W pustyni i w puszczy. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W pustyni i w puszczy - Генрик Сенкевич страница 8

Название: W pustyni i w puszczy

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1555-6

isbn:

СКАЧАТЬ już wiem, że on tam jest, to czy ja mogę go dziś zobaczyć?

      – Wiedziałem – zawołał z udanym oburzeniem pan Rawlison – że ta mała mucha nie poprzestanie na samej nowinie.

      A pan Tarkowski zwrócił się do syna Chadigiego i rzekł:

      – Chamisie, przyprowadź psa.

      Młody Sudańczyk zniknął za namiotem kuchennym i po chwili ukazał się znów, prowadząc olbrzymie zwierzę za obrożę.

      A Nel aż się cofnęła.

      – Oj! – zawołała chwytając ojca za rękę. Staś natomiast wpadł w zapał:

      – Ależ to lew, nie pies!

      – Nazywa się Saba (lew) – odpowiedział pan Tarkowski. – Należy on do rasy mastyfów, to zaś są największe psy na świecie. Ten ma dopiero dwa lata, ale istotnie jest ogromny. Nie bój się, Nel, gdyż łagodny jest jak baranek. Tylko śmiało! Puść go; Chamisie.

      Chamis puścił obrożę, za którą przytrzymywał brytana, a ów poczuwszy, że jest wolny, począł machać ogonem, łasić się do pana Tarkowskiego, z którym poznał się już dobrze poprzednio, i poszczekiwać z radości.

      Dzieci patrzyły z podziwem przy blasku księżyca na jego potężny okrągły łeb ze zwieszonymi wargami, na grube łapy, na potężną postać przypominającą naprawdę postać lwa płowo-żółtą maścią całego ciała. Nic podobnego nie widziały dotąd w życiu.

      – Z takim psem można by bezpiecznie przejść Afrykę – zawołał Staś.

      – Spytaj się go, czyby potrafił zaaportować nosorożca – rzekł pan Tarkowski. Saba nie mógłby wprawdzie odpowiedzieć na to pytanie, ale natomiast machał ogonem coraz weselej i garnął się do ludzi tak serdecznie, że Nel od razu przestała się go bać i poczęła go głaskać po głowie.

      – Saba, miły, kochany Saba.

      Pan Rawlison pochylił się nad nim, podniósł jego łeb ku twarzyczce dziewczynki i rzekł:

      – Saba, przypatrz się tej panience. Oto twoja pani! Masz jej słuchać i strzec – rozumiesz?

      – Wow! – ozwał się na to basem Saba, jakby rzeczywiście zrozumiał, o co chodzi.

      I zrozumiał nawet lepiej, niż można się było spodziewać, gdyż korzystając z tego, że głowa jego znajdowała się prawie na wysokości twarzy dziewczynki, polizał na znak hołdu swym szerokim ozorem jej nosek i policzki.

      Wywołało to powszechny wybuch śmiechu. Nel musiała pójść do namiotu, by się umyć. Wróciwszy po kwadransie czasu ujrzała Sabę z łapami założonymi na ramiona Stasia, który uginał się pod tym ciężarem. Pies przewyższał go o głowę.

      Nadchodził czas spoczynku, ale mała uprosiła sobie jeszcze pół godziny zabawy, by zapoznać się lepiej z nowym przyjacielem. Jakoż poznanie poszło tak łatwo, że pan Tarkowski posadził ją wkrótce po damsku na jego grzbiecie i podtrzymując ją z obawy, by nie spadła, kazał Stasiowi prowadzić psa za obrożę. Ujechała tak kilkanaście kroków, po czym próbował i Staś dosiąść osobliwego wierzchowca, ale ów siadł wówczas na tylnych łapach, tak że Staś znalazł się niespodzianie na piasku koło ogona.

      Dzieci miały już udać się na spoczynek, gdy z dala, na oświeconym przez księżyc rynku, ukazały się dwie białe postacie zdążające ku namiotom.

      Łagodny dotychczas Saba począł warczeć głucho i groźnie, tak że Chamis na rozkaz pana Rawlisona musiał go znów chwycić za obrożę, a tymczasem dwaj ludzie, przybrani w białe burnusy, stanęli przed namiotami.

      – A kto tam? – zapytał pan Tarkowski.

      – Przewodniczący wielbłądów – ozwał się jeden z przybyłych.

      – Ach! to Idrys i Gebhr? Czego chcecie?

      – Przyszliśmy spytać, czy nie będziemy potrzebni na jutro?

      – Nie. Jutro i pojutrze są wielkie święta, w czasie których nie godzi się nam robić wycieczek. Przyjdźcie pojutrze rano.

      – Dziękujemy, efendi.

      – A wielbłądy macie dobre? – zapytał pan Rawlison.

      – Bismillach! – odpowiedział Idrys – prawdziwe hegin (wierzchowce) o tłustych garbach i łagodne jak ha' ga (owce). Inaczej Cook nie byłby nas najął.

      – Nie trzęsą nadto?

      – Można, panie, położyć garść fasoli na grzbiecie każdego z nich i żadne ziarnko nie spadnie w najszybszym biegu.

      – Jak przesadzać, to już po arabsku – rzekł śmiejąc się pan Tarkowski.

      – Albo po sudańsku – dodał pan Rawlison. Tymczasem Idrys i Gebhr stali wciąż jak dwie białe kolumny, przypatrując się pilnie Stasiowi i Nel. Księżyc oświecał ich bardzo ciemne twarze, które przy jego blasku wyglądały jakby wykute z brązu.

      Białka ich oczu połyskiwały zielonawo spod turbanów.

      – Dobranoc wam! – rzekł pan Rawlison.

      – Niech Allach czuwa nad wami, efendi, w nocy i we dnie:

      To rzekłszy skłonili się odeszli. Przeprowadzało ich głuche, podobne do dalekiego grzmotu warczenie Saby, któremu dwaj Sudańczycy nie podobali się widocznie.

      ROZDZIAŁ 5

      Rozdział 5

      Przez następne dni nie było żadnych wycieczek. Natomiast wieczorem w Wigilię, gdy na niebie pokazała się pierwsza gwiazda, w namiocie pana Rawlisona zajaśniało setkami świeczek drzewko przeznaczone dla Nel. Choinkę zastępowała wprawdzie tuja wycięta w jednym z ogrodów El-Medine, niemniej jednak Nel znalazła między jej gałązkami mnóstwo łakoci i wspaniałą lalkę, którą ojciec sprowadził dla niej z Kairu, a Staś swój upragniony sztucer angielski. Od ojca dostał przy tym ładunki, rozmaite przybory myśliwskie i siodło do konnej jazdy.

      Nel nie posiadała się ze szczęścia, a Staś, lubo sądził, że kto posiada prawdziwy sztucer, powinien posiadać i odpowiednią powagę, nie mógł jednak wytrzymać – i wybrawszy chwilę, w której koło namiotu było pusto – obszedł go wokoło na rękach. Sztukę tę, uprawianą mocno w szkole w Port-Saidzie, posiadał w zadziwiającym stopniu i nieraz bawił nią Nel, która zresztą zazdrościła mu jej szczerze.

      Wigilia i pierwsze święto spłynęły dzieciom częścią na nabożeństwie, częścią na rozpatrywaniu darów, jakie otrzymały, i na tresurze Saby. Nowy przyjaciel okazywał się pojętny nad wszelkie oczekiwanie. Zaraz pierwszego dnia nauczył się podawać łapę, aportować chustki do nosa, których jednak nie oddawał bez oporu – i zrozumiał, że obmywanie ozorem twarzy Nel nie jest rzeczą godną psa-dżentelmena. Nel trzymając palec na nosku udzielała mu rozmaitych nauk, on zaś potakując ruchami ogona dawał w ten sposób do poznania, że słucha z należytą uwagą i bierze je do serca. Podczas przechadzek po piaszczystym placu miejskim sława Saby w Medinet СКАЧАТЬ