Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 14

Название: Józef Balsamo, t. 5

Автор: Aleksander Dumas

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-0296-9

isbn:

СКАЧАТЬ CXXXVII

      MDŁOŚCI PANNY ANDREI

      Taverney wróciwszy do równowagi i zastanowiwszy się nieco nad tym, co nazywał „swoim nieszczęściem”, zrozumiał, że nadeszła chwila stanowczego rozmówienia się z główną przyczyną tylu utrapień. Pełen oburzenia i gniewu udał się do mieszkanka Andrei.

      Dziewczyna właśnie kończyła ubierać się; uniosła śliczne ręce starając się zarzucić za ucho dwa puszyste, tak zawsze niesforne loczki. Wreszcie uporała się z nimi, wzięła książkę i już kierowała się ku drzwiom, gdy wtem usłyszała kroki ojca.

      — Dzień dobry Andreo! Czy wychodzisz? — rzekł Taverney.

      — Tak, ojcze.

      — I sama?

      — Jak widzisz, ojcze.

      — I zawsze jesteś sama?

      — Od czasu jak Nicole zniknęła, nie znalazłam jeszcze pokojówki.

      — Sama nie możesz się ubierać. Spójrz, jak to wszystko na tobie źle leży. Jeśli będziesz tak mało o siebie dbała, nigdy nie zrobisz furory na dworze. Przecież ci tłumaczyłem, zalecałem, Andreo...

      — Przepraszam cię, ojcze, ale Jej Królewska Mość czeka na mnie.

      — Zaręczam ci, Andreo — zawołał Taverney, zapalając się w miarę, jak mówił — zaręczam ci, moja panno, że przy takiej abnegacji staniesz się pośmiewiskiem dworu.

      — Mój ojcze...

      — Śmieszność niebezpieczna jest wszędzie, lecz na dworze bardziej niż gdziekolwiek.

      — Postaram się poprawić, ale Jej Wysokość oceni inaczej prostotę mego stroju: dowodzi bowiem pośpiechu i gorliwości w służeniu jej.

      — Idź i szybko powracaj, jak tylko będziesz wolna. Chcę z tobą pomówić o pewnej wyjątkowo ważnej sprawie.

      — Dobrze, ojcze — rzekła Andrea i wyszła na korytarz. Baron obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.

      — Poczekaj, poczekaj! Tak nie możesz wyjść: zapomniałaś nałożyć różu na policzki; jesteś blada aż patrzeć niemiło.

      — Ja? Mój ojcze? — zdziwiła się Andrea.

      — Chciałbym bardzo wiedzieć, o czym ty właściwie myślisz przeglądając się w lustrze? Blada jak wosk, sińce pod oczyma! Ej, tak się nie wychodzi, moja panno. Ludzi nastraszysz.

      — Ależ ojcze, przecież już nie mam czasu zmieniać toalety.

      — Szkaradnie, doprawdy szkaradnie — zawołał Taverney wzruszając ramionami — jak żyję nie widziałem takiej kobiety. I to ma być moja córka? Co za przyszłość! Oj, Andreo... Andreo...

      Ale Andrea była już na dole. Odwróciła się.

      — Powiedz przynajmniej — wołał za nią Taverney — że masz migreną; bądź interesująca, do diaska! Jeśli nie chcesz dbać o urodę.

      — Ach, to mi ojcze nawet dość łatwo przyjdzie i wcale nie skłamię, bo istotnie jestem trochę cierpiąca.

      — Patrzcie no ją — zamruczał baron. — Dobre sobie! Chora! Potem syknął przez zaciśnięte zęby:

      — Uf, co za skromnisia!

      I zawrócił do pokoju córki, gdzie przejrzał wszystko jak najstaranniej, żeby znaleźć jakikolwiek dowód, który by go utwierdził w domysłach.

      Tymczasem Andrea minęła dziedziniec i weszła do ogrodu.

      Od czasu do czasu podnosiła głowę, starając się głęboko oddychać orzeźwiającym powietrzem, ponieważ woń kwiatów zbyt silnie działała jej na nerwy i zdawało się, że przenika każdą komórkę mózgu. Czuła, że zbiera się jej na mdłości. Ledwo doszła do sieni Palais, gdzie już pani Noailles, stojąc w progach gabinetu Madame Dauphine, dawała jej wyraźnie do zrozumienia, że czas najwyższy i że na nią czekają.

      W rzeczy samej ksiądz... lektor Marii Antoniny, jadł śniadanie przy stole Jej Królewskiej Wysokości, która niekiedy udzielała tego zaszczytu osobom z najbliższego otoczenia.

      Ksiądz zachwalał maślane bułeczki, które niemieckie gosposie układają z takim wdziękiem obok filiżanek kawy ze śmietanką; i zamiast czytać, komunikował ostatnie nowiny z Wiednia zaczerpnięte od dyplomatów i gazeciarzy.

      W tej epoce bowiem zawiłe arkana polityki rozwiązywano na świeżym powietrzu równie precyzyjnie, jak i w zakamarkach tajnych kancelarii i nierzadko zdarzało się usłyszeć w ministerium „najświeższe” wiadomości, które ci panowie z Palais-Royal i z Alei Wersalskiej odgadli, o ile nie wymyślili, grubo wcześniej.

      Ksiądz opowiadał właśnie o ostatnich zaburzeniach związanych z drożyzną zboża, które pan de Sartines gracko uśmierzył, pakując do Bastylii pięciu największych spekulantów.

      Jej Królewska Wysokość miewała czasem przypływy złego humoru; przy tym rewelacje księdza tak ją zainteresowały, że nie miała chęci na lekturę. Toteż kiedy Andrea zjawiła się, księżna ją ofuknęła, że nie przyszła o przepisowej porze.

      Andrea czuła się dotknięta niesprawiedliwością wyrzutu. Nie odezwała się ani słowem, choć przecież mogła powiedzieć, że to ojciec ją zatrzymał, a przy tym czując się słaba, zmuszona była iść powoli i przystawać.

      Nagle zachwiała się, spuściła głowę i straciła równowagę.

      Gdyby nie księżna de Noailles, byłaby upadła.

      — Stójże prosto, moja panno — szepnęła księżna de Noailles — jak ty się zachowujesz!

      Andrea nic nie odpowiedziała.

      — Ależ księżno, ona mdleje! — zawołała Maria Antonina i pospieszyła jej na pomoc.

      — Nie, nie! — odpowiedziała szybko Andrea i w oczach jej pojawiły się łzy. — To nic, Wasza Królewska Wysokość, już mi jest zupełnie dobrze, naprawdę lepiej.

      — Ależ ona blada jak chustka, mości księżno! Spójrz! To moja wina, bo ja ją wyłajałam. Siadaj, biedaczko, siadaj!

      — Wasza Królewska Wysokość...

      — No, no!... Gdy ja rozkazuję!... Podaj jej swoje krzesło, księże kapelanie.

      Andrea usiadła i pod wpływem tej ujmującej serdeczności twarz jej zaczęła powoli odzyskiwać rumieńce.

      — No, moja panno, czy teraz już możesz czytać? — zapytała Maria Antonina.

      — Tak, Wasza Królewska Wysokość, mogę. Zdaje się, że mogę.

      Andrea otworzyła książkę w miejscu, w którym wczoraj przerwała i zaczęła czytać, jak umiała najwyraźniej, СКАЧАТЬ