowu była bliska płaczu.
– Możesz opisać ten dom?
– Duży i bardzo ładny…. Chyba biały… na pewno piętrowy… ogrodzona posesja…
Wolański wyłuskał z kieszeni koszuli mały notatnik i szybko zapisał to, co przed chwilą usłyszał.
Anka mówiła dalej, co chwila wycierając nos w chusteczkę. Zrelacjonowała przebieg imprezy, dość szczegółowo opisując towarzystwo. Skupiła się na człowieku o imieniu Maks i kobiecie, właścicielce agencji modelek.
– Nie mogę sobie teraz przypomnieć jej nazwiska, ale kiedy Agnieszka ją zobaczyła, myślałam, że zemdleje…
Gdy zaczęła opowiadać o tym, co się wydarzyło, później zaniosła się płaczem. Mieli spore trudności, aby zrozumieć choć słowo.
– Nie wiem, co stało się z Agą… – wydusiła wreszcie. – Na początku byłyśmy w pokoju razem… rzucili nas na łóżko… i oni wszyscy…
Mieczkowska już miała się podnieść z krzesła, ale Wolański zatrzymał ją ruchem dłoni.
– Co się stało potem?
– Ocknęłam się w innym pokoju. W środku nocy przyszedł Kuba. Nie wiem, dlaczego mnie uwolnił, ale zagroził, że jeżeli pisnę choć słowo, to zabiją mnie i moją rodzinę…
13. OKOLICE HÄRNÖSAND
Sven miał swój rytuał związany z powrotami do domu. Kiedy wracali od strony Örnsköldsvik, prosił – na wypadek gdyby przysnął – aby obudzono go, gdy tylko oczom kierowcy ukażą się filary mostu Höga Kusten. Od domu dzieliło ich wówczas kilkadziesiąt kilometrów i Sven przez resztę drogi przygotowywał się mentalnie na spotkanie z rodziną po wielotygodniowej rozłące.
– Sven! – krzyknął Evert, pamiętając o prośbie przyjaciela. Na chwilę oderwał wzrok od przedniej szyby, po czym znów skupił się na prowadzeniu. – Obudź się, widzę już most! Za pół godziny będziemy w Härnösand!
Sven przetarł dłonią zaspane i lekko przekrwione oczy. Potrzebował trochę czasu, by przyzwyczaić się do światła i nowej rzeczywistości. W oddali dostrzegł imponujące, wznoszące się ku niebu pylony mostu. Z tej perspektywy wyglądały, jakby podpierały napęczniałe chmury, które – gdyby nie one – z impetem runęłyby na ziemię.
Höga Kusten porównywano do jego słynnego brata zza oceanu, mostu Golden Gate łączącego San Francisco z hrabstwem Marin. Choć Sven nigdy na własne oczy nie widział osławionych Złotych Wrót, to wiedział co nieco na temat samej konstrukcji. Chociażby to, że most miał długość 2,7 kilometra, a jego dwie bliźniacze wieże pięły się na wysokość 218 metrów. Biorąc pod uwagę techniczne parametry, Höga Kusten, o długości 1,8 kilometra i pylonach wysokich na 180 metrów, ustępował amerykańskiemu mostowi samobójców, jak zwykło się o nim mówić.
– Musisz się tak wydzierać? – zapytał poirytowany Jerk. Siedział tuż obok Everta i jeszcze przed kilkoma minutami błąkał się po krainie snów, zanim ten bezpardonowo go z niej wyrwał.
– Chciałem obudzić Svena i…
– I przy okazji, kurwa, wszystkich świętych! – Jerk wychylił się z fotela, zerkając na tył busa. Sven, choć już przytomny, siedział odchylony na bok, a na jego ramieniu spoczywała głowa pochrapującego Hansa. Po podłodze walały się puszki po wypitym piwie. – Ej, panienki! Pobudka, zaraz będziecie w domu!
Hans przeciągnął się szeroko, wbijając pięści w podsufitkę auta. Ziewnął, a potem wyłamał palce. Kości trzasnęły tak głośno, jakby ktoś nadepnął na suchą gałąź.
– Nareszcie. Mamy jakiś browar? – Hans nachylił się, szukając po omacku kolejnego piwa. Odpowiedział mu nieprzyjemny dla ucha brzęk pustych i częściowo pogniecionych puszek. Spojrzał z nadzieją na Svena. – Zostało coś jeszcze?
– Obawiam СКАЧАТЬ