Название: Józef Balsamo, t. 5
Автор: Aleksander Dumas
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-270-0296-9
isbn:
MDŁOŚCI PANNY ANDREI
Taverney wróciwszy do równowagi i zastanowiwszy się nieco nad tym, co nazywał „swoim nieszczęściem”, zrozumiał, że nadeszła chwila stanowczego rozmówienia się z główną przyczyną tylu utrapień. Pełen oburzenia i gniewu udał się do mieszkanka Andrei.
Dziewczyna właśnie kończyła ubierać się; uniosła śliczne ręce starając się zarzucić za ucho dwa puszyste, tak zawsze niesforne loczki. Wreszcie uporała się z nimi, wzięła książkę i już kierowała się ku drzwiom, gdy wtem usłyszała kroki ojca.
— Dzień dobry Andreo! Czy wychodzisz? — rzekł Taverney.
— Tak, ojcze.
— I sama?
— Jak widzisz, ojcze.
— I zawsze jesteś sama?
— Od czasu jak Nicole zniknęła, nie znalazłam jeszcze pokojówki.
— Sama nie możesz się ubierać. Spójrz, jak to wszystko na tobie źle leży. Jeśli będziesz tak mało o siebie dbała, nigdy nie zrobisz furory na dworze. Przecież ci tłumaczyłem, zalecałem, Andreo...
— Przepraszam cię, ojcze, ale Jej Królewska Mość czeka na mnie.
— Zaręczam ci, Andreo — zawołał Taverney, zapalając się w miarę, jak mówił — zaręczam ci, moja panno, że przy takiej abnegacji staniesz się pośmiewiskiem dworu.
— Mój ojcze...
— Śmieszność niebezpieczna jest wszędzie, lecz na dworze bardziej niż gdziekolwiek.
— Postaram się poprawić, ale Jej Wysokość oceni inaczej prostotę mego stroju: dowodzi bowiem pośpiechu i gorliwości w służeniu jej.
— Idź i szybko powracaj, jak tylko będziesz wolna. Chcę z tobą pomówić o pewnej wyjątkowo ważnej sprawie.
— Dobrze, ojcze — rzekła Andrea i wyszła na korytarz. Baron obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.
— Poczekaj, poczekaj! Tak nie możesz wyjść: zapomniałaś nałożyć różu na policzki; jesteś blada aż patrzeć niemiło.
— Ja? Mój ojcze? — zdziwiła się Andrea.
— Chciałbym bardzo wiedzieć, o czym ty właściwie myślisz przeglądając się w lustrze? Blada jak wosk, sińce pod oczyma! Ej, tak się nie wychodzi, moja panno. Ludzi nastraszysz.
— Ależ ojcze, przecież już nie mam czasu zmieniać toalety.
— Szkaradnie, doprawdy szkaradnie — zawołał Taverney wzruszając ramionami — jak żyję nie widziałem takiej kobiety. I to ma być moja córka? Co za przyszłość! Oj, Andreo... Andreo...
Ale Andrea była już na dole. Odwróciła się.
— Powiedz przynajmniej — wołał za nią Taverney — że masz migreną; bądź interesująca, do diaska! Jeśli nie chcesz dbać o urodę.
— Ach, to mi ojcze nawet dość łatwo przyjdzie i wcale nie skłamię, bo istotnie jestem trochę cierpiąca.
— Patrzcie no ją — zamruczał baron. — Dobre sobie! Chora! Potem syknął przez zaciśnięte zęby:
— Uf, co za skromnisia!
I zawrócił do pokoju córki, gdzie przejrzał wszystko jak najstaranniej, żeby znaleźć jakikolwiek dowód, który by go utwierdził w domysłach.
Tymczasem Andrea minęła dziedziniec i weszła do ogrodu.
Od czasu do czasu podnosiła głowę, starając się głęboko oddychać orzeźwiającym powietrzem, ponieważ woń kwiatów zbyt silnie działała jej na nerwy i zdawało się, że przenika każdą komórkę mózgu. Czuła, że zbiera się jej na mdłości. Ledwo doszła do sieni Palais, gdzie już pani Noailles, stojąc w progach gabinetu Madame Dauphine, dawała jej wyraźnie do zrozumienia, że czas najwyższy i że na nią czekają.
W rzeczy samej ksiądz... lektor Marii Antoniny, jadł śniadanie przy stole Jej Królewskiej Wysokości, która niekiedy udzielała tego zaszczytu osobom z najbliższego otoczenia.
Ksiądz zachwalał maślane bułeczki, które niemieckie gosposie układają z takim wdziękiem obok filiżanek kawy ze śmietanką; i zamiast czytać, komunikował ostatnie nowiny z Wiednia zaczerpnięte od dyplomatów i gazeciarzy.
W tej epoce bowiem zawiłe arkana polityki rozwiązywano na świeżym powietrzu równie precyzyjnie, jak i w zakamarkach tajnych kancelarii i nierzadko zdarzało się usłyszeć w ministerium „najświeższe” wiadomości, które ci panowie z Palais-Royal i z Alei Wersalskiej odgadli, o ile nie wymyślili, grubo wcześniej.
Ksiądz opowiadał właśnie o ostatnich zaburzeniach związanych z drożyzną zboża, które pan de Sartines gracko uśmierzył, pakując do Bastylii pięciu największych spekulantów.
Jej Królewska Wysokość miewała czasem przypływy złego humoru; przy tym rewelacje księdza tak ją zainteresowały, że nie miała chęci na lekturę. Toteż kiedy Andrea zjawiła się, księżna ją ofuknęła, że nie przyszła o przepisowej porze.
Andrea czuła się dotknięta niesprawiedliwością wyrzutu. Nie odezwała się ani słowem, choć przecież mogła powiedzieć, że to ojciec ją zatrzymał, a przy tym czując się słaba, zmuszona była iść powoli i przystawać.
Nagle zachwiała się, spuściła głowę i straciła równowagę.
Gdyby nie księżna de Noailles, byłaby upadła.
— Stójże prosto, moja panno — szepnęła księżna de Noailles — jak ty się zachowujesz!
Andrea nic nie odpowiedziała.
— Ależ księżno, ona mdleje! — zawołała Maria Antonina i pospieszyła jej na pomoc.
— Nie, nie! — odpowiedziała szybko Andrea i w oczach jej pojawiły się łzy. — To nic, Wasza Królewska Wysokość, już mi jest zupełnie dobrze, naprawdę lepiej.
— Ależ ona blada jak chustka, mości księżno! Spójrz! To moja wina, bo ja ją wyłajałam. Siadaj, biedaczko, siadaj!
— Wasza Królewska Wysokość...
— No, no!... Gdy ja rozkazuję!... Podaj jej swoje krzesło, księże kapelanie.
Andrea usiadła i pod wpływem tej ujmującej serdeczności twarz jej zaczęła powoli odzyskiwać rumieńce.
— No, moja panno, czy teraz już możesz czytać? — zapytała Maria Antonina.
— Tak, Wasza Królewska Wysokość, mogę. Zdaje się, że mogę.
Andrea otworzyła książkę w miejscu, w którym wczoraj przerwała i zaczęła czytać, jak umiała najwyraźniej, СКАЧАТЬ