Название: Czerwony Pająk
Автор: Katarzyna Bonda
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej
isbn: 978-83-287-0953-9
isbn:
Prawda była taka, że pragnął tego stołka jak nigdy w życiu żadnej baby. Zasmakował już we władzy, kupił na kredyt upragniony motocykl i nie tak łatwo mu go odbiorą. Zaparł się. Dlatego przedwczoraj oddał mundur do pralni, poszedł do fryzjera, kazał nawoskować buty i założył nowiutkie spinki od Zegny. A jeszcze rok temu uznałby takie zabiegi za przejaw śmiechu wartej próżności. Nie po to wreszcie tłukł się tyle godzin do Warszawy, żeby pić dereniówkę albo niebieski spiryt w podrzędnym ośrodku z kiblami na korytarzu, w towarzystwie swoich chłopaków, których notabene na co dzień gonił za picie w pracy.
Konrad stał pod oknem ze szklanką wody gazowanej w ręku i elektronicznym papierosem w butonierce, otoczony emerytowanymi generałami. Jako jedyny funkcyjny nie włożył munduru. Duch zachodził w głowę, co to za nowa moda. Średnia wieku jego towarzyszy nie przekraczała pięćdziesiątki. Jeden z nich żwawo emablował zgrabną Mulatkę w nieskazitelnie białych spodniach. Kobieta się nie odzywała. Stała na baczność, wyprężona jak struna i tylko nieznacznie kiwała głową, udając zainteresowanie. Duch dałby głowę, że wszyscy zgromadzeni myślą wyłącznie o jej pośladkach, których jędrność bezceremonialnie eksponowała śnieżna materia. Ściągnął chyba kobietę myślami, bo nagle podniosła głowę, założyła pukiel włosów za ucho, na którym zalśnił diament, i uśmiechnęła się do niego, jakby zachęcała, by uwolnił ją od nudnego rozmówcy. Ruszył więc zdecydowanie do ataku, ale drogę zastąpiło mu dwóch gości w pogniecionych garniturach, zasłaniając widok na karmelową piękność.
– Niezły pomysł z tym bykiem na statuetce, inspektorze – zagaił leniwie chudszy o wyglądzie filmowego esesmana. Był niewysoki, ale żylasty, jakby składał się wyłącznie z naciągniętych sprężyn. Kiedy mówił, jabłko Adama poruszało mu się niczym żywe stworzenie. Była w nim jakaś nieokreślona nerwowość, skryta energia, która nie miała nic wspólnego z sytuacją. Duchowi przyszło na myśl porównanie do silnika na jałowym biegu. W każdej chwili maszyna może zostać puszczona w ruch i pozorny spokój zniknie. – Sam pan inwestował?
– A ten zegarek też niekiepawy – dodał drugi mężczyzna, nieco lepiej odżywiony, wskazując zabytkową certinę, którą Duch dostał w ubiegłym roku na urodziny od Saszy Załuskiej.
Poza animowanym duchem zabawką, którego podarowała mu po pierwszej wspólnie rozwiązanej sprawie, był to jedyny prezent, jaki od niej otrzymał. Twierdziła, że zegarek należał do jej ojca. Miał dla niej głównie wartość sentymentalną, ale kiedy Robert zaniósł go do zegarmistrza, by wyregulować mechanizm, dowiedział się, że czasomierz wart jest pięć do siedmiu tysięcy. Nigdy nie powiedział o tym Saszy. Bał się – a nuż pomyśli, że chciał go zastawić? Nie byłoby to zresztą dalekie od prawdy, gdyż rozważał i taką opcję – był w tamtym czasie kompletnie spłukany. Ale też kiedy się rozstali, nie zwrócił cacka, mimo że był to bardzo drogi upominek. Ona zaś się tego nie domagała. Zakładał ten zabytkowy czasomierz wyłącznie na takie okazje jak ta – by zadać szyku lub wzbudzić zawiść u ludzi, którzy i tak nigdy nie będą jego przyjaciółmi.
– To certina Załuskiego – stwierdził nagle bez ceregieli ten sprężysty. – Pęknięte szkło, złoty cyferblat, pomarańczowy sekundnik wysadzany diamentami. Ten zegarek swego czasu owiany był legendą. Podobno zamiast mechanizmu miał wbudowany detonator.
– Raczej otwieracz do konserw – zażartował drugi, przaśniejszy agent. A potem nagle spoważniał. – W każdym razie, skoro ma pan ten zegarek, musiał być pan kimś ważnym dla konsula. I dla jego córki Saszy, jasna rzecz.
Robertowi nagle zrobiło się głupio. Wysunął z rękawów przepisowy centymetr mankietu, by policjantom zaparło dech w piersiach na widok jego ametystowych spinek, a następnie wyciągnął z kieszeni składany nóż z ząbkami, którym sprawnie porozkrawał leżące na półmiskach pomarańcze. Ku jego zdziwieniu były czerwone i soczyste. Sok spływał mu po rękach aż na mankiety niczym krew oprawianej zwierzyny. Chwycił ze stołu serwetkę i bardzo dokładnie wytarł w nią dłonie. Dopiero potem zajął się kozikiem.
– Postanowiłem zapomnieć o przeszłości – wycedził z wyższością. – Jeśli jestem wam winien pieniądze, przepraszam.
Flegmatyk zaśmiał się sztucznie i wyciągnął dłoń do powitania. Była zimna i wilgotna od potu.
– Nadkomisarz Filip Kryger, specgrupa do spraw porwań w celu wymuszenia okupu – przedstawił się. – Do Nowego Roku tajna.
– Widzę – mruknął Duch, po czym dyskretnie wytarł rękę o spodnie.
– Czyli normalnie robimy na swoich etatach, a to, co po godzinach, jest ku chwale ojczyzny. – Mrugnął zawadiacko do Ducha sprężysty i powstrzymał się od podania ręki do czasu, aż Duchnowskiemu uda się osuszyć swoją. – Maurycy Kwiatkowski. Dla przyjaciół MauMau albo normalnie po polskiemu – Moritz. Dobierają nas, jak pan zauważył, wedle dziwnych imion oraz miejsc pochodzenia. – Wskazał kolegę: – Biłgoraj. – A potem na siebie: – Głuchołazy. Dlatego tak się odjebaliśmy. – Zagrzmiał szczerym śmiechem. – Przyjechali my do stolycy, to się bawim.
Duch od razu go polubił.
– Robert Duchnowski. Gdańsk. – Odchrząknął. – Chyba się nie zakwalifikowałem.
– Będzie ciężko, Duchu – odparł z kolejnym mrugnięciem MauMau, po czym poprawił słuchawkę w uchu.
Poła marynarki się odchyliła i Duch dostrzegł czarne szelki oraz wysadzaną ćwiekami skórzaną kaburę. To w połączeniu z tanim garniturem zastanowiło go nie mniej niż dalsza część wypowiedzi żylastego agenta.
– Co innego, gdybyś miał na nazwisko Westyta i prowadził firmę transportową. Ale ty przecież, Duchu, jesteś resortowe dziecko. Matula z samej Warszawy. Pół życia przesiedziała na MDM-ie, co? Bonów do pewexu nigdy wam nie brakowało. Ja to nie wiedziałem wtenczas, że takie coś istnieje. Kiosk Ruchu był dla mnie szałem nad szały.
Robert z trudem powstrzymał się przed reprymendą wobec nieoczekiwanego przejścia na ty. Gryzło mu się też słownictwo agenta z jego ewidentną inteligencją i sprytem. Wietrzył w tym przypadkowym spotkaniu grubszy podstęp. Zanim jednak wybuchnie, wolał się najpierw upewnić, z kim ma do czynienia. Rzucił raz jeszcze okiem na wymięte marynarki agentów i nabrał powietrza. Niedawno sam używał takich kiepskich wód toaletowych. Żelazko zaś przydawało mu się wyłącznie do prasowania zalanych piwem dokumentów.
– Dobry jesteś w rzutki, Moritz? – Zmierzył zimnego blondyna podejrzliwym spojrzeniem.
– Słaby. – MauMau wzruszył ramionami. – Ale kolega Kryger jest niezły. A co? Zostało ci kilka byków do rozdania?
– Tylko rozpłodowe. – Duch się rozejrzał. – Pali się tu gdzieś?
– Za śmietnikami – usłyszeli damski głos.
Robert się odwrócił. To samo uczynili pozostali. Już w półobrocie Duch poczuł, że nastrój mu się jednak poprawia. Zmierzała bowiem ku nim karmelowa bogini w bieli.
– To nasza szefowa – pośpieszył z szeptanym wyjaśnieniem MauMau. – Inspektor СКАЧАТЬ