Piętno mafii. Piotr Rozmus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 24

Название: Piętno mafii

Автор: Piotr Rozmus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-809-6

isbn:

СКАЧАТЬ szybko. Sprzedając samochód bądź dom. Pożyczyć od rodziny albo przyjaciół. Właśnie tak to działa, porwania stały się dla przestępców intratnym biznesem.

      Drzwi do pokoju się otworzyły i pojawił się w nich funkcjonariusz, który przed kilkunastoma minutami zniknął z jej telefonem. Bez słowa położył białe urządzenie na stole i szepnął Wolańskiemu do ucha kilka słów. Komisarz kiwnął głową i poderwał się z krzesła.

      – Dokąd pan idzie? – zapytała Marta.

      Wolański zatrzymał się przy drzwiach.

      – Proszę, by została pani z inspektorem Adamskim. To zajmie kilkanaście minut.

***

      – Co powiedziała? – Wolański podążał za policjantem w kierunku pokoju przesłuchań.

      – Na razie niewiele, poza tym, że chce opowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Cały czas płacze. Mieczkowska od razu posłała po ciebie.

      W korytarzu Wolański dostrzegł roztrzęsioną, żywo gestykulującą kobietę. To była matka tej dziewczyny. Jedna z policjantek próbowała ją uspokoić, ale z mizernym skutkiem. Wolański przemknął obok nich niczym cień i wszedł do pokoju. Siadając przy dziewczynie, wymienił z Mieczkowską porozumiewawcze spojrzenia. Anka wciąż płakała, więc podał jej chusteczkę.

      – Jesteś gotowa opowiedzieć, co się wydarzyło?

      Wytarła nos i policzki.

      – Twoja przyjaciółka może nie mieć zbyt wiele czasu.

      – Aniu, jesteś bezpieczna – odezwała się Mieczkowska. – Teraz musimy pomóc Agnieszce.

      Anka pociągnęła nosem i zaczęła mówić:

      – Pojechałyśmy na tę imprezę, chociaż… Agnieszka nie chciała. Miałyśmy pójść do kina, ale spotkałyśmy tego chłopaka i on nas zaprosił…

      Kobieta kiwnęła głową, dając Ance delikatny sygnał, aby mówiła dalej. Tak naprawdę mieli całkiem sporo informacji i psycholożka doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Dziewczyna nadal mogła iść w zaparte, milczeć jak grób albo opowiadać niestworzone historie. Mieczkowska przerobiła zbyt wiele podobnych przypadków, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Bardzo często pacjenci doświadczający traumatycznych przeżyć pozostawali w szoku albo przez długi czas wypierali je ze swojej świadomości. Potem pojawiał się syndrom stresu pourazowego. Wszystko to skutecznie uniemożliwiało przesłuchanie, a w konsekwencji – poznanie prawdziwego przebiegu wydarzeń.

      – Pojechałyśmy z nim do tego domu…

      – Gdzie to było? – spytał Wolański.

      Anka pokręciła głową. Zerknęła na komisarza, ale tylko na ułamek sekundy. Zaraz potem wlepiła wzrok w podłogę.

      – Nie pamiętam dokładnie. Na pewno wyjechaliśmy z miasta. Minęliśmy Mierzyn i… było ciemno… Ja po prostu nie pamiętam… Jechałyśmy przez jakiś las. – Znowu była bliska płaczu.

      – Możesz opisać ten dom?

      – Duży i bardzo ładny…. Chyba biały… na pewno piętrowy… ogrodzona posesja…

      Wolański wyłuskał z kieszeni koszuli mały notatnik i szybko zapisał to, co przed chwilą usłyszał.

      Anka mówiła dalej, co chwila wycierając nos w chusteczkę. Zrelacjonowała przebieg imprezy, dość szczegółowo opisując towarzystwo. Skupiła się na człowieku o imieniu Maks i kobiecie, właścicielce agencji modelek.

      – Nie mogę sobie teraz przypomnieć jej nazwiska, ale kiedy Agnieszka ją zobaczyła, myślałam, że zemdleje…

      Gdy zaczęła opowiadać o tym, co się wydarzyło, później zaniosła się płaczem. Mieli spore trudności, aby zrozumieć choć słowo.

      – Nie wiem, co stało się z Agą… – wydusiła wreszcie. – Na początku byłyśmy w pokoju razem… rzucili nas na łóżko… i oni wszyscy…

      Mieczkowska już miała się podnieść z krzesła, ale Wolański zatrzymał ją ruchem dłoni.

      – Co się stało potem?

      – Ocknęłam się w innym pokoju. W środku nocy przyszedł Kuba. Nie wiem, dlaczego mnie uwolnił, ale zagroził, że jeżeli pisnę choć słowo, to zabiją mnie i moją rodzinę…

      13. OKOLICE HÄRNÖSAND

      Sven miał swój rytuał związany z powrotami do domu. Kiedy wracali od strony Örnsköldsvik, prosił – na wypadek gdyby przysnął – aby obudzono go, gdy tylko oczom kierowcy ukażą się filary mostu Höga Kusten. Od domu dzieliło ich wówczas kilkadziesiąt kilometrów i Sven przez resztę drogi przygotowywał się mentalnie na spotkanie z rodziną po wielotygodniowej rozłące.

      – Sven! – krzyknął Evert, pamiętając o prośbie przyjaciela. Na chwilę oderwał wzrok od przedniej szyby, po czym znów skupił się na prowadzeniu. – Obudź się, widzę już most! Za pół godziny będziemy w Härnösand!

      Sven przetarł dłonią zaspane i lekko przekrwione oczy. Potrzebował trochę czasu, by przyzwyczaić się do światła i nowej rzeczywistości. W oddali dostrzegł imponujące, wznoszące się ku niebu pylony mostu. Z tej perspektywy wyglądały, jakby podpierały napęczniałe chmury, które – gdyby nie one – z impetem runęłyby na ziemię.

      Höga Kusten porównywano do jego słynnego brata zza oceanu, mostu Golden Gate łączącego San Francisco z hrabstwem Marin. Choć Sven nigdy na własne oczy nie widział osławionych Złotych Wrót, to wiedział co nieco na temat samej konstrukcji. Chociażby to, że most miał długość 2,7 kilometra, a jego dwie bliźniacze wieże pięły się na wysokość 218 metrów. Biorąc pod uwagę techniczne parametry, Höga Kusten, o długości 1,8 kilometra i pylonach wysokich na 180 metrów, ustępował amerykańskiemu mostowi samobójców, jak zwykło się o nim mówić.

      – Musisz się tak wydzierać? – zapytał poirytowany Jerk. Siedział tuż obok Everta i jeszcze przed kilkoma minutami błąkał się po krainie snów, zanim ten bezpardonowo go z niej wyrwał.

      – Chciałem obudzić Svena i…

      – I przy okazji, kurwa, wszystkich świętych! – Jerk wychylił się z fotela, zerkając na tył busa. Sven, choć już przytomny, siedział odchylony na bok, a na jego ramieniu spoczywała głowa pochrapującego Hansa. Po podłodze walały się puszki po wypitym piwie. – Ej, panienki! Pobudka, zaraz będziecie w domu!

      Hans przeciągnął się szeroko, wbijając pięści w podsufitkę auta. Ziewnął, a potem wyłamał palce. Kości trzasnęły tak głośno, jakby ktoś nadepnął na suchą gałąź.

      – Nareszcie. Mamy jakiś browar? – Hans nachylił się, szukając po omacku kolejnego piwa. Odpowiedział mu nieprzyjemny dla ucha brzęk pustych i częściowo pogniecionych puszek. Spojrzał z nadzieją na Svena. – Zostało coś jeszcze?

      – Obawiam СКАЧАТЬ